Kiedy Jarosław Kaczyński znowu zjawia się w Opolu, trudno oprzeć się wrażeniu, że coś tu nie gra. Otoczony wianuszkiem posłusznych działaczy, rzuca ciężkie słowa o Hitlerze, o Tusku, o tym, że „Polska jest zagrożona” – jakby właśnie wrócił z jakiegoś seansu spirytystycznego, na którym duchy przeszłości podszeptują mu stare lęki. A przecież jesteśmy w Opolu. W sercu regionu, który nie krzyczy, nie szczuje, tylko ciężko pracuje, myśli o przyszłości, inwestuje, modernizuje, buduje mosty – nie barykady.

Po co więc przyjeżdża tu Kaczyński? Przecież Opole nigdy nie było jego bastionem. Nie mówi językiem tej ziemi – nie zna jej kontekstu, nie rozumie jej duszy. A mimo to pojawia się, z koturnową mową, udając, że niesie prawdę i misję. To teatr – ale w najgorszym stylu: z tanim dramatyzmem i aktorem, który zapomniał, że dawno przestał być wiarygodny.

Mówił długo. Momentami zadzierał głos, jakby sam chciał siebie przekonać. Ale przede wszystkim mówił rzeczy, które – w normalnej debacie publicznej – powinny zapalić czerwone lampki. Bo kiedy lider największej partii opozycyjnej nazywa demokratycznie wybrany rząd „władzą, która nie jest polska”, to nie jest już tylko kampanijna przesada. To flirt z językiem zdrady narodowej.


Agenda niemiecka, zdrada i upadek państwa

„Mamy dziś w kraju władzę, która nie jest polska” – oznajmił z powagą Kaczyński. A potem dodał, że obecny rząd „realizuje opcję niemiecką”, działa „przeciwko interesowi Polski” i „blokuje inwestycje, które służą narodowi, by zadowolić Berlin”. Tak, naprawdę to powiedział. W Opolu. W regionie, który przez ostatnie lata rozwijał się szybciej niż większość Polski, z pomocą właśnie tych funduszy, które – według Kaczyńskiego – są w rękach „niepolskich”.

Żeby nie było zbyt subtelnie, prezes dorzucił jeszcze: „to jest wręcz agenda niemiecka”, i że „ci ludzie prowadzą politykę likwidacyjną wobec państwa”. Retoryka grozy. Wróg u bram. Wszystko zdradzone. Polska w ruinie. Ale tym razem bez żadnych liczb, danych, dokumentów – tylko z miną apokaliptycznego proroka.


Konstytucja do śmieci? Proszę bardzo.

Najbardziej niepokojące były jednak słowa o konstytucji. Kaczyński stwierdził:

„Tę konstytucję trzeba będzie zmienić… Można powiedzieć: ni pies, ni wydra. To kompromis Wałęsy z Kwaśniewskim. To coś, co nie działa, czego nikt nie szanuje. Trzeba stworzyć nową – której nie da się podeptać jednym palcem.”

To nie jest tylko krytyka. To zapowiedź, że jeśli dojdą do władzy, będą chcieli wywrócić ustrój. Napisać nowe reguły gry – takie, które pozwolą im rządzić bez ograniczeń. A potem – „żeby nie dało się tego znów odebrać”.

To nie są słowa konserwatysty. To są słowa rewolucjonisty w lateksie konstytucjonalisty.

A jednak – co najbardziej uderzające – ciągle są ludzie, którzy go słuchają. Dlaczego?

Bo strach jest łatwiej sprzedawalny niż nadzieja. Bo Kaczyński mówi prostym językiem: „oni chcą wam coś zabrać”, „oni są źli”, „ja was obronię”. To nie polityka, to magiczne myślenie dla zmęczonych i sfrustrowanych. Dla tych, którym nikt nie pokazał innej drogi, nie wytłumaczył złożoności świata, nie zaproponował sensownej alternatywy.

Ile jeszcze razy trzeba to obnażać, by zrozumiano, że to nie jest troska o Polskę, tylko obsesyjna walka o władzę? Że nie chodzi o żadnego „twardego prezydenta”, tylko o człowieka, który wykalkulował, że musi zagrać kartą wojny, bo już nie ma innej?

W Opolu ta retoryka nie chwyta tak łatwo. Opolanie nie są ślepi. Widzą nowoczesne autobusy, strefy przemysłowe, remontowane szkoły, tętniące życiem centrum. Widzą, kto daje pieniądze na rozwój – i kto ich przez lata blokował. I kto dziś, zamiast przywieźć rozwiązania, przywozi tylko złe emocje.

Nie, panie Kaczyński. Opole nie potrzebuje kolejnej porcji podziałów i strachu. Potrzebuje ciszy, pracy i spokoju. Potrzebuje przyszłości – nie wiecznych wojen.

Fot. CMZJMZ

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

2 komentarze

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarz, publicysta, dokumentalista (radio, tv, prasa) znany z niekonwencjonalnych nakryć głowy i czerwonych butów. Interesuje się głównie historią, ale w związku z aktualną sytuacją społeczno-polityczną jest to głównie historia wycinanych drzew i betonowanych placów miejskich. Ma już 65 lat, ale jego ojciec dożył 102. Uważa więc, że niejedno jeszcze przed nim.