Janusz Kowalski, poseł Solidarnej Polski, z billboardu przy zjeździe z ulicy Korfantego w Piastowską w Opolu chwali się, że uratował 250 miejsc pracy w „wagonówce”. Nie chwali się jednak, że przez jego działania na bruk może trafić tyle samo pracowników Top Farms w Głubczycach, najlepszej spółki rolnej w Polsce.

Prywatne spółki do odstrzału, czyli jak ziemia staje się kiełbasą wyborcząDo protestu rolników indywidualnych w Głubczycach, żądających parcelacji Top Farms, zachęcał Janusz Kowalski. – Jestem dumny, że jestem tutaj z opolskimi rolnikami i mogę wesprzeć ten ważny protest o polską ziemię – agitował poseł Solidarnej Polski.

Na wsi mieszka 40 proc. Polaków, to olbrzymi elektorat wyborczy, na który łasym okiem patrzą niektórzy politycy, zwłaszcza prawicowi. Przed 2004 rokiem, zanim Polska weszła do Unii Europejskiej, zachęcano rolników, a wręcz proszono, żeby dzierżawili ziemię po dawnych PGR. Ale nie było chętnych. Za to tych, co pojawiali się z obcym kapitałem, chcących zagospodarować ten areał i zatrudnić ludzi, całowano po rękach.

Teraz ziemia jest niezłym biznesem, a Top Farms, spółka z kapitałem zagranicznym, to największy producent czipsowych ziemniaków w Europie i jeden z największych producentów mleka w Polsce. Spółka prowadzi też plantacje soi, u nas uprawy dotąd niepopularnej, a za sprawą Top Farms właśnie zyskującej coraz większe zainteresowanie wśród polskich rolników. Spółka jest wzorcem jeszcze w wielu innych dziedzinach, bo to firma na europejskim poziomie. Co warte podkreślenia, z kadrą techniczną rekrutującą się z byłych pracowników PGR oraz ich dzieci.

Zwolennicy parcelacji ziemi Top Farms i podziału tej ziemi między rolników indywidualnych nie przejmują się zupełnie, że spółka bez ziemi nie przetrwa, a jej pracownicy stracą źródło utrzymania. Twierdzą, że przecież likwidowano też huty, kopalnie i ludzie musieli się odnaleźć.

– Tylko, że tamte to były podupadłe firmy, a nasza jest dochodowa – ripostuje Janusz Gużda, przewodniczący Międzyzakładowego Związku Zawodowego Pracowników Rolnictwa przy Top Farms w Głubczycach.

Ponadto polityczna propaganda wmawia rolnikom, że pieniądze ze spółki płyną poza granice Polski.

– Dywidenda idzie na rozwój firmy, podatki zostają w Polsce, a jak rozparcelują nam firmę, to pójdziemy do okienka pomocy społecznej i taki będzie pożytek – kwituje Góżda.

Pracownicy Top Farms doskonale też wiedzą, że nawet w spółkach skarbu państwa nie ma w stu procentach kapitału krajowego. Nawet taki Orlen, sztandarowy „narodowy” czempion, ma zagranicznych udziałowców i jakoś nie słychać, by ktoś protestował.

Gużda zdaje sobie sprawę, że od długiego czasu niektórzy rolnicy patrzą na Top Farms jak na łasy kąsek, z przekonaniem, że po parcelacji gruntów ta żyzna ziemia na płaskowyżu głubczyckiego trafi do nich. Te oczekiwania podsycają niektórzy politycy oraz „Solidarność” Rolników Indywidualnych. Z ich strony padały nawet propozycje, żeby spółce zabrać 80 proc. dzierżawionych gruntów. Pracownicy Top Farms widzą, co się dzieje, więc oczekują merytorycznej rozmowy, a nie wiecu propagandowego.

– Wiele razy mówiłem, że mamy 250 pracowników, z czego 200 na stałe, a pozostali zatrudniani są sezonowo – mówi Janusz Gużda. – Jednak przewodniczący „Solidarności” Rolników Indywidualnych na Opolszczyźnie nadal twierdzi, że mamy zaledwie 150 pracowników, więc jak osiemdziesiąt procent ziemi pójdzie do rolników indywidualnych, to z tych pozostałych 20 procent będzie można nadal utrzymać załogę spółki. Ale to jest  nierealne.

O kłopotach Top Farms Opowiecie.info pisało już kilka razy.  Według aktualnego stanu prawnego, pod koniec 2023 roku ziemia zostanie odebrana spółce. Skąd wziął się problem?

W 2011 roku Top Farms nie wywiązał się z ustawowego obowiązku i nie wydzielił 30 procent dzierżawionej ziemi na potrzeby rolników indywidualnych, co uniemożliwia spółce przedłużenie obecnej dzierżawy gruntu. Kupić go spółka też nie może.

Głubczycki Top Farms nie jest jedyny, prywatnych spółek rolnych, które nie wywiązały się z tego ustawowego obowiązku, jest aż 156 w całym kraju. Zostanie im łącznie odebranych 189 tysięcy ha gruntów, bez których nie będą mogły m.in. prowadzić hodowli. To doprowadzi do tego, że około 20 tysięcy pracowników rolnych straci pracę.

„Będzie to powtórka z historii, barbarzyńskich działań ugrupowań politycznych z początku lat 90, kiedy to zesłano w cywilizacyjny niebyt 500 tysięcy pracowników byłych PGR oraz pozbawiono środków do życia ponad 2 miliony członków ich rodzin” – pisze zarząd Związku Zawodowego Pracowników Rolnictwa RF do marszałków Sejmu i Senatu, premiera oraz liderów partyjnych w Polsce, domagając się zmiany ustawy z 2011 roku.

Dlaczego Top Farms nie wydzielił ziemi na potrzeby rolników indywidualnych?

– W 2012 roku Agencja Nieruchomości Rolnych (obecny KOWR-aut.)przysłała nam propozycje wyłączeń 30 procent dzierżawionego gruntu – tłumaczy Janusz Gużda. – ANR nie zostawiła nam furtki, by negocjować wyłączenie innych gruntów, niż tych koniecznych na uprawę paszy pod hodowlę. Gdybyśmy je oddali, musielibyśmy zlikwidować hodowlę, a przy niej było najwięcej zatrudnionych ludzi, bo aż 180 osób.

Janusz Gużda nie ukrywa, że na tę sytuację, oni, ludzie ze związku zawodowego, patrzą tak, jak na skok na kasę.

– Część rolników dopiero po 2004 zobaczyła, że ciepłą rączką z unii dostanę ładne pieniądze w ramach dopłat hektarowych – tłumaczy Janusz Gużda. – A to kilkaset złotych do każdego hektara, więc po wejściu do Unii liczba gospodarstw wzrosła. I zaczął się głód ziemi, którego dotychczas nie było.

Ta ustawa z 2011 roku, o wydzielaniu gruntów ze spółek prywatnych, miała być zapewne ukłonem w stronę rolników indywidualnych, którzy dopiero po wejściu do Unii Europejskiej zorientowali się, jaką wartością jest ziemia. A w rękach polityków stała się przysłowiową „kiełbasą wyborczą”, według zasady: my dajemy wam ziemię, a wy na nas głosujecie.

Teraz można się spodziewać, że przy skłonności PiS do centralizowania wszystkiego, spółki, takie jak Top Farms, po ogołoceniu z większości ziemi staną się spółkami skarbu państwa, na czele, których staną ludzie z nadania politycznego, nie mający pojęcia na temat technologii, organizacji i szanowaniu środowiska.

– I nie wniesie niczego konstruktywnego do naszej działalności – podkreśla Janusz Gużda.

Stracimy wszyscy. Prywatne spółki gospodarują tylko na 6 proc. gruntów rolnych w Polsce, ale dają aż 25 produkcji rolno-spożywczej. Płacą podatki, ZUS pracownikom i są filarem eksportu żywności, który przynosi Polsce blisko 40 mld euro rocznie! Politycy, niszcząc spółki, zarzynają kurę, która znosi złote jaja, żeby zadowolić kilkanaście tysięcy rolników, dając im po kilka hektarów państwowej ziemi do dzierżawy. Co zyskowności ani efektywności prowadzonych przez nich gospodarstw w sposób zauważalny nie zwiększy.

Jolanta Jasińska-Mrukot

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.