Opolscy restauratorzy, właściciele barów i pubów przyglądają się kolegom z branży w Krakowie i innych miastach, którzy otwierają lokale mimo przedłużenia obostrzeń. Na ich facebookowych profilach lokali gastronomicznych pojawiają się wpisy hasztagowe #OtwieraMy.

Lockdown. Gastronomia krwawi, ale raczej się nie zbuntuje

Już jesienią rządzącym symboliczną czarną polewkę podano.

Opolscy restauratorzy zauważają jednak, a na facebooku można napisać wszystko.

– Co z tego, że otworzymy, jak nie zawitają klienci – mówią. Rząd utrzymał w mocy obostrzenia epidemiczne, wyjątek stanowi uruchomienie nauczania stacjonarnego w klasach najmłodszych. Obostrzenia zostaną utrzymane do końca stycznia. Jednak z zapowiedzi wynika, że osiemdziesiąt procent z obostrzeń zostanie utrzymana w mocy do końca pierwszego kwartału.

– Opole to nie kurort, więc nie zarabiamy w ciągu tych zimowych miesięcy na resztę roku – podkreśla Marcin Banaszkiewicz, właściciel Gastromaru. – Wprost przeciwnie, styczeń i luty to martwe miesiące, więc nie ma dla kogo otwierać.

Poza tym Gastromar prowadzi sprzedaż na dowóz.

– Ale to zaledwie 10 procent z obrotów, które były przed rokiem – mówi Marcin Banaszkiewicz. – W latach minionych grudzień to przede wszystkim kolacje firmowe, potem sylwester, więc przez piętnaście minionych lat tak to się kręciło. I szkoda byłoby tego zaprzepaścić…

Teraz Gastromar część lokalu wynajmuje od miasta, może więc liczyć zwolnienie z opłat od wynajmu.

– Żyjemy z dnia na dzień, czekając, że to się zakończy – dodaje Banaszkiewicz.

Restauracja Radiowa (dawne Sto Trzy Dwa) w Opolu na początku pandemii prowadziła sprzedaż na dowóz.

– Byli tacy, którzy od zawsze specjalizowali się „na dowóz”, więc jak przybyło takich ofert, to tort do pokrojenia był niewielki – zauważa Tomasz Wąsiak, właściciel Radiowej.

Oni specjalizują się w ogródku i spotkaniach rodzinnych. Niestety, upodobania konsumenckie Polaka takie, że jakiś fast food, pizza, albo suschi „na dowóz”, to owszem, ale nigdy polska kuchnia. Sami wolimy upichcić.

– Nie sądzę, żeby ktoś chciał w Opolu ryzykować i otwierać, kiedy przepisy na to nie pozwalają – mówi Tomasz Wąsiak. – A szczególnie, którzy teraz ludzie z branży korzystają z tarczy. Nie będą ryzykować. Poza tym, trzeba mieć dla kogo otwierać, a ludzie mogą się bać chodzić do restauracji.

To, co jest dla restauratorów takich jak Tomasz Wąsiak ważne, to jasność działania rządu.

– Na duże straty zostaliśmy narażeni zamykając restauracje z dnia na dzień, a otwarcie to proces, więc też chcemy wiedzieć wcześniej – wyjaśnia.

Tomasz Wąsiak zwraca też uwagę, że pracownicy, których miał od wielu lat i to głównie tacy 40 plus, poodchodzili, bo chcą pracować. Bo jak mówi, ludzie nie chcą siedzieć w domu, nawet jak mają płacone.

– Prawie czterdzieści procent pracowników odeszło, a zaufanego pracownika nie znajduje się na ulicy – mówi restaurator. – Oni maja rodziny, chcą normalnie pracować i normalnie zarabiać, więc poszli tam, gdzie to było możliwe.

Manifest na opolskim Rynku działa teraz tylko na dowóz, co odbija się na obrotach. Jego właściciel, Wojciech Gudz, zwraca uwagę na orzeczenie sądu w sprawie fryzjera z Prudnika, który świadczył usługi mimo lockdownu i został ukarany grzywną. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Opolu uniewinnił fryzjera i stwierdził, że rządowe restrykcje są niekonstytucyjne.

– Gdyby to było lato, kiedy mamy najlepsze obroty, to może byśmy otwierali, ale teraz, w styczniu, nikt nie będzie ryzykował – mówi Wojciech Gudz.

Lockdown. Gastronomia krwawi, ale raczej się nie zbuntuje

Jesień. Przedstawicielki z Zamkowej w Krapkowicach.

Przedstawiciele branży gastronomicznej przyznają szczerze, że otwieranie teraz to demonstracja, która na dłuższą metę się nie opłaca, bo ściąga na głowę rzeszę kontrolerów. Choć solidaryzują się z tymi, którzy swoje lokale mimo zakazu otworzyli.

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.