Świat nieustannie się zmienia, a wraz z nim zmieniają się też ludzie – ich codzienność, przekonania, a nawet wartości, które wydawałyby się ponadczasowe. O tym, co było ważne dla ludzi jeszcze kilkadziesiąt lat temu i jakie zmiany zaszły w społeczeństwie rozmawialiśmy z Martą Wosch, mieszkanką Dobrzenia Małego.

Co kiedyś było najważniejsze dla ludzi?

Marta Wosch: Przede wszystkim rodzina i ziemia, która ich żywiła. Bardzo ważna była też wiara. Dzisiaj się to zmieniło. Dawniej jedno z rodzeństwa, zazwyczaj bardzo licznego, dostawało w spadku dom rodzinny i miało obowiązek zabezpieczyć rodzicom byt. Dzisiaj dzieci chcą uniezależnić się od rodziców, co ma swoje dobre i złe strony. Nawet ziemia nie jest już tak istotna. Zapomina się o tym, że to ona daje nam pożywienie, a nie supermarkety, że produkty na półkach sklepowych też skądś pochodzą. Ludzie przestali szanować ziemię. W swoich ogrodach zamiast grządki pietruszki, kwiatów czy chociaż trawy, coraz częściej jest po prostu beton.

Jaką rolę w takiej małej, lokalnej społeczności odgrywał Kościół?

Marta Wosch: Najważniejszymi osobami w miejscowości był sołtys, ksiądz i organista. Księża byli osobistościami, ale raczej nie włączali się w życie społeczności, ponieważ mieli swoje obowiązki, natomiast skupiali wokół siebie ludzi i angażowali ich do pomocy w kościele. Dawniej było o to łatwiej i kiedy ksiądz ogłosił, że trzeba coś zrobić, mieszkańcy się mobilizowali i pomagali, nie trzeba było ich długo namawiać. Dzisiaj niewiele ich to obchodzi.

Uczestnictwo we mszy świętej było też okazją do spotkań. Niedziela była takim dniem, kiedy ludzie mieli więcej czasu dla siebie, w tygodniu musieli ciężko pracować na życie. Co niedzielę chodziliśmy z sąsiadami pieszo do kościoła i rozmawialiśmy. Dzisiaj można zobaczyć mszę w telewizji albo przez internet, ale to nie to samo, ja wolę być obecna w kościele. Z tego czerpię siły.

Dlaczego jedną z najważniejszych osób we wsi był organista?

Marta Wosch: Ponieważ była to osoba, która wszystko wiedziała i doradzała ludziom. Tak było zawsze – sołtys, ksiądz i organista byli przedstawicielami miejscowości, do nich mieszkańcy zwracali się ze swoimi problemami. Dzisiaj organiści nie są już tak poważani.

Co poza rodziną, ziemią i wiarą było dla ludzi ważne?

Marta Wosch: Jedność. Kiedyś kłótnie między sąsiadami nie były tak powszechne. Domy budowano szczytem do drogi i każdy miał przynajmniej jedno okno w stronę sąsiada. Te okna były jak telefony, przez nie się rozmawiało. Dzisiaj więcej jest nienawiści w relacjach sąsiedzkich, ludzie potrafią ubliżać sobie nawzajem tylko po to, aby dowieść swojej racji. Nigdy tego nie zrozumiem.

Kiedyś ludzie byli bardziej zgrani?

Marta Wosch: Tak, potrafili się jednoczyć. Dzisiaj te więzi coraz bardziej się rozluźniają, co może wynikać z tego, że pojawia się więcej ludności napływowej, która nie czuje potrzeby asymilacji. To bardzo przykre, że niewiele osób chce się jeszcze angażować w życie miejscowości. Przez 20 lat działałam w radzie sołeckiej i pamiętam, ilu ludzi pomagało przy różnych przedsięwzięciach, na przykład przy wyplataniu korony żniwnej albo darciu pierza. To były świetne spotkania. Dzisiaj młodzi ludzie nie mają na nic czasu, chociaż wszystko jest zautomatyzowane. My musieliśmy pracować zawodowo, stać w długich kolejkach w sklepach, wiele osób hodowało jakieś zwierzęta, a czas też się znalazł. Sama nie wiem jak to robiliśmy.

Hodowla zwierząt była bardziej powszechna?

Marta Wosch: Tak. W biedniejszych gospodarstwach był drób, osoby bogatsze miały też na przykład krowy. Ja bardzo długo hodowałam kury, króliki i kozy. Robiłam nawet własne masło z koziego mleka, które jest bardzo wartościowe i smaczne. To coś, o czym młodzi ludzie dzisiaj nie wiedzą i nawet ich to nie interesuje. A szkoda, bo mogliby z takiej wiedzy korzystać.

Czy kiedyś bardziej czerpało się wiedzę od starszych?

Marta Wosch: Tak, ale też wielu rzeczy uczyliśmy się od siebie nawzajem, na przykład w kole gospodyń, które działało bardzo prężnie. Uczyłyśmy się tego, czego nasze mamy nie potrafiły. Z własnej inicjatywy organizowałyśmy też różne wydarzenia, takie jak zabawa karnawałowa dla dzieci. Na taki cel otrzymywałyśmy dotację, ale nie były to wystarczające kwoty, więc każda z nas coś przynosiła – jajka, ziemniaki, makaron… Chociaż same miałyśmy niewiele, zawsze się jeszcze jakąś część oddawało. Czerpałyśmy z tego ogromną radość, że możemy dać coś od siebie. Teraz jest zupełnie inaczej, ludzie są bardziej bierni, niechętnie się dzielą. Moim zdaniem człowiek nie żyje tylko dla siebie, powinien coś dać społeczeństwu.

Z czego Pani zdaniem wynika to, że ludzie bardziej się dzisiaj izolują?

Marta Wosch: Uważam że to wynika z dobrobytu. Ludzie stali się bardzo egoistyczni, myślą tylko o sobie. Odgradzają się od sąsiadów wysokimi płotami. Kiedyś czasy były o wiele trudniejsze, ale bieda scala. Dobrobyt nie służy do bycia jednością. Kiedyś nowy mieszkaniec włączał się w społeczność, przedstawiał się sąsiadom, zapraszał do siebie. Teraz tego nie ma, ludzie mieszkają obok siebie i nawet się nie znają. Po prostu dziwaczeją w dobrobycie.

Co doradziłaby Pani młodszym pokoleniom?

Marta Wosch: Przede wszystkim otworzyć się. Świat jest piękny, ludzie są dobrzy, trzeba tylko to dostrzec i docenić.

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Jeden komentarz

  1. Pani Marto w 100% się z panią zgadzam. Chociaż jestem o wiele młodszy, ale pamiętam te czasy o których pani mówi
    Tak było. Pozdrawiam serdecznie.
    H. Włoka

Skomentuj

O Autorze