17-letni Michał wychodzi z ciemnego korytarza, przez chwilę z wyrzutem patrzy na matkę. – Z nikim nie będę rozmawiał! – krzyczy. – Oni czekają, aż skończę osiemnastkę i przyjadą po mnie!
Ciągnie za rękę swoją dziewczynę i wychodzą na podwórko, z odległości przysłuchując się rozmowie.
– To jest tak, że kiedy szukałam pomocy, bo sąsiada mieli zabrać do psychiatryka po tym, jak nas nożem pociął, a chodził nadal po wolności, to nikt nam nie chciał pomóc – skarży się Anna, mama Michała, mieszkanka małej popegeerowskiej wsi pod Grodkowem. – A jak sąsiad zniknął, to przyszli po nas.
Anna mówi, że bardzo się boi o Michała.
– Żeby sobie czegoś nie zrobił – dodaje. – Bo po tym, jak chodzili za nim policjanci, potrafi przez całą noc oka nie zmrużyć i telepotać się z nerwów.
Jeszcze zimą w pobliskim Przewornie pojawili się policjanci i przewodnik z psem tropiącym. W małej miejscowości zrobiło się jak na planie filmowym, z relacji ludzi wynikało, że policjanci i strażacy przeszukiwali rzekę Krynkę w poszukiwaniu zwłok.
– Chodź opowiesz, jak to było – Anna woła syna, ale ten z odległości z uporem krzyczy „Nieee”.
– To było tak, że policja zgarnęła go na komisariat z rynku w Grodkowie, pod pretekstem braku maseczki, zaraz, jak wracał z praktyk – zaczyna opowiadać Anna i nerwowo łapie powietrze. -Trzymali go do osiemnastej na komisariacie, ale zanim odebrali mu telefon, zdążył wysłać do dziewczyny esemesa, żeby mnie powiadomiła.
Wtedy Anna wsiadła w samochód i popędziła do Grodkowa.
– Powiedzieli mi, że zabierają go do Opola, ale ani słowa więcej, próbowali mi wmówić, że syn dorosły i nie powinnam się interesować – opowiada Anna. – A potem skuli go kajdankami i powieźli…
Zobaczyła zapłakanego Michała, który pokazywał jej trzy palce. Wtedy jeszcze nie wiedziała, co miało znaczyć.
– Powiedzieli mu, że na trzy miesiące może trafić do aresztu – Anna dowiedziała się od Michała później.
Po godzinie 16, kiedy na Krynce w Przewornie skończono przeszukiwania, policjanci z Grodkowa pojechali tam z Michałem.
– Skuty kajdankami miał im opowiadać, gdzie wrzucili ciało Waldka – mówi Anna, ale tutaj przerywa i zaczyna histerycznie płakać, że znikąd pomocy…
– Żeby tylko sobie czegoś nie zrobił… – dodaje po chwili, nerwowo zaciągając się papierosem.
Krzysztof Biernat, mecenas z Wrocławia, twierdzi, że to nowa odsłona sprawy, którą zna już od kilku lat.
– Michał jest małoletni, więc o tym zatrzymaniu powinien być poinformowany od razu ktoś z rodziców – podkreśla adwokat. – A te wszystkie policyjne czynności nie mają znaczenia, kiedy małoletni zostaje zatrzymany i nie powiadamia się tym jego opiekuna. Michał został nielegalnie zatrzymany, co potwierdził sąd w Nysie. I to jest prawomocny wyrok. Natomiast w samym protokole przesłuchania nieletniego jest wiele nieścisłości.
Jak mówi mecenas Biernat, Michał został zatrzymany około godziny 16.00.
– A to ma swoje konsekwencje, kiedy powinien być wypuszczony, kiedy nie ma zarzutów, a w protokole piszą, że on został zatrzymany około godziny 19, po to, żeby ten czas przesunąć – tłumaczy mecenas Biernat.
Jest dla niego oczywiste, że to zatrzymanie miało na celu złamanie Michała, liczyli, że pęknie, przestraszy się i coś powie.
Osiem lat temu…
– To było jakoś ostatniego dnia wakacji, akurat szykowałam dzieciom wszystko do szkoły – wspomina Anna.
Z głową zajętą myślami o tym, za co kupić dzieciom wyprawkę do szkoły, wyszła na korytarz. Tam nieoczekiwanie zaatakował ją sąsiad, Waldemar D.
Słysząc szamotaninę na korytarzu i obelżywe wyzwiska wyskoczył z mieszkania 9-letni wtedy Michał.
– Sąsiad krzyczał „Ty k…, ja ciebie zabiję! Ty szmato, załatwię ci tą buzię!” – wspomina Anna. – A Michał krzyczał „Zostaw moją mamę!”. Waldek wyjął nóż, a ja zasłoniłam sobą Michała. Zrobił mi ranę pięciocentymetrową na skroni, na której założyli mi szwy, dźgnął ostrzem w okolice kręgów szyjnych. Na chwilę ten szał mu przeszedł, kiedy drugi, 12-letni syn wybiegł z mieszkania rzucił się na niego. Wtedy zdążyliśmy zwiać do mieszkania, zabarykadować się, ale Waldek dostał jakiejś diabelskiej siły. Wepchnął moje drzwi tak, że zawisły na jednym zawiasie. Uciekł, kiedy słyszał, jak już wzywali policję.
Sąsiadki do dzisiaj wspominają to wydarzenie. – Boże, tam było krwi, jak po świniobiciu, a tego krzyku dzieci nie zapomnę do końca życia – mówi Agnieszka z pobliskiego budynku.
Mieszkańcy wspominają też, że wcześniej Waldek chodził po wsi i skarżył się, że sąsiadka go truje.
– Opowiadał wszystkim, że Anka sypie mu truciznę do smalcu, do mąki i kiełbasy – opowiada pani Agnieszka.
Zdrowy, czy chory?
Kilka miesięcy wcześniej, przed atakiem, Anna złożyła pierwszy pozew w sądzie. Mówi, że miała dość wyzwisk, nie mogła spokojnie przejść przez podwórko, czuła się niepewnie i bała się Waldka, który już wtedy podpalał stropy w ich wspólnym domu.
– Waldek do sądu przyszedł z torbą cukru i jakimś jedzeniem, powiedział, że ja go truję. Skończyło się na tym, że sędzina kazała mu się uspokoić – wspomina Anna.
Biegli psychiatrzy przebadali Waldemara jesienią, kiedy trafił już do aresztu po ataku na Annę. Orzekli, że jest chory i niebezpieczny dla otoczenia. Ale po trzech miesiącach został wypuszczony z aresztu, a na następne badanie miał czekać już w domu.
– Sędzia powiedział mi wtedy, że Waldek nie może być skazany, ale musi być leczony, bo jest chory i niebezpieczny dla otoczenia – wspomina Anna. – Jednak wypuścili go z aresztu, jakby nic się nie stało. O co w tym wszystkim chodzi? Kiedy zerwał mi się pies z łańcucha, to zapłaciłam mandat, a on chciał mnie zabić, to go wypuścili? Mieszkamy w dwurodzinnym domu, kiedy mąż szedł na cały dzień do roboty, to prosiłam kogoś ze znajomych, albo z rodziny, żeby przyszedł, bo się bałam o najmłodsze dzieci.
– Nie rozumiem, dlaczego oskarżony opuścił areszt – powiedział wtedy mecenas Biernat. – To prowokowanie losu.
Waldemara zwolniono po apelacji jego pełnomocnika w Sądzie Okręgowym w Opolu. Pojawiły się wtedy dwie rozbieżne opinie biegłych psychiatrów. Według jednej był zdrowy, a według innej był chory. Miał być powtórnie przebadany, czekając na badania w domu.
Według mecenasa Biernat, badania powinny być przeprowadzone jeszcze w areszcie. A tak wypuścili wtedy Waldka na wolność, nie mając pewności: zdrowy, czy chory.
– Szukałam pomocy w urzędach, tłumaczyli mi, że on chory, że trzeba zrozumieć – opowiada Anna.- Siedział bez prądu, bez wody i po ciemku w mieszkaniu. Wcześniej potrafił w kuchni za ścianą rozpalić ognisko, oka w nocy człowiek nie zmrużył, ze strachu, że nas może spalić. Dlaczego wtedy o nas nikt nie myślał?
O Waldku prawie zapomnieli
– Policja pięć razy go wtedy podchodziła – wspominali ludzie ze wsi. – Policjanci podchodzili to pod okna, to pod drzwi. Potem chwilę postali, nawoływali Waldka. I odjeżdżali… Niekiedy Waldek siedział w mieszkaniu, a niekiedy wcześniej zauważył radiowóz i uciekał.
Potem we wsi rozeszło się, że Waldek wyjechał na długie leczenie do ośrodka. Aż nagle, w marcu 2018 Waldemar niespodziewanie wrócił do wsi.
– Nagle zobaczyłam go na podwórku, nikt wcześniej mi nie powiedział, że on wraca, żebym się jakoś przygotowała – skarży się Anna. – Znów do jesieni siedział bez prądu i bez wody, cichcem wymykał się z domu i gdzieś znikał.
Wcześniejszy sądowy zakaz zbliżania się do Anny był trudny do przestrzegania, bo w wąskim korytarzyku trudno się było nie ocierać o siebie.
– Znowu zaczął nas przezywać, był strach po podwórku chodzić, no to brałam ze sobą psa – opowiada Anna. – Pytałam w pomocy społecznej w Grodkowie, czy tak ma być, czy ktoś sprawdza, czy on bierze leki, bo się go bałam. No i że siedzi bez prądu i bez wody, ale powiedzieli, że wszystko to tajemnica, więc się nie dowiem.
Anna szukała pomocy w telewizji. W marcu 2019 roku dziennikarze zrobili materiał. Obiektywnie, tak żeby ktoś nie odebrał, że to nagonka na Waldka. Szefowa GOPS w Grodkowie przyznała wtedy, że sprawdzą, czy on bierze leki tylko wtedy, kiedy przyjdzie i im zgłosi, że potrzebuje pomocy. W innym razie nie mają takiego prawa, by go kontrolować.
Dzień przed przyjazdem ekipy telewizyjnej mężczyzna zniknął ze wsi. – Ludziom coś we wsi opowiadał, że do Holandii się wybiera – dodaje Anna.
Jeszcze jesienią 2019 roku zaczęli go szukać policjanci. Przyjechali z pracownikami socjalnymi z Grodkowa, a strażacy podstawili im drabinę, żeby weszli do mieszkania Waldemara.
– Potem jakoś chyba za dwa tygodnie, we Wszystkich Świętych, kiedy akurat wróciliśmy z cmentarza, podjechał do nas komendant policji z Grodkowa i pytał o naszego sąsiada – opowiada Anna.
Pod koniec listopada w mediach pojawiły się komunikaty o tym, że Waldemar zaginął na początku października 2019. Jak informuje Patrycja Kaszuba, rzecznik Komendy Powiatowej Policji w Brzegu, nadal widnieje jako osoba zaginiona.
Rewizja podczas zdalnych lekcji
– Kiedyś wieczorem ktoś się kręcił na podwórku wokół domu, a kiedy zgłosiliśmy to policji, powiedzieli nam, że to wydział kryminalny – mówi Anna. – A w tym roku w lutym wszystko się zaczęło, kiedy Michała zgarnęli na rynku w Grodkowie. Potem nakłaniali go, żeby im powiedział, gdzie ktoś wrzucił ciało Waldka, bo rzekomo wie i zataja.
Spokój był do kwietnia, kiedy pod domem, w którym mieszka Anna z rodziną, zatrzymały się policyjne samochody. – Trzy, albo cztery oraz kilkunastu policjantów – ludzie z bloków nie mają pewności.
Anna mówi, że przyjechali z nakazem rewizji od prokuratora w Nysie. – Ale rewizja miała być tylko wtedy, jak bym im nie wydała siekiery i siedzeń z auta – mówi nerwowo Anna i wyjmuje z teczki dokumenty, pokazuje ten z prokuratury. – Byłam w nerwach, nie widziałam tego, że przeszukanie policja ma zrobić tylko wtedy, jak nie wydamy tego, co chcą. Przecież zaraz bym to wydała, żeby mi nie przeszukiwali mieszkania.
Policjanci zabrali siekierę, łom, siedzenia z auta, weszli też do mieszkania i je przekopali.
– W tym dokumencie z prokuratury piszą, że Waldek doznał ciężkich obrażeń ciała mniej więcej w październiku 2019 roku – mówi Anna. – Co to znaczy „mniej więcej”? I dlaczego przyszli do nas?
W czasie trwania rewizji trwały zdalne lekcje.
– Dlaczego to zrobili na oczach dzieci – zastanawia się Agnieszka z bloków. – Mamy dzieci w tej samej klasie, więc zrobiło się zamieszanie, a potem dzieci poznikały z ekranów.
Michała policjanci znów wyprowadzili w kajdankach.
– Na oczach całej wsi go prowadzili, dlaczego to zrobili? – zastanawia się Anna.
Po godzinie Michał wrócił, z komisariatu przywiozła go matka.
Ręce miał sine od zaciśniętych kajdanek. Anna chciała z nim jechać do lekarza na obdukcję, ale Michał powiedział: – Mamo, daj spokój, bo to skończy się dla nas jeszcze gorzej.
Policja w Brzegu w tej sprawie odsyła do prokuratury.
– Śledztwo jest w toku i toczy się w sprawie – mówi prokurator Stanisław Bar, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Opolu. – Nikomu nie postawiono zarzutów. To śledztwo prowadzone jest w sprawie pobicia ze skutkiem śmiertelnym tego mężczyzny, który zaginął.
Tylko skąd o tym wiadomo, skoro Waldemar w rejestrze policji jest osobą zaginioną?
– Bo to śledztwo jest w takim kierunku prowadzone, jest weryfikowana taka hipoteza – mówi prokurator Bar. – Wszczynając to postępowanie istniał dowód, z którego płynęły tej treści informacje, że można mówić o podejrzeniu popełnienia przestępstwa.
To jest ciało Waldemara, czy go nie ma?
– Nie było ciała, to jest podejrzenie, że taka wersja zdarzeń miała miejsce – stwierdza prokurator Bar.
Wynika więc z tego, że Waldemar zniknął, a policja przyjęła hipotezę, że nie żyje. A potem przyjęła drugą hipotezę, że z jego śmiercią ma coś wspólnego nastoletni syn jego sąsiadki.
Opowiecie.info będzie śledziło rozwój tej sprawy.
Jolanta Jasińska-Mrukot