Jak co roku, w ostatnią niedzielę marca o godz. 2 przesuwamy wskazówki godzinę do przodu. Oczywiście, to raczej pewna przenośnia, bo dziś mało kto ma tradycyjne zegary lub zegarki, a w urządzeniach elektronicznych czas przestawi się automatycznie.
Zmiana czasu w nocy z 27 na 28 marca sprawi, że w niedzielę pośpimy o godzinę krócej, a wiosenny jasny wieczór jeszcze bardziej nam się wydłuży. Zmiany czasu z założenia mają spowodować efektywniejsze wykorzystanie światła dziennego.
Od początku przesuwanie wskazówek miało zwolenników i przeciwników, ostatnio jednak tych drugich jest zdecydowanie więcej.
– Zanim człowiek znów zaskoczy z tym wcześniejszym wstawaniem, to dużo czasu upłynie. I po co komu to zamieszanie? – mówi Opowiecie.info pani Alicja z Opola. – A już późną jesienią, jak zmieniamy czas na zimowy, to zawsze w pracy wszyscy chodzą skołowani, więc niech wreszcie będzie normalnie!
Takie głosy docierają także do Brukseli, gdzie od kilku lat trwa dyskusja nad zasadnością zmian czasu. Docierają też do polskich polityków.
W 2017 roku klub parlamentarny PSL przygotował projekt, żartobliwie nazwany „czasowstrzymywaczem”, a ustanowienie wyłącznie „czasu letniego” było niemal o krok od uchwalenia. Ale ponieważ działamy i formułujemy prawo w ramach Unii Europejskiej, także i w tej sprawie musimy zadecydować jako państwo członkowskie wspólnotowo. Nie chodzi tu tylko o zasady, bo paradoksalnie dysharmonia w sprawie czasu mogłaby wywoływać m.in. gospodarczy chaos.
O wprowadzenie jednego czasu dla wszystkich zabiegało w Brukseli już wiele państw członkowskich. Przeprowadzone w 2018 roku konsultacje unijne potwierdziły niechęć wielu Polaków do zmiany czasu, przeciwko opowiedziało się aż 84 proc. respondentów. Natomiast za odejściem od zmian czasu i pozostawienie czasu letniego środkowoeuropejskiego już na stałe, podczas badania zleconego przez resort Przedsiębiorczości i Technologii, przeprowadzonego w 2019 roku, opowiedziało się blisko 80 proc. Polaków.
Ta dyskusja odbywa się nie tylko u nas, ale we wszystkich krajach UE. W Parlamencie Europejskim odbyły się debaty i wysłuchania publiczne na ten temat. I kiedy już na początku ub.r. wydawało się, że unia jest o krok od podjęcia decyzji o wprowadzeniu jednego czasu przez cały rok, wybuchła pandemia koronawirusa. Zmiana czasu natychmiast spadła na koniec listy spraw, którymi powinna zajmować się UE, a priorytetem stała się walka ze zdrowotnymi i gospodarczymi skutkami pandemii. Ostatecznie o tym, czy przestaniemy dwa razy w roku przesuwać wskazówki, zadecyduje Komisja Europejska do końca swojej kadencji (czyli w ciągu najbliższych trzech lat). Ciekawostką jest natomiast to, że państwa skandynawskie opowiadają się za czasem zimowym.
Dyskusja na temat zmiany czasu ma ponad sto lat. Do orędowników tego pomysłu należał m.in. Anglik Wiliam Willett, który za własne pieniądze prowadził kampanię mającą przekonać Brytyjczyków do wprowadzenia czasu letniego i zimowego. Willett prognozował, że taka zmiana mogłaby się przyczynić do 2,5 mln funtów oszczędności, co wtedy było bardzo dużą kwotą.
Ostatecznie pionierami wprowadzenia zmiany czasu okazali się Niemcy, ale dopiero podczas pierwszej wojny światowej, dopiero później zrobili to Anglicy, czego Willett już nie dożył (zmarł w 1915 roku).
W Polsce zmianę czasu po raz pierwszy wprowadzono w czasie okupacji hitlerowskiej, następnie w latach 1946-1949 oraz 1957-1964 (tyle, że wtedy na czas letni przestawiono zegarki dopiero 31 maja). Na stałe zmianę czasu w Polsce wprowadzono w 1977 roku.
– Doskonale to pamiętam, bo byłam już siódmej klasie podstawówki – mówi rozmówczyni Opowiecie.info, pani Alicja z Opola. – Poprzedzała tę zmianę kampania w zakładach pracy. Rodzice opowiadali mi, że wtedy aktyw partyjny z tych zakładowych komórek partyjnych prowadził pogadanki, mówił, ile zaoszczędzi Polska Ludowa na tej zmianie. I szczerze mówiąc nigdy nie usłyszałam, żeby moim rodzicom ta zmiana przeszkadzała. Ale chyba to pokolenie tak miało, że ze wszystkim zawsze się zgadzało.
Pisząc ten tekst korzystałam z historycznych ustaleń „Historia zmiany czasu”.