Marcin Banaszkiewicz, opolski restaurator, zorganizował w sobotę festyn charytatywny, z którego dochód pójdzie na budowę szkoły w pakistańskich Himalajach.
Upalną sobotę przy ul. Krakowskiej w Opolu ochłodziło wspomnienie o himalaiście Tomku Mackiewiczu, człowieka o wielkim sercu, który po zdobyciu zimą ośmiotysięcznika Nanga Parbat już nie zszedł na dół. Był też Witold Mackiewicz z Częstochowy, tato nieżyjącego himalaisty, który nie tylko mierzył się z ośmiotysięcznikiem, ale też biedą mieszkańców pakistańskiego Kaszmiru.
Fundacja Dzieci z Nanga Parbat kontynuuje dzieło zapoczątkowane przez Tomasza Mackiewicza. Podczas sobotniego festynu można było zjeść obiad, deser i spędzić popołudnie z dzieckiem za nieduże pieniądze, które przeznaczono na dokończenie budowy szkoły w pakistańskiej wiosce, zapoczątkowanej przez nieżyjącego himalaistę.
Można też było wziąć udział w licytacji, z której pieniądze mają być przeznaczone na ten cel.
– Kto da więcej… – licytowano. – To jest ostatnie ujęcie Tomka, on dwa dni później zginął na Nanga Parbat w Pakistanie, tuż na granicy z Kaszmirem.
Licytację prowadziła Renata Lewandowska z Zabrza, która po śmierci himalaisty założyła Fundację Dzieci z Nanga Parbat, by kontynuować dzieło Tomasza Mackiewicza.
– Wszędzie na świecie jest bieda, ale tam jest jeszcze większa – mówi Opowiecie.info Marcin Banaszkiewicz. – Do tego ludzie żyją tam na poziomie 3,5 tysiąca metrów nad poziomem morza, dotychczas sobie radzili, bo żyli z turystyki himalajskiej.
Pracowali jako tragarze dla himalaistów, oferowali też turystom swoją kuchnię, ale przez pandemię wszystko padło.
– Ludzie tam teraz głodują – podkreśla Banaszkiewicz. – Kupiliśmy tam ziemię, postawiliśmy szkołę, już jest zadaszona, kosztowało to około 35 tys. złotych. Teraz potrzebujemy pieniędzy na wykończenie. Władze pakistańskie widząc, co my tutaj robimy, zaoferowały, że dadzą nauczycieli do tej szkoły. Kiedy ją skończymy, to zbudujemy tam porodówkę, by kobiety mogły rodzić w godnych warunkach. One rodzą w domach, ale tamte domy nie mają nic wspólnego z naszymi, bo nie ma w nich wody, ani prądu.
Marcin Banaszkiewicz podkreślał podczas festynu, że biednym dzieciom z Kaszmiru można pomóc jeszcze w inny sposób, przeznaczając raz w roku 350 zł na ich naukę.
– Te 350 zł to koszt rocznego utrzymania dziecka w szkole, z czego opłacana jest szkoła, plecak z wyprawką i mundurek – tłumaczy Banaszkiewicz. – Wszystko jest transparentne.
Podczas festynu zgłaszały się osoby chcące w taki właśnie sposób „adoptować” pakistańskie dziecko, opłacając jego naukę.
Renata Lewandowska leci wkrótce z ekipą filmową do Pakistanu, gdzie będą realizować film o wiosce Nanga Parbat, o Pakistanie i himalaizmie.
– W przeszłości śledziłam Tomka, jak zdobywał góry, a potem go poznałam – opowiada Renata Lewandowska. – Tomek był bardzo zżyty z mieszkańcami Nanga Parbat. Ci ludzie Tomka kochali, do dzisiaj o nim mówią. Kontynuujemy, to co rozpoczął, z Marcinem Banaszkiewiczem, Witoldem, ojcem Tomka i moimi przyjaciółmi.
Pani Renata Lewandowska już wielokrotnie była w Pakistanie, wioząc pomoc do dzieci z sierocińca Nanga Parbat.
– W Pakistanie zobaczyłam prawdziwą biedę, o której nie mamy pojęcia – podkreśla. – Ludzie u nas nie zdają sobie sprawy, co to jest bieda. Wobec tego, co tam zastałam, to my mamy dobrobyt. Haasam Izak, syn najpopularniejszego himalaisty pakistańskiego, współpracuje z naszą Fundacją, przekazał już budynek, w którym planujemy zorganizować porodówkę.
Witold Mackiewicz mówi, że przyszedł taki moment, kiedy stracili wszelką nadzieję, iż Tomek do nich wróci.
– Wtedy napisałem mu kołysankę, której ostatni wers brzmiał: „Żyj synku w sercach wszystkich tych, którzy ciebie kochali” – opowiada. – Renia Lewandowska zgłosiła się do mnie, gdy ucichły echa walki o życie Tomka, ona już wtedy miała w sercu, to, żeby kontynuować misje Tomka misje. Byłem przeszczęśliwy, jak ona się u mnie pojawiła. Po roku zadzwoniła do mnie, że już rozkręciła współpracę i pomoc. Renia jest aniołem dobroci, więc wspiera tamtejsze dzieci i kobiety. Dzisiaj ich dzieci przychodzą na świat w strasznych warunkach, Renia chce to zmienić.
Na festynie pojawiały się osoby, które miały wątpliwości, czy idea himalaisty wdrażana w życie 3,5 roku po jego śmieci ma w ogóle sens.
– Pomoc potrzebna jest w Polsce a nie gdzieś na końcu świata – podzieliła się swoją refleksją pani Mirosława.
Ale takiemu podejściu do sprawy sprzeciwia się wiele osób.
– Nie ma znaczenia miejsce, liczy się pomoc tym, którzy tego potrzebują – powiedziała w rozmowie z Opowiecie.info Magdalena Garwolińska z Warszawy, która przyjechała zwiedzić Opole i przypadkiem trafiła na festyn. – Jestem jak najbardziej za takimi zbiórkami, sama często pomagam, najczęściej dzieciom z Afryki, bo kilkakrotnie w Afryce byłam. Wiem, jak wygląda bieda Trzeciego Świata, w niczym nie przypomina nawet najgłębszej polskiej biedy. Byłam w misjach, które pomagają dorosłym i dzieciom w Afryce, wiem, że trzeba pomagać.