Jednym z nowych terminów w określaniu usług bankowych jest słowo „bankster”, które wzięło się z połączenia: bankier + gangster = bankster. W artykule Grzegorza Sroczyńskiego, który ukazał się w styczniowej „Gazecie Wyborczej” czytamy:
„Franka najpierw pokochały polskie banki, dopiero później Polacy. – Mieliśmy pchać klientom kredyty we frankach za wszelką cenę. Takie wytyczne szły z zarządu, z tego byliśmy rozliczani – mówi Piotr, menedżer (pracował kolejno w dwóch bankach, które stawiały mocno na kredyty frankowe, nie ujawni nazwiska)”.
Kredyty w frankach od początku miały być źródłem ogromnych dochodów. Jednakże źródłem dochodów dla banków nie miał być tu tradycyjny zysk biorący się z oprocentowania kredytów, ale właśnie spread.
To właśnie spread miał przynieść szybkie zyski. Banksterzy (bankowcy) od początku o tym wiedzieli.
Banksterzy dobrze wiedzieli, jakie kłopoty czeka ludzi, którzy wezmą te „tanie kredyty”. Czy widzieliście bank, który podarował komuś coś za darmo?
Mówi się, że to klienci są sami sobie winni. To niesprawiedliwy osąd. Otóż to państwo polskie jest odpowiedzialne za kształt systemu bankowego i ostatecznie to na nim leży odpowiedzialność za swoich obywateli. To władza kontroluje banki.
Czym jest spread? Spread bankowy to różnica pomiędzy ceną kupna waluty, a ceną jej sprzedaży. Proste, prawda? Tylko, że ta różnica była wyznaczana przez każdy bank dowolnie. Banki miały tak skonstruowane umowy, że o zmianach kursów nie musiały informować klientów czy zmieniać im umowy. W cytowanym artykule bankowiec Piotr dodaje:
„Mieliśmy dość wysoki spread, na poziomie 6 proc., ale konkurencja była bardziej bezczelna. Kiedy doszli do 10 proc., zapytałem znajomego, który tam pracował, czy klienci się nie awanturują. „No co ty! Hołota nawet nie wie, co to spread. Meblują te swoje klitki na kredyt i są szczęśliwi”.
Co gorsza, banki miały prowadzić dwa kursy walut. Pierwszy dla operacji bieżących z oficjalnymi kursami podawanymi do publicznej wiadomości, choćby na ekranach w bankach, a drugi niejawny, dla spłacających kredyty hipoteczne. Oczywiście ten był mniej korzystny. Gdy zbliżał się okres wyceny kolejne raty, banki zawyżały spread, by po spłacie raty przez klienta powrócić do wcześniejszego kursu waluty. Na tę operację wystarczył jeden dzień.
Ludzie w końcu zrozumieli
W końcu kredytobiorcy poszli kupować franki do kantorów, bo tam były znacznie tańsze. Gdy banki na to się nie zgodziły, sprawa ujrzała światło dzienne i wybuchła afera.
Dlaczego tak się stało? Bo banki od początku oszukiwały klientów. Nie było żadnego przewalutowania. Kredyt od początku był przeliczany w złotówkach.
Banki wiedziały, że udzielają kredytów ludziom, na które było ich faktycznie nie stać. Same namawiały klientów na kredyty we frankach. Pracownicy mieli prowizję i nie interesował ich interes klientów, nawet jeśli dobrze wiedzieli o tym, że frank podrożeje, a oni stracą.
Wielu bankowców zdaje sobie sprawę z tego problemu, ale nie mogą nic zrobić. Podobnie jak oni, winni są również pośrednicy finansowi, ale im nie ma się co dziwić, skoro dostawali nawet 1 proc. prowizji od jednego kredytu!
Kolejnym dowodem na poparcie tez o tym, że banki działają z premedytacją oszukując swoich klientów jest więc rozliczanie franka bez franka. Jak to zrobiono? Mechanizm ujawnił Jan Krzysztof Bielecki, były premier i szef Pekao SA, banku, który nie udziela kredytów walutowych. Otóż bankowe aktywa powinny się równoważyć z pasywami (czyli w dużym uproszczeniu: udzielone kredyty z lokatami). Banki omijały ten problem kupując franki na jeden dzień, po czym go sprzedawały. Rano bank miał franki, a wieczorem już nie. Wszystko więc się „zgadzało”.
Gdy w końcu Krajowy Nadzór Finansowy zareagował zakazując tych nieuczciwych praktyk, umożliwiając kredytobiorcom zakup franka w kantorach i spłacanie kredytów rzeczywiście w tej walucie, problem zalał już całą Polskę.
Do Polski zbliża się prawdziwy kryzys, taki jak w Grecji. Oficjalny dług państwa to bilion złotych, ale jeśli dodamy do tego zadłużenie samorządów (tylko miasto Opole ma 250 mln zł długu, a nawet gmina Dobrzeń jest zadłużona), zadłużenie ZUS-u, gospodarstw domowych, to może Polska ma łącznie znacznie więcej niż wspominane przeze mnie dwa lata temu 4 biliony złotych długu.
Komentarz:
Jeśli dostaniemy środki z UE, to przy innym rządzie może uda się wyjść z tarapat i nie będzie tak źle, ale w Polsce z tak wysokimi podatkami i obciążeniami wobec firm (ale też z bezprawiem i samowolą urzędników), praca w Polsce jest za droga, a przecież mogłaby być znacznie tańsza. Dzisiaj bylibyśmy Chinami Europy, zalewając ją tanimi produktami wysokiej jakości.
Pamiętacie wypowiedź kanclerza Niemiec Goerharda Shroedera, obecnie pracownika Putina, że Polska powinna podnieść podatki, bo jest zbyt konkurencyjna dla gospodarki Niemiec? Teraz możemy sobie wyobrazić, ile takich rozmów w zamian za wejście Polski do UE i inne obiecanki, polscy „politycy” zachodnim politykom spełnili. Gdyby Polska dbała o swój interes jak prawdziwy gospodarz, np. jak Niemcy przed I wojną światową, to nie musielibyśmy jeździć za psie pieniądze za chlebem za granicę. Pamiętajmy, że tam zawsze będziemy gorsi.
Do Polski zbliża się prawdziwy kryzys. Jeśli ktoś się ze mną nie zgadza, bardzo proszę Go o konkretny i poparty argumentami komentarz. Nie wiem czy na Grupie Lokalnej uda się „rozkręcić” dyskusję na ten temat. Chciałbym, ale nasz i Was Czytelników portal jest nowy, a powyższy temat trudny.
Nie proszę o plusy ani minusy. Dla żartu napiszę teraz: kto dał minusa, ten nie czytał tekstu i jest półanalfabetą, bo nie potrafi się ustosunkować merytorycznie, w komentarzu pod tekstem. Taka mała prowokacja.
***
Problem finansów świata jest bardzo poważny. Tu nie ma lewicy, prawicy, wierzących i niewierzących, komunizmu i nazizmu, heteroseksualistów oraz gejów i lesbijek.
Tak jak wszyscy są równi przed Bogiem, tak wszyscy są „równi” przed bankiem. Otóż do każdego klienta banku, który nie płaci swoich rat, obojętnie kim ważnym by nie był, przyjdzie komornik.