W minioną sobotę była „lalka motanka”, a w kolejną mają być ruchowe zajęcia z muzyką. Było też malowanie, tylko w ciepłych tonacjach barw, a co tydzień jest również czytanie ukraińskich bajek oraz wiele innych ciekawych zajęć – żeby dzieci choć na chwilę zapomniały o wojnie.
– To są zajęcia dla wszystkich dzieci z Opola, ale przede wszystkim organizowane z myślą o dzieciach z Ukrainy, one już wiedzą, co to strach o życie – mówi Ludmiła Kaszko prezes opolskiej Fundacji Mosty ponad Granicami. – Chcemy, aby te dzieci były takie, jak przed wojną, a ich matki mogły wreszcie popatrzeć na uśmiechnięte buzie.
W spotkaniach w opolskiej Miejskiej Bibliotece Publicznej przy ul. Minorytów biorą udział dzieci m.in. z Winnicy, Kijowa, Łucka, Irpienia, Równego, Nowej Cerkwi, Doniecka, Łużańska i Chmielnickiego. Jedni trafili do Opola niemal w pierwszym dniu wojny, inni w kolejnych.
– Tutaj są dzieci, które uciekały spod bomb i ostrzałów, więc jeśli ktoś jeszcze siedzi sam i nie potrafi rozmawiać, potrzeba czasu, żeby to się zmieniło – tłumaczy Ludmiła Kaszko, od wielu lat Opolanka pochodząca spod Kijowa. – Przyjemnie popatrzeć, jak postępuje integracja między dziećmi i wspólna zabawa.
Te sobotnie zajęcia w godz. 10-12 dla ukraińskich dzieci, które razem z matkami uciekły po rosyjskiej inwazji na Ukrainę, to pomysł Miejskiej Biblioteki Publicznej w Opolu i Fundacji Mosty Ponad Granicami.
– Nie ma podziału na grupy wiekowe, najmłodsze dziecko nie ma jeszcze dwóch lat, a najstarsze ma dwadzieścia jeden – dodaje Ludmiła Kaszko. – Zachęcamy wszystkie dzieci z Opola, żeby przyłączyły się do naszej wspólnej zabawy.
Ponadto Fundacja Mosty Ponad Granicami organizuje kurs języka polskiego, który prowadzą wolontariusze. – To jest kurs języka polskiego, podkreślam, dla mam i dzieci, taki kurs językowo-adaptacyjny – zaznacza pani Ludmiła.
Zajęcia ruchowe w bibliotece prowadziła Olena Mirec z Winnicy, która do Opola przyjechała z dwójką dzieci i swoją matką. Mąż w dniu powszechnej mobilizacji, tak jak niemal wszyscy ukraińscy mężczyźni, ruszył do boju. W czasach pokoju Olena była intendentką w szpitalu, działała również w rozwijających się na Ukrainie organizacjach pozarządowych. Teraz zabawia ukraińskie dzieci w Opolu.
Irina przyszła na zajęcia z dziećmi i najstarszą córką. Do Polski przyjechała 27 lutego, córka jest w siódmym miesiącu ciąży. Mówi, że czują się z każdym dniem lepiej, choć patrzy z troską na córkę.
– W domu wszystko było dobrze, ale córka uciekała spod ostrzału, potem była długa podróż, to wszystko razem sprawiło, że trafiła w Opolu do szpitala – mówi Irina. – Teraz bardzo się martwi o swoje nienarodzonego synka.
16-letnia Waleria z mamą dotarła do Opola drugiego tygodnia wojny. Babcia, dziadek i ukochany pies Grini zostali w Winnicy.
– Do szkoły będę chodzić, jak wrócę do domu – mówi Waleria. Jest przekonana, że to stanie się szybko.
62-letnia Lena przyszła z 18-letnią wnuczką i 7-letnim wnuczkiem. Mieszkają w Sokratesie, akademiku Uniwersytetu Opolskiego. Jest uśmiechnięta, bo taką ma naturę, ale boi się, że już nigdy nie wrócą do Winnicy. I nie zobaczą bliskich.
Natomiast Irina wiele lat temu skończyła studia w Opolu, zarządzanie informacją w nowych mediach. Przez 10 lat była dziennikarką w Kijowie, gdzie pracowała w internetowych mediach. Nie przypuszczała, że znów stanie na akademickim campusie. Tylko tym razem w poczuciu bezradności… i z dzieckiem. Wtedy mieszkała w Spójniku, teraz w Sokratesie, gdzie rektor wspaniałomyślnie zakwaterował uchodźców z Ukrainy. Martwi się jednak, bo jej 5-letni synek Mark boi się wychodzić z budynku.
– Mówię, Mark, idziemy na spacer, a dziecko panicznie się boi, mówi, że zabiją nas rosyjscy żołnierze – opowiada. – I cały czas pyta, czy wszyscy z naszej rodziny żyją. A 5-letnia córka mojej koleżanka sama włącza filmiki na YouTube i płacze.
5-letnia Alicja mówi, że boi się Putina, który zabija dzieci. Płacze, że chce wrócić do domu. Tylko, że domu może już nie być…
Dlatego 5-letni Mark chce być żołnierzem, żeby bronić Ukraińców i obronić wszystkie dzieci.
– Boję się, że moje dziecko będzie miało traumę wojenną, dlatego teraz z naszymi dziećmi ciągle rozmawiamy – mówi Irina. – Nie mogę tego zrozumieć, że moje dziecko, tak, jak moi dziadkowie, jest też dzieckiem wojny… W XXI wieku i centrum Europy.