Monika Lebich – absolwentka Studia Instrumentalnego w Łubniańskim Ośrodku Kultury. Obecnie studentka Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Nysie. Wiedzę zdobywa na kierunku jazz i muzyka estradowa. Kocha śpiewać. Muzyka pozwala jej wyrazić to, na co brakuje słów. Zapraszam do lektury wywiadu, aby bliżej poznać Monikę i jej pasję.
– Kiedy zrodziła się w Tobie pasja do muzyki?
– Pasja czy talent ewoluują w nas przez całe życie. Każdy w dzieciństwie próbował swoich sił w muzyce i to z czasem przychodzi. U mnie nie było jakiegoś "bum". Od dziecka udzielałam się w różnych zespołach, mając osiem lat zapisałam się do studia instrumentalnego [w Łubniańskim Ośrodku Kultury – przyp. red.]i rozpoczęłam naukę gry na pianinie. Punktem zwrotnym był udział w zajęciach wokalnych u Ani Malek. Tam wszystko zostało we mnie zasiane. W domu zawsze szanowano muzykę i myślę, że to też miało ogromny wpływ na moje zainteresowania.
– Co daje Ci muzyka?
– Swobodę wyrażania. Na scenie najbardziej czuję się sobą. Mogę przekazać emocje, których nie potrafię przedstawić słowami. Nieprawdziwe byłoby stwierdzenie, że grając klasykę, nie wyrażam się, bo tak jest, ale śpiew umożliwia mi większą ekspresję. Również ogromnie cenię to, że poprzez muzykę mogę nawiązać dialog z publicznością, mówię, co czuję, a jednocześnie wywołuję ich uczucia.
– Dlaczego zdecydowałaś się na naukę w ŁOK-u?
– Bo jest naprzeciwko mojego domu (śmiech). A tak na poważnie – takie instytucje oferują wachlarz możliwości. Nie każdy może uczęszczać do szkoły muzycznej, bo to wiąże się z dojazdami, czasem nawet zmianą szkoły. Ośrodki Kultury są dobrym startem. W niektórych przypadkach, po czasie, rodzice decydują się na krok, by wysłać dzieci do szkoły muzycznej. Gdyby nie takie zajęcia, wiele osób nie rozwinęłoby swoich pasji.
– Jak wspominasz naukę w ŁOK-u?
– Bardzo dobrze. Z opinii znajomych wiem, że w szkołach muzycznych jest czasem tak wielka presja, iż uczniowie szybko rezygnują, a tu czułam się swobodnie. Jedynie mogę zganić sama siebie, bo powinnam więcej ćwiczyć.
– Jacy byli Twoi nauczyciele?
– Wspaniali i bardzo profesjonalni! Gry na pianinie uczyła mnie pani Jolanta Kansy – Budzicz oraz przez rok pan Artur Kansy – Budzicz. Śpiew ćwiczyłam pod okiem Ani Malek. Bardzo miło wspominam ten czas. Uczęszczałam także na lekcje emisji głosu, ale to w Opolu w Opolskim Studiu Piosenki u pana Jacka Mełnickiego.
– Czy muzyką będziesz się zajmować zawodowo, czy pozostaje ona w sferze pasji?
– Bardzo chciałabym, aby muzyka była moją ścieżką zawodową, ale zobaczymy, co przyniesie życie. Aktualnie edukuję się w tym kierunku. W październiku rozpoczęłam studia muzyczne w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Nysie, na kierunku jazz i muzyka estradowa. Moją specjalnością jest edukacja artystyczna w jazzie. Już na zajęciach organizacyjnych, gdy słuchałam, czego się będę uczyć, byłam zachwycona. Są tam wspaniali wykładowcy, wybitni muzycy, którzy koncertowali na światowych scenach. Pragnę coś odkryć, stworzyć. Wprowadzenie czegoś nowego byłoby pierwszym krokiem do życiowego spełnienia. Mam w planach także pracować z dziećmi; chcę tchnąć w nich muzycznego bakcyla, ale nie jest to zajęcie, któremu poświęciłabym 100% swojego czasu.
– Jak doszło do realizacji Twojej płyty "Monika Lebich klasycznie"?
– Zawsze było mi żal, gdy po koncertach utwory, które długi czas kształtowałam, "przepadały". Chciałam więc je jakoś uwiecznić. Drugim powodem było to, że kończąc naukę w ŁOK-u, chciałam jakoś podsumować ten czas oraz podziękować mojej nauczycielce.
– Jak się czułaś w studiu nagraniowym w Filharmonii Opolskiej?
– Bardzo profesjonalnie. Nagrywanie sprawiło mi ogromną radość, ale była też presja, aby wszystko wyszło dobrze.
– Skąd czerpiesz motywację, by ćwiczyć?
– Jestem człowiekiem, który jeśli już coś robi, to wkłada w to całego siebie. Zabieram się za milion rzeczy na raz, ale wszystko staram się wykonać najlepiej jak potrafię, chociaż nie zawsze mi to wychodzi. Regularne ćwiczenie nie jest najtrudniejsze; największym wyczynem w pracy muzyka jest odnalezienie sposobu, jak coś wypracować i wykreować własną sferę.
– Znalazłaś taki sposób?
– To nie jest tak, że znajdziesz go raz i wystarczy. Każdy utwór tego wymaga i staram się za każdym razem odkryć swoją drogę. Odtwarzanie nie ma sensu. Nawet gdy śpiewam cover, to robię to tak, aby to było "moje".
– Dużo koncertujesz?
– Niekiedy jest intensywnie, ale zdarzają się przestoje, które szybko trzeba likwidować. Lubię przebywać na scenie i staram się korzystać z każdej okazji do tego. Kilka razy występowałam w Filharmonii Opolskiej, najwięcej koncertów dałam w ŁOK-u. Na konkursy nie lubię jeździć, ale zdarzało się, że i na nich występowałam.
– Dlaczego nie lubisz konkursów?
– Uważam, że muzyka jest zbyt subiektywna, by ktoś mógł oceniać czyjś występ. Często na konkursach jest wyrównany poziom, a są przyznawane miejsca. Najlepszym kryterium jest kontakt z publicznością. Muzyk sam musi wiedzieć, co było dobre, a co nie. Potrzeba tu dużo samokrytyki. Nie chodzi o to, że boję się oceniania, tylko uważam, że są lepsze sposoby.
– Wracając do koncertów – były to występy solowe czy z zespołem?
– Głównie występuję solo, ale grupowe koncerty też się zdarzały.
– Jak się przygotowujesz do koncertów? Masz jakiś swój rytuał?
– Po pierwsze orientuję się, jakie są możliwości, czy będę występować a capella, czy mam akompaniatora, czy trzeba go szukać. Tutaj muszę zaznaczyć, że najwięcej koncertów akompaniował i aranżował mi pan Artur Kansy – Budzicz. Drugi krok to wybranie repertuaru. Podczas ćwiczeń kreuję ogólną koncepcję. Przed samym koncertem się skupiam i staram się z nikim nie rozmawiać.
– Są dla Ciebie koncerty mniej lub bardziej ważne, czy wszystkie traktujesz tak samo?
– Zdarzają się różne koncerty. Inaczej jest, gdy masz swój indywidualny recital, inaczej, gdy jest się częścią szerszego programu, inaczej, gdy jest to koncert semestralny, a jeszcze inaczej, gdy jest to konkurs. Nie rozważyłabym tego w kategorii koncertów mniej lub bardziej ważnych, ale na pewno do każdego występu podchodzę indywidualnie.
– Jak rodzice zapatrują się na Twoje plany muzyczne?
– Z lekkim lękiem (śmiech). Myślę, że są ze mnie dumni i mnie wspierają. Dzięki nim mogłam nagrać płytę, bo umożliwili mi to od strony finansowej.
– Czy w szkołach też się udzielałaś muzycznie?
– W szkole podstawowej śpiewałam, ale z dalszych etapów mam niemiłe wspomnienia. W liceum ani razu nie występowałam, nawet nie chciano, abym to robiła. Uważam, że w szkołach kreatywność jest tłumiona i nie ma możliwości rozwijania się inaczej niż wymaga tego, tak wciąż wypominany, "program nauczania".
– Jacy artyści Cię inspirują?
– Ogromne znaczenie ma dla mnie Amy Winehouse. W jej muzyce słychać wielką wrażliwość, która nie przez wszystkich była zauważana. Amy zawsze improwizowała, a to jest kluczowe, żywa muzyka. Dlatego uwielbiam słuchać jej koncertów, bo każdy jest inny. Łączyła pozornie odległe gatunki, jak rap i jazz. Dość późno się nią zachwyciłam i nie wiem, dlaczego wcześniej nie odkryłam jej fenomenu. Obecnie zagłębiam się głównie w jazz. Nie umiem wyrazić słowami, jak mocno ta muzyka na mnie wpływa. Etta James, Anita O'Day, Ray Charles, Miles Davis, Oscar Peterson zmieniają mnie wewnętrznie. Podobnie jest z poezją śpiewaną – moim "guru" jest Agnieszka Osiecka. Ostatnio zaczął mnie kręcić gospel, wielki wpływ na to miała Mahalia Jackson, której muzycznych modlitw trzeba doświadczyć. Jeśli chodzi o to, czego słucham, to bardzo różnorodnej muzyki, która jest zbyt cudowna, by ograniczać się do wąskiej grupy jednego gatunku: od klasyki przez jazz, gospel, rap, rock aż do heavy metalu. Z polskich, rockowych brzmień uwielbiam Come.