Rząd poluzował obostrzenia związane z pandemią. Nowe przepisy pozwalają przede wszystkim na skrócenie tzw. dystansu społecznego z 2 do 1,5 metra, przy jednoczesnym zakrywaniu nosa i ust. Podniesiono także limit publiczności na stadionach piłkarskich i żużlowych oraz w halach sportowych do 50 proc. liczby miejsc przewidzianych dla kibiców.

W przypadku basenów (otwartych i krytych) dopuszcza się 50-procentowe, a aquaparków 75-procentowe obłożenie obiektów. Obniżono też do 2,5 metra kwadratowego na osobę limit powierzchni dla uczestników m.in. targów, wystaw, konferencji i spotkań.

Zniknął również obowiązek naprzemiennego zajmowania miejsc w kinach, teatrach, muszlach koncertowych i amfiteatrach, z tym, że może się w nich zapełnić maksymalnie połowa miejsc. Widzowie nadal są zobowiązani do zakrywania ust i nosa do chwili zajęcia przeznaczonych dla nich miejsc oraz zachować od innych dystans 1,5 miejsca, jeśli miejsca nie są oznaczone.

W rzeczywistości w przypadku większości znoszonych ograniczeń poluzowano rygory, których od dawna mało kto już przestrzegał, a władze nie reagowały na ich łamanie.

Kolejne luzowanie odbywa się jednak w sytuacji, kiedy liczba zachorowań jest dużo większa od tej, gdy wprowadzano lockdown, a policja słono karała np. za wejście do parku. Tylko we wtorek odnotowano 399 przypadków koronawirusa, czterokrotnie więcej, niż kiedy wszyscy siedzieliśmy w domach. Wtedy wszyscy omijaliśmy się szerokim łukiem i nosiliśmy maski na ulicach, a dziś ludzie kompletnie nie przejmują się zagrożeniem. Widzi to najlepiej personel sklepów, do których formalnie nadal nie można wchodzić bez zakrytej twarzy.

– Niewiele osób przestrzega noszenia maseczki na twarzy tak, żeby ona przykrywała usta i nos – mówi Joanna Pietruszyńska, kierownik sklepu kosmetyczno-chemicznego przy ulicy Krakowskiej w Opolu. – Tłumaczą to często przyczynami zdrowotnymi, ale zdarza się też, że od niektórych słyszymy coś nieprzyjemnego. Największy problem jest jednak zachowaniem dystansu, ludzie stoją jeden obok drugiego, przepychają się, niemal wchodząc sobie na plecy.

Podobnie jest w innych miejscach – na chodnikach, w barach, kawiarniach oraz w kościołach. Ludzie przychodzą na msze bez masek lub wiszą im one na brodach, a idąc do komunii nie przestrzegają odległości.  Tak jest od dłuższego czasu, a teraz kolejne poluzowanie rygorów utwierdzi tylko ludzi, że zagrożenie zniknęło i epidemia się skończyła.

– Jest grupa klientów, która twierdzi, że w ogóle żadnej epidemii nie ma i nie było, a to wszystko zostało tylko nakręcone – dodaje Joanna Pietruszyńska. – Ale skoro jest obowiązek noszenia maski i zachowywania dystansu, to wszyscy powinni tego przestrzegać, a władze egzekwować łamanie przepisów.

Przed tym, żeby rozwoju epidemii nie puszczać na żywioł, przestrzega wielu epidemiologów i wirusologów.

– Wówczas straty i to wśród różnych grup wiekowych mogą być duże – mówi dr n. med. Andrzej Trybusz, epidemiolog. – Dla zdiagnozowanych zakażeń śmiertelność w przypadku tego wirusa wynosi 4 procent. Umiera czterech na stu, więc nie można stosować zasady „niech się dzieje, co chce”.

Natomiast dr Paweł Grzesiowski, znany polski immunolog, w wypowiedzi dla radia RMF FM kolejne luzowanie rygorów nazwał „pewnego rodzaju eksperymentem rządu”.

Luzowanie restrykcji związanych z epidemią oraz lekceważenie zagrożenia przez większość ludzi martwi też przedsiębiorców. Boją się wzrostu liczby zakażeń, ponieważ konsekwencje tego odczują nie tylko chorzy i ich rodziny, ale przede wszystkim gospodarka.

Z najnowszych badań BCC wynika, że przychody wielu firm już spadły dramatycznie, a kolejne miesiące nie zapowiadają się dobrze.

– W tej sytuacji zachowanie mocy produkcyjnych jest koniecznością – podkreślają Katarzyna Lorenc, ekspertka BCC do spraw rynku pracy, oraz Zbigniew Żurek, wiceprezes BCC. – Przedsiębiorcy mimo wszystko chcą utrzymać zatrudnienie, a wiele osób może stracić pracę, nie ze względu na niekompetencję, nie z powodu braku zleceń, ale na skutek braku dbałości o bezpieczeństwo.

O ile ludzie mogą myśleć, że epidemia się skończyła, to w przypadku każdego wykrytego przypadku koronawirusa procedury pozostają wciąż te same – chorzy oraz wszyscy, którzy mieli z nimi kontakt, lądują na kwarantannie, co może sparaliżować pracę niejednej firmy.

Dlatego BCC zaapelował do rządu i mediów, by nie akceptowały powszechnego przekonania, że epidemia już za nami, piętnowały lekkomyślne zachowania, apelowały o zachowywanie środków ostrożności oraz pokazywały, do czego prowadzą skutki zaniedbań.

Opolski sanepid nie pozostawia żadnych wątpliwości, że maski  muszą być noszone i musi być zachowana odległość, dla zachowania bezpieczeństwa.

– Nie ma jednak takiej instytucji, która byłaby w każdym miejscu, by sprawdzać, czy ludzie zachowują odległości, albo czy mają maski – przyznaje Małgorzata Gudełajtis, rzecznik wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Opolu. – Tutaj potrzeba odpowiedzialności za siebie i innych. Ale są kontrole i za brak maseczek mogą być nakładane kary do 500 zł przez policję i straż miejską.

Jolanta Jasińska-Mrukot

Koronawirus. Rząd znów łagodzi rygory, wirusolodzy są tym mocno zaniepokojeni, a biznes się boi

fot. Jolanta Jasińska-Mrukot

 

 

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.