Z Ryszardem Gallą, opolskim posłem Mniejszości Niemieckiej, członkiem m.in. sejmowej Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych, rozmawia Jolanta Jasińska-Mrukot

– Jak to jest, panie pośle, czy Europejska karta języków regionalnych lub mniejszościowych, obowiązująca w Polsce od 1 czerwca 2009 roku, w nauce języka mniejszości uwzględnia tylko dzieci rodziców legitymujących się takim pochodzeniem od wielu pokoleń?

– Karta mówi o możliwości nauczania w regionie, gdzie dana mniejszość posługuje się tym językiem. Pokazuje to, że tego języka mogą uczyć się dzieci spoza mniejszości. Dokumenty krajowe mówią o mniejszościach, z drugiej strony warunkiem nauczania jest deklaracja rodziców, która nie może być weryfikowana, bo to jest subiektywna decyzja poszczególnych rodziców.

– Czyli nie ma racji pan poseł Kowalski, który mówi o nadużyciach w przypadku „nie mniejszościowych” rodziców, wysyłających swoje dzieci na naukę języka niemieckiego?

Pojawiły się już takie głosy, że proponując „regulujące” to poprawki ingeruje się nie tylko w mniejszość niemiecką, ale w ogóle mniejszości. Bo nie ma indywidualnych ustaw dla danej mniejszości. Nie ma ustawy dla mniejszości niemieckiej, tego nie da się rozgraniczyć. Europejska karta języków regionalnych lub mniejszościowych rozszerza tą możliwość. To jest karta ratyfikowana przez Polskę, więc tutaj jest obowiązek realizacji. Kiedyś była ogólnopolska inicjatywa Najwyższej Izby Kontroli w kwestii realizacji zadań nauki języków mniejszości. W niektórych miejscach, nawet na Opolszczyźnie, był taki pęd ze strony inspektorów NIK, żeby wgłębiać się w zapisy deklaracji. Ale to zakończono, bo nawet dyrektorzy szkół nie są od weryfikacji deklaracji. Nie ma takich narzędzi prawnych, żeby wracać komuś do któregoś pokolenia w celu weryfikacji jego pochodzenia.

– Panie pośle jednoznacznie pan stwierdza, że jeśli nawet rodzice nie należą do mniejszości niemieckiej, ale żyją w danym regionie, to dziecko ma prawo uczestniczyć w lekcjach języka mniejszości.

Dokładnie tak jest. Dzisiaj pan Kowalski mówi, że mniejszość niemiecka liczy około 150 tysięcy, bo tak się zdeklarowała w spisie powszechnym. Generalnie jest to grupa licząca około 300 tysięcy. Tego nie da się tak prosto sprawdzić, my nawet nie sprawdzamy tych, którzy deklarują chęć przystąpienia. To jest w ocenie osoby, która decyduje się na taki ruch.

– To, co robi Janusz Kowalski, jednoznacznie jest niszczeniem różnorodności regionalnej.

– Najważniejsze i najgorsze jest to, że uderza w dzieci. To jest powrót do lat powojennych, bo wtedy był wyraźny zakaz nauki języka niemieckiego. To w bardzo złym świetle stawia całą tą sytuację, bo tak naprawdę uderza się w tą jedną mniejszość.

– To jest widoczne, że uderza się w mniejszość niemiecką, więc to jest już prześladowanie.

To jest burzeniem systemu budowanego przez trzydzieści lat. A zaczynaliśmy z pozycji bardzo ubogiej, przez te lata zakazów w naszym regionie brakowało nauczycieli języka niemieckiego. Pierwsi nauczyciele to byli rusycyści, którzy przechodzili pierwsze kursy, które organizowaliśmy w takim programie w Niwkach. Wykształciliśmy wielu nauczycieli, nadal ich dokształcamy, więc wszelkie ograniczenia w nauce sprawia, że mamy od razu grupę, która będzie musiała szukać pracy.

Pieniądze na naukę języka to szansa dla dzieci z małych miejscowości.

Kwota była tak przyznawana, że im mniejsze grupy w szkole, tym ta kwota była wyższa. Z jednej strony miało to służyć pomocy w nauczaniu, ale z drugiej tak naprawdę to pomoc w utrzymaniu małych szkół. Odebranie tych pieniędzy to będzie więc ruch w kierunku likwidacji małych szkół.

– Czyli te pieniądze na naukę języka pozwalały utrzymać małe szkoły, a w tych małych miejscowościach naprawdę pełnią one ważną rolę.

Oczywiście. Jeżeli w jakiejś małej gminie taka mała szkoła dostała rocznie 600 tysięcy złotych więcej, a jeżeli w gminie są dwie, trzy takie małe szkoły, to dla gminy będzie to wielki ubytek. Wiele gmin będzie miało potężne kłopoty. Jako region szczycimy się, że jesteśmy w czołówce, jeśli chodzi o laureatów konkursów wiedzy o języku i kulturze niemieckiej. Mamy także oferty od firm, bo można pozyskać ludzi w różnych zawodach ze znajomością języka niemieckiego. Kiedyś mówiono, że kształcimy ludzi, a oni wyjeżdżają, ale to należy już do przeszłości. Wiele firm potrzebuje tutaj ludzi z językiem niemieckim. A najważniejsze, że język niemiecki wyróżnia nasz region.

– Czyli nów zcentralizują, zunifikują i zostawią zgliszcza…

– Ten negatywny kurs na środowiska mniejszości jest tak naprawdę częścią ogólnej akcji antyniemieckiej tego rządu.

– To straszne panie pośle, najwyraźniej kreuje się wroga, jak w czasach PRL-u.

                   

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.