Kiedy w studiu TVP pojawia się Patryk Jaki w rozmowie z Łukaszem Żygadło, jest w tej sytuacji coś ujmująco zabawnego. Robi się jeszcze weselej, kiedy red. Żygadło zagaja swojego gościa pytaniem o to, czy minister przyjeżdża do Opola z dobrymi wiadomościami tylko przypadkowo, czy jednak celowo. O czym panowie rozmawiali przy wyłączonych kamerach, możemy sobie wyobrażać. Uściśnięta dłoń i dobrze wykonana robota. Za Polskę.
Pojawienie się wątku mniejszości niemieckiej przy takim spotkaniu nie było spodziewane – nie ocenia się prawdopodobieństwa żelaznych praw historii. To był determinizm dziejowy.
Leszek Myczka w swoim tekście „Farmazony Patryka Jakiego” w sposób wystarczająco dobitny pokazał, na czym polega brak wiedzy ministra na temat mniejszości. Nasuwa się jednak pytanie, czy przypadkiem nie o to właśnie chodzi, by wątek mniejszości niemieckiej był nieustannie obecny w debacie publicznej o większym Opolu. Właśnie po to, by można było grać kartą narodowościową na prostych uczuciach mieszkanek i mieszkańców samego Opola – „swój” Polak i „obcy” Niemiec. Gdyby minister Jaki zgodnie ze swoją deklaracją o przywiązaniu do Opolszczyzny kiedykolwiek porozmawiał z którąś z protestujących osób, gdyby wziął udział w zebraniu wiejskim, napił się soku jabłkowego podczas festynu – wiedziałby, kto protestuje. Fakt, że gdzieś był i coś widział. Ale chyba wiemy, gdzie i co.
Prawidłowa reakcja nie polega jednak na nerwowej obronie swej polskości podczas protestów. Nikt nie wybiera historii, którą dziedziczy. Mniejszość niemiecka ma takie samo prawo do swojej tożsamości, jak Polki i Polacy we Lwowie, w Wilnie czy na Zaolziu. Nacjonalizm nie ma twarzy ani polskiej, ani niemieckiej i wyjątkowo łatwo obraca się przeciwko swym wyznawcom. Zapytajmy Patryka Jakiego, co sądzi o usuwaniu podwójnych tablic na Litwie. Zapytajmy go, skąd pobicia polskich obywateli w Wielkiej Brytanii. Zapytajmy go, ile zyskają Polki i Polacy w Niemczech po usunięciu dwujęzycznych tablic na Opolszczyźnie. Lass uns ihn darüber fragen.
A tak na marginesie: łatwo się spierać o kwestie symboliczne, kiedy tracącym pracę, szkołę, zespół taneczny czy klub sportowy nie ma się do powiedzenia nic oprócz tego, że „Polska wstaje z kolan”.
A jednak o sporcie rzekł minister nieco więcej: „Zawsze przykładaliśmy dużą wagę do sportu. Sport zawodowy na wysokim poziomie to z jednej strony rozrywka, ale z drugiej strony duża działalność gospodarcza, a przede wszystkim taka możliwość zachęcenia młodzieży do zdrowego trybu życia. No i jeszcze te elementy promocyjne…”
Słowa tak piękne i szczere, że zapomniane jeszcze w tej samej rozmowie. Jeśli młodzież znajduje bowiem zdrowy tryb życia w jednym z tych „nieszczęsnych” czterech klubów sportowych w Dobrzeniu Wielkim, to sport nie jest już taki ważny. Jeśli mażoretki zdobywają mistrzostwo świata, ale zespół „Seniorita” pochodzi z Dobrzenia Wielkiego, a nie z Opola, to już nie jest „element promocyjny”. Zdrowie i promocja regionu to zdrowie i promocja Opola.
Każdą źle wydaną złotówkę na sport dobrzeński lepiej wygospodarować na smaczny kołocz w Warszawie i trzykrotnie przepłaconą „kuwetę” nad Odrą. Stolica zawsze wie lepiej, jak dysponować środkami.
Kropka.
To był 467384. odcinek serialu „Patryk Jaki kontra rzeczywistość”. Kolejny, 467385., zapewne już niebawem.