Róża Malik stoi na czele gminy Prószków od 16 lat. Nie ukrywa, że wystartuje w zbliżających się wyborach. Jej gmina jest jedną z czterech, które ucierpiały w wyniku powiększenia Opola. Finansowo straciła najmniej – nie da się jednak odbudować straconego zaufania do władz Opola, z którymi współpracowała w ramach stowarzyszenia Aglomeracja Opolska.
Z burmistrzem Prószkowa Różą Malik rozmawia Leszek Myczka.
Czy pokusi się Pani, by skomentować ostatnie wydarzenia w opolskim Ratuszu?
Wiem, że to nie moje miasto, nie moja gmina, ale jesteśmy z Opolem tyloma tematami powiązani, że nie sposób, bym się do tych wydarzeń nie odniosła. Przecież pan wiceprezydent Pietrucha był twarzą „wielkiego Opola”, dniem i nocą nie znikał z mediów, komentował – a ostatnio zamilkł, zginął, nie ma go nigdzie. Nawet na najmniejszych konferencyjkach prasowych Wiśniewskiego reprezentował kto inny. Zastanawialiśmy się, co się dzieje? Może chory? A tutaj… mleko się rozlało! Co prawda przed kamerami i mikrofonami stwierdzono, że obaj panowie zrezygnowali, bo „zrealizowali swoją misję”, ale pół roku przed wyborami nie robi się takich numerów.
Jakby się Pani poczuła, gdyby to Panią tak nagle zespół opuścił, a może zmuszona byłaby się go Pani pozbyć – właśnie teraz?
Nie wyobrażam sobie, ale to znaczy, że jest teraz wielkie zamieszanie polityczne. Jest tasowanie kart na nowe rozdanie. Wiemy, kto stał za dwoma wiceprezydentami – najwidoczniej tego poparcia Patryk Jaki nie zamierza dalej Wiśniewskiemu udzielać. Z tym że według mnie to poparcie nie jest w tej chwili Wiśniewskiemu potrzebne. Zaznaczam: takie jest moje zdanie. Prezydent ma następną kadencję w kieszeni. Tak oczadził mieszkańców, że opozycja musiałaby nagle wyciągnąć jakiegoś królika z kapelusza. A co tu mówić o króliku, gdy nie ma ona nawet kapelusza. Siedzę w tej lokalnej polityce już długi czas i potrafię ocenić sytuację, która ma miejsce w tym mieście i nie widzę niczego, co mogłoby zagrozić prezydentowi.
Nawet te rzeczy, które są rozgrzebane i wywołują wielką dyskusję: rozgrzebana Niemodlińska, masowa wycinka drzew i inwestycja przy dworcu wschodnim?
Niemodlińska zostanie na 100% przed wyborami skończona. Nie wolno remontować dróg tuż przed wyborami. To jest jedenaste przykazanie, bo każdy remont drogi powoduje niezadowolenie jakiejś grupy ludzi. Nieważne, że to się przeciąga. Będzie piękna szeroka droga z prawoskrętem z ulicy Wojska Polskiego, z pięknym rozjazdem, to ludzie po tygodniu od udostępnienia wybaczą i zapomną. Opole jest całe rozgrzebane, ale wstęgi będą przecinane w odpowiednim czasie. Tak samo wycinane drzewa… Ale ludzie widzą, że to skrzyżowanie przy dworcu wschodnim jest ciągle zakorkowane i wierzą, że ta inwestycja może problem rozwiązać.
Zostańmy jeszcze przy prezydencie Wiśniewskim i Opolu. Powiększenie miasta popsuło bardzo stosunki w Aglomeracji Opolskiej. Czy widzi Pani możliwość uzdrowienia tej sytuacji? Opole na pewno będzie wieść prym w stowarzyszeniu, bo jest największe, ale czy jest możliwe, że będzie się chętniej dzielić z mniejszymi jednostkami?
Robimy wszyscy dobra minę do złej gry, bo musimy skonsumować te środki, które dla Aglomeracji opolskiej zdobyliśmy, natomiast bezsprzecznie nie ma atmosfery zaufania. Ona nie wróci, bo zaufanie traci się tylko raz. Nawet gdyby były deklaracje i uściski to one będą nie do końca szczere. Staramy się w tej chwili sprawnie pracować w ramach AO i to się udaje, natomiast gdy skończą się te pieniądze, które pochodzą z ostatniego unijnego rozdania, nie wiem jak to będzie. Jest niemal pewne, że kolejne rozdanie będzie znacznie mniejsze. Dalsze działanie stowarzyszenia byłoby sensowne, gdyby było pełne zaufanie. Wszyscy mielibyśmy jeden uczciwy cel, wspólny duży projekt. Ale ja już w to nie wierzę. Poza tym to „duże Opole” w stowarzyszeniu wcale nie jest takie duże. Tam jest 21 gmin. Mimo tego że Opole jest miastem wojewódzkim, najsilniejszym w naszym regionie, to do koszyka AO gminy wkładają więcej pieniędzy niż miasto. Cały czas traktuje się nas jak nic nie znaczące jednostki, takie małe pieseczki, tymczasem my dajemy więcej niż Opole. Kiedyś widzieliśmy w tym sens. Mieliśmy wspólnie z Opolem ciągnąć cały region. To zostało wygumkowane i myślę, że po wykorzystaniu obecnych środków ta współpraca upadnie.
Nawet gdyby odszedł prezydent Wiśniewski?
Nie można tego wiązać personalnie. To są interesy całych ośrodków. Teraz będą wybory, zobaczymy jaki będzie ich wynik, ale cały nasz subregion jest powiązany siecią interesów i przyznam się, że byłam dużo większą idealistką przy zakładaniu stowarzyszenia. To było pod rządami prezydenta Zembaczyńskiego, który nieustannie podkreślał, że wszyscy jesteśmy równoprawnymi partnerami. Wszystkie wstępne materiały i szacunki, które były opracowywane zmierzały do tego, że będziemy wspólnie tworzyć prawdziwie funkcjonalny obszar. Taka była idea Aglomeracji Opolskiej. Obecne władze Opola sprawiły, że ta idea znikła. Trzeba przy tym wszystkim pamiętać o jednym: jest rzeczą oczywistą, że my się wzajemnie ożywiamy. Ja nie przeczę, że większość uczniów szkół średnich jest klientami miasta Opola, ale miasto powinno nam być za to wdzięczne, bo za uczniami idzie subwencja oświatowa. Dodatkowo uczniowie wydają w Opolu pieniądze na drugie śniadania, w barach, kawiarenkach, sklepach; płacą za komunikację miejską. Władze Opola odwracają kota ogonem, że powinniśmy im być wdzięczni za to, że uczniowie mają szkoły. To jest bardzo charakterystyczne dla „dobrej zmiany”. Dlatego twierdzę, że idea AO została zaprzepaszczona i już nie zmartwychwstanie, bo po drugiej stronie nie ma takiego partnera do rozmów jakim był prezydent Zembaczyński, który miał wizję, że wszyscy będziemy się podciągać. Nie ma myślenia ogólnego, że nam wszystkim ma być lepiej. Krótki los Aglomeracji.
Jak się pani czuje jako „matka” miasta? To już 14 lat.
Każde dziecko matka musi kochać…
Nie zabrzmiało to najlepiej…
Ja zawodowo byłam od początku z Prószkowem związana i było to dla mnie zawsze magiczne i tajemnicze miejsce. Przejeżdżało się koło fantastycznego zamku. Niczego jednak o nim nie było wiadomo. Kojarzył się niestety nie najlepiej, jedynie z osobami upośledzonymi umysłowo. Także magia Instytutu Pomologicznego też funkcjonowała w opowieściach dziadków i ciotek, a przez to w mojej głowie. Właściwie dopiero gdy zostałam wójtem gminy, to miejscowy proboszcz, ksiądz Erhard Heinrich, wspólnie z jakimś magistrantem zaczęli wyszukiwać materiały na temat historii Prószkowa. To on otworzył nam oczy na to, czym był ród Prószkowskich. Wszystkie papiery z miasta zniknęły po wojnie, nie było tu nic, co by świadczyło o jego przeszłości. Tymczasem nagle dowiadujemy się, że Prószkowscy byli niezwykle potężni, mieli ogromne włości, utrzymywali stałe kontakty z dworami królewskimi w Krakowie, Wiedniu i Berlinie. Najstarszy istniejący dom w Opolu, obecne Muzeum Śląska Opolskiego, był własnością Prószkowskich. Herb Prószkowskich jest tam do dzisiaj, ale tabliczki informującej o tym nie ma do dziś. Jego wierną kopią, tyle że pomniejszoną, jest prószkowska plebania. Na muzeum jest także herb Dietrichsteinów, bo gdy Prószkowscy wymarli, to ostatnia hrabina wyszła za mąż za Dietrichsteina. Profesor Anna Pobóg-Lenartowicz odnalazła wywiezioną stąd bibliotekę Prószkowskich w zamku Dietrchisteinów w Mikulovie na granicy czesko-austriackiej. Pojechaliśmy tam całą ekipą podziwiać.
Dodać należy, że to zamek wspaniały i trudno na niego nie trafić jadąc z Opola do Wiednia. Tam jest ten sklep przygraniczny, dawna strefa wolnocłowa…
Wszyscy zwracają uwagę na zamek, ale zajęci zakupami nie mają czasu zboczyć kilkaset metrów. A naprawdę warto. Nie przejdzie się tam pod żadną bramą, pod żadnym budynkiem, na którym nie byłoby herbu Prószkowskich. My mamy oczywiście na zamku, na plebanii, w kościele i kaplicy w Zimnicach Wielkich i to koniec. A tam – co krok. W zamku portrety Prószkowskich, sanie Prószkowskich z herbem – w głowie się może zakręcić. Ta wyprawa do Mikulova to było dla nas wielkie przeżycie. Niestety dla Czechów i Morawian jest to jedynie posiadłość Dietrichsteinów, choć bibliotekę Prószkowskich utrzymali w dobrym stanie. Pamiętam, że jeszcze zanim zostałam wójtem w 2002 roku jako sekretarz gminy odpowiadałam za stworzenie strategii gminy Prószków. Już wówczas pasjonowałam się historią Prószkowa i wiedziałam, że to u nas, a nie w Opolu było centrum intelektualne. To u nas była Królewska Akademia Rolnicza, Królewski Instytut Pomologiczny, Królewska Szkoła Sadowniczo-Ogrodowa, seminarium nauczycielskie. W Opolu do połowy ubiegłego wieku nie było żadnej wyższej uczelni. My mieliśmy już w XIX wieku cztery. Opole jest duże, ale nie ma takich tradycji jak my. Tam nie było jakiegoś poważnego życia intelektualnego. Tę tradycję chcemy podtrzymywać. Osobiście chciałabym reaktywować pamięć o prószkowskiej manufakturze fajansu. Robiono w niej przepiękne rzeczy. Znalazłam w domu aukcyjnym w Monachium i kupiłam za ogromne pieniądze malowany przepiękny talerz z naszej manufaktury. Odkryliśmy także, że największe zbiory prószkowskich fajansów są w muzeum Gliwicach. Jeszcze przed wojną pewien kustosz zesłany z wrocławskiego muzeum do Gliwic
postanowił zbierać prószkowskie fajanse. Były jeszcze wówczas łatwe do zdobycia. Kolekcję, gdy się ją dzisiaj ogląda, zgromadził oszołamiającą. Pokazuje się ją od wielkiego dzwonu, a na co dzień leży w skrzyniach w muzealnym magazynie. Tymczasem my mamy tutaj taki stary spichlerz naprzeciwko hotelu Arkas, w którym można by urządzić wspaniałe muzeum prószkowskiego fajansu. To są naprawdę przepiękne rzeczy i za swój punkt honoru będę uważać doprowadzenie tego przedsięwzięcia do skutku – jako „matka miasta”, oczywiście. Bardzo nam tu trzeba takich obiektów, nie chcemy wielkiego przemysłu, ten który mamy nam wystarczy. Mamy kopalnię. Ona się na szczęście sama ogranicza. Jej szefom ciągle powtarzam, że gdy za 80 lat skończą działalność, to będzie najszczęśliwszy moment dla Prószkowa. W kierunkach rekultywacji jest zapisane, że ta wielka dziura, którą po sobie zostawią, ma być zalana. Będzie to największe jezioro na Opolszczyźnie, które będzie sięgać aż pod Winów. Będzie na nim można robić międzynarodowe regaty. Ale to niestety dopiero za 80 lat. Konieczny jest nam zrównoważony rozwój. Nie chciałabym, żeby pojawił się tutaj jakiś fantastyczny inwestor w rodzaju Volkswagena. Stawiamy na małe przedsiębiorstwa, mniej uciążliwe dla środowiska. Zatrzymał się już ten bolesny etap upływu młodej krwi – ludzie mniej wyjeżdżają, zakładają firmy. Jeszcze kilka lat temu wyjazdy były masowe. To zaczyna przysychać. Jest coraz więcej pracy. Rosną płace. Zawsze patrzę z perspektywy Złotników, wsi, w której mieszkam, bo ją świetnie znam. Jest w niej fabryka mebli. Wydawało się, że ona wessie całą siłę roboczą. Tymczasem w ostatnich czasach powstało tu siedem małych rodzinnych firm stolarskich. I oni wszyscy świetnie sobie radzą. Pozakładali rodziny, budują domy. Chciałabym, żeby gmina w tym kierunku się rozwijała, a przy okazji Prószków jest bardzo atrakcyjny turystycznie. Staw Nowokuźnicki lada dzień oddamy z wyremontowaną infrastrukturą, z nową wieżą widokową i z pięknym muralem w Nowej Kuźni… To jest inicjatywa lokalna, wiejska. Gdy byłam mała, wtłaczano mi do głowy, że dzieci wiejskie są czymś gorszym od dzieci miejskich. Nie mogłam pójść do liceum nr 2, bo dyrektor mojej szkoły powiedział mi, że to szkoła dla dzieci inteligencji. Musiałam iść do trójki. Ubolewałam zawsze nad uprzywilejowaniem dzieci miejskich ze względu na dostęp do dóbr kultury. Tymczasem w myśl przysłowia: czym skorupka za młodu nasiąknie – trzeba postawić właśnie na rozwój dzieci wiejskich. Jeśli ktoś nie chodzi do teatru czy na koncerty w dzieciństwie, to jak dorośnie, też nie będzie chodził. Nie będzie miał takiej potrzeby. Dlatego stawiamy na kulturę, zatrudniamy instruktorów. Mamy w Prószkowie aż dwie orkiestry, sześć zespołów tanecznych, pięć zespołów mażoretek. To są wszystko świetne zespoły, nie tak jak dawniej – wiejskie kapele. Żeby je wypromować, muszę mieć salę taką z prawdziwego zdarzenia – porządną salę widowiskowo-koncertową. I to zamierzam w niedalekiej przyszłości zrealizować. Wierzę, że i mieszkańcy Opola zaczną do nas przyjeżdżać, gdy się zorientują, co mamy do zaproponowania. Na kolejny nasz festiwal orkiestr dętych w czerwcu przyjedzie po raz pierwszy do Polski orkiestra reprezentacyjna Bundeswehry. To będzie już 10. parada. Nie udało nam się sprowadzić orkiestry Wojska Polskiego, ale jak będziemy mieli w CV orkiestrę Bundeswehry, to może ktoś tam podejmie decyzje i na kolejnym przeglądzie także ją będziemy podziwiać. Mieliśmy już policyjną, ale wojskowej jeszcze nie.
A Pomologia?
Opracowując w 2000 roku strategię gminy zapisaliśmy, żeby utworzyć u nas filię Uniwersytetu Opolskiego. I to się pomału dzieje.