Zapamiętajcie datę 24 czerwca 2015 roku. To ważna data w historii Opola. Na ten właśnie dzień zaplanowano otwarcie przy opolskim Rynku lumpeksu. Oczywiście, jak przystało na "salon Opola", rynkowy lumpeks występuje pod światową nazwą: "Centrum Odzieżowe – Second Hand from London".
W ostatniej chwili przeciwko lumpeksowi przy Rynku zaprotestowała Anna Pawlak z opolskiej "Gazety Wyborczej". W opublikowanym 19 czerwca tekście "Pusty lokal na rynku zajmie… ciucholand. Ratusz bezradny" przypominała, że "w ratuszu wielokrotnie powtarzano, że ani główny deptak miasta, czyli ul. Krakowska, ani rynek nie są miejscem na handel odzieżą używaną". Ratusz zasłonił się jednak tym, że lokal, w którym będzie lumpeks, jest własnością prywatną i ratusz nic nie może.
W kolejnym artykule, opublikowanym 22 czerwca i zatytułowanym "Miasto obrywa za ciucholand na rynku – Idziemy na wojnę z chaosem reklamowym", Anna Pawlak i Piotr Zapotoczny zwracali uwagę, że ratusz może przynajmniej wymusić na lumpeksie rezygnację z reklamy zasłaniającej witrynę sklepu.
Agnieszka Pełka "z Frankenstein in Schlesien", której nie znam, ale mam z nią wspólnego znajomego, stwierdziła, że rozmieszczona na witrynie reklama jest agresywna, uwłacza godności i dostojności opolskiej starówki oraz jakiemukolwiek poczuciu estetyki. Uniemożliwia też godny wypoczynek w ogródku piwnym obok lumpeksu. Wtórował jej całkiem nieznany mi Jan Kowalski, twierdzący, że ta witryna, to pogwałcenie zasad estetyki. Jako ostatni dołączył do krytykantów ktoś ukrywający się pod pseudonimem "n79". Stwierdził, że witryna to porażka wizerunkowa miasta i nowego prezydenta, a także badziewie, którego w trzy razy mniejszym od Opola Bolesławcu nie zobaczy się. Dziennikarze opolskiej "Gazety Wyborczej" uznali, że wobec tak ogromnej fali krytyki, ratusz musi podjąć jakieś kroki.
Ponieważ mam sentyment do opolskiej "Gazety Wyborczej", to po przyjacielsku proponuję, by przed kolejną publikacją na temat lumpeksu przy Rynku wypili najpierw szklankę zimnej wody i policzyli do stu. Wierzę że to wystarczy, by ich emocje opadły nieco. Trzy niezadowolone osoby, to jeszcze nie huraganowa krytyka. Ja na przykład w tej witrynie nie widzę nic złego. Mogę w sąsiednim ogródku dostojnie słepać przy niej piwo. Sam lumpeks przy Rynku też w niczym mi nie wadzi, co więcej, jego obecność tam uważam za postęp.
Niech jednak czytelnicy sami ocenią o co jest spór. Tak wygląda witryna z pewnej odległości:
A tak z bliska:
Czy rzeczywiście jest tu jakaś estetyczna tragedia? Czy inne witryny przy Rynku są lepsze? Osobiście nie sądzę. Myślę że to oburzenie na witrynę jest raczej "zastępcze". Skoro nie można było zablokować powstania lumpeksu przy Rynku, to trzeba mu teraz przynajmniej przywalać. Ale z jakiego powodu?
Niewidzialna ręka rynku (first hand) wyeliminowała z Rynku całkiem tam nieodpowiedni odzieżowy sklep firmowy Pierre Cardin, robiąc miejsce na "second hand", czyli lumpeks. To historyczna prawidłowość i ukoronowanie procesu biegnącego latami. Przykładem mogą być "Delikatesy", duma lat PRL, które przez wiele lat dobrze prosperowały przy ul. Krakowskiej. Właśnie splajtowały. W ich witrynach przegląda się dziś wesoło, znajdujący się po drugiej stronie ulicy, sklep "Holly-but – obuwie dla każdego":
Nie znam sklepu "Holly-but", ale odnoszę wrażenie, że to konkurencja dla chińskich bucików, podobnie jak sąsiadujący z nim "Prima-but" (na miejscu dawnej apteki przy rogu Krakowskiej i Kościuszki).
W odróżnieniu od "Delikatesów", dla których "główny deptak miasta" okazał się lokalizacją właściwą w PRL i absolutnie niewłaściwą w III RP, radzi sobie przy tym "głównym deptaku" Biedronka:
Biedronka rozsiadła się w innej dumie lat PRL, czyli w dawnym "PDT Ziemowit". Ciekawe czy kolejna Biedronka zjawi się przy Rynku, np. w usychającym latami z tęsknoty za najemcą lokalu po dawnej "Restauracji Pizzerii Napoli":
Idźmy jednak dalej ul. Krakowską. Zaraz w następnym budynku, po legendarnym "Ziemowicie", mamy dziś sklep "Euro Moda – odzież używana z Anglii i Irlandii" (w latach PRL był tam popularny sklep owocowo-warzywny "Jagódka"). W odróżnieniu od lumpeksu przy Rynku, kamienica z "Euro Modą" ma wygląd opłakany. Zapewne więc należy do miasta.
Jeszcze ciekawszy widok czeka nas w tym miejscu po drugiej stronie Krakowskiej. Reklamy na koziołkach zapraszają do "Graciarni" i "Chińskiego Centrum Handlowego". Są one w podwórku i czeka nas ciężka próba. Trzeba przejść przez bramę, która wedle mojej wiedzy służy bezdomnym za sypialnię i toaletę. Przed wejściem do bramy trzeba nabrać powietrza i wstrzymać oddech. Zapach moczu w bramie bywa tak dojmujący, że słabsi mogą go wzbogacić o zapach pawia.
Gdy już pokonaliśmy bramę, naszym oczom ukazuje się mały ryneczek:
Malowidło na ścianie po lewej sfinansowała Unia Europejska, o czym informuje stosowna tablica. Łeb lwa machnął jakiś artysta-społecznik. Najważniejsze przy ryneczku jest "Chińskie Centrum Handlowe":
Gdy wejdziemy w ryneczek głębiej, to po prawej ujrzymy "Graciarnię", a po lewej jest chyba jakiś ogródek piwny, z którego sfotografowałem tylko skraj, bo nie chciałem drażnić konsumentów. Nawet jednak ten skraj jest ciekawy. Jacyś artyści-społecznicy ozdobili go wezwaniem, że "Wolny Tybet musi być!" i innymi malunkami. W ogóle klimat tego ryneczku jest jakiś wyjątkowy. Gorąco polecam (moczu się nie bać!).
Młodsi czytelnicy mogą nie pamiętać, że w 1989 roku, gdy zmienialiśmy smętne dziadostwo PRL na najlepszy w świecie ustrój, tzw. zachodni, mieszkańcy Rynku i Krakowskiej bali się, że z miejsc tych znikną normalne sklepy spożywcze, odzieżowe, etc., a pojawią się same butiki i inne luksusowe. Te obawy zapewne w połowie się spełnią. Chyba znikną do końca zwyczajne sklepy spożywcze, odzieżowe, obuwnicze etc. Ich miejsca nie zajmą jednak żadne butiki i inne luksusowe placówki. Rynek i Krakowską podbiją lumpeksy, szmateksy, biedronki, tanie jatki, garkuchnie dla ubogich etc.
Jeśli chce się z tym walczyć, to jedyną drogą są takie płace i emerytury, by ludziom zgrubiały portfele. Gdy będę miał gruby portfel, to będę kupować w luksusowych sklepach. Na razie ja i wielu innych prosimy o lumpeksy i Biedronki, bo na to nas stać.
A dla sympatycznych dziennikarzy z opolskiej "Gazety Wyborczej" mam jeszcze na koniec ważne informacje:
W 2014 roku zaimportowano do Polski 70,8 miliona kilogramów używanej odzieży. Daje to 1,84 kg używanej odzieży na statystycznego mieszkańca Polski, czyli 6 kg używanej odzieży na statystyczne polskie gospodarstwo domowe. To pokazuje, jak wielki udział na polskim rynku ma obecnie odzież używana. A Wy chcecie to powstrzymać? To byłoby zawracanie kijkiem Wisły, a właściwie to nawet Wołgi czy może i Amazonki.
Używaną odzież sprowadzaliśmy średnio po 3,93 zł za kilogram. Głównymi naszymi dostawcami były:
- Wlk. Brytania – 26,4 mln kg
- Niemcy – 17,9 mln kg
- Holandia – 8,7 mln kg
- Norwegia – 8,5 mln kg
- Szwecja – 2,4 mln kg
- Dania – 2,0 mln kg
- Irlandia – 0,8 mln kg
Piotr Badura