Bywa, że polityka przypomina flirt na ostatnim weselnym tańcu – goście już w płaszczach, kelnerzy gaszą świece, a DJ ziewa nad playlistą. I właśnie wtedy Rafał Trzaskowski dostaje ostatnią szansę, by przyciągnąć uwagę. Nie panny młodej – tej roli nie gra tu nikt – ale tej niezdecydowanej cioci z centrum, która jeszcze nie wie, czy wrzucić głos do urny, czy jednak talerz po schabowym do zmywarki.

Bo nie ma co się oszukiwać – konfederacki parkiet dla Trzaskowskiego jest tak samo dostępny jak wegańskie opcje na zjeździe myśliwych. Mentzen od miesięcy przekonuje, że jedyną sensowną przyszłością dla Polski jest przyszłość bez Trzaskowskiego – najlepiej tak całkiem, jakby go nigdy nie było. Nawrocki natomiast zapowiada, że nie tyle będzie rozmawiał z Mentzenem, co po prostu z radością spisze jego program na czysto, ozdobi bordiurką z orzełkiem i wywiesi w kancelarii.

Trzaskowski mógłby, oczywiście, pokornie przyklęknąć, przywdziać kontusz i obiecać zakaz rozwodów, repolonizację grawitacji i obowiązkowy patriotyzm w przedszkolach. Ale coś mi mówi – i nie jestem sam – że elektorat Konfederacji zna już tę melodię: „Cóż szkodzi obiecać?” Po czym sprawdzają zegarki i głosują na swojego.

No to co mu zostaje?

Zamknęły się drzwi do serc mentzenistów? Świetnie. Czas otworzyć okno – na świat. A dokładniej: na mobilizację centrum. Na tych wszystkich, którzy może nie krzyczą „Rafał! Rafał!”, ale których przeraża myśl o Polsce urządzonej przez trzech tenorów skrajnej prawicy – Nawrockiego, Brauna i Mentzena. Trzaskowski powinien przestać być kandydatem „na przeczekanie PiS-u”, a zacząć być twarzą oporu wobec brunatnienia Polski.

Czas zagrać va banque. Uderzyć w stół. Odmówić audiencji u Mentzena i ogłosić, że nie będzie legitymizował ludzi, którzy chcą wyprowadzić Polskę z Europy, kobiety z praw człowieka, a dzieci z edukacji. Że walka nie toczy się dziś między „lewicą” a „prawicą”, ale między cywilizacją Zachodu a jej parodią w wydaniu narodowo-klerykalnym z TikToka.

Czy to ryzyko? Oczywiście. Ale co większego do stracenia ma kandydat, który i tak nie ma szans na konfederacki kredyt zaufania?

Wyborcy nie potrzebują już więcej „rozsądku”, tego było po kokardkę. Potrzebują gniewu z głową i pasji z planem. Potrzebują przeciwnika, wobec którego można się zjednoczyć – i lidera, który nie boi się go nazwać po imieniu. Tak, jak zrobił to Macron w 2022. Tak, jak może to zrobić Trzaskowski dzisiaj. Bo historia nie daje dwóch szans – a druga tura bywa brutalna jak reality show. Trzeba wejść z przytupem albo wrócić na peryferia.

A więc, Panie Rafale, zróbmy to jak w starym kinie: niech Pan nie prosi skrajnej prawicy do walca. Proszę pójść na środek sali, złapać za rękę centrum i zakrzyknąć: „Tańczmy, póki Polska gra!”

Fot. melonik

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarz, publicysta, dokumentalista (radio, tv, prasa) znany z niekonwencjonalnych nakryć głowy i czerwonych butów. Interesuje się głównie historią, ale w związku z aktualną sytuacją społeczno-polityczną jest to głównie historia wycinanych drzew i betonowanych placów miejskich. Ma już 65 lat, ale jego ojciec dożył 102. Uważa więc, że niejedno jeszcze przed nim.