42-letni Rajmund oddał obcym dom i ziemię, bo obiecali mu w zamian rodzinny dom, z dożywotnią opieką. Zawiódł się na „opiekunach”, a w końcu miał ich tak dość, że chciał odebrać sobie życie. Wtedy pomogli mu inni obcy ludzie, i nie za pieniądze, ale z serca. Dzięki nim zakończyła się tułaczka Rajniego, choć do Kup pewnie już nie wróci.   

Reportaż. Rajni z Kup i „Łowcy domów”. Majątek mu przepadł, ale przynajmniej jest wolny

Rajni już tutaj nie wróci.
fot. Justyna Okos

Wiele miesięcy już upłynęło, odkąd Rajni zniknął z Kup. W tej wsi się urodził, tam dorastał, ale kiedy zniknął, nikt za nim nie tęsknił. Rajni potrafił zaleźć za skórę, zwłaszcza, kiedy wypił. Nie, żeby był agresywny, ale latał goły po wsi, coś wrzeszczał, sprawiał wrażenie nieobliczalnego. Jednak, kiedy był trzeźwy i się odezwał, to widać było, że chłop nie jest głupi, tylko życie się po nim przejechało. No, a potem wyjechał z tymi obcymi, ludźmi z Wrocławia…

Przed zniknięciem Rajniego, para z Wrocławia, czyli Mariola O. i jej partner Zygmunt J., często bywali w Kup, a potem na domu Rajniego zawisł baner „Do sprzedaży”.

Rajni wcześniej klepał biedę, choć miał majątek po matce, dom i ziemię, co pozwalało mu czuć się trochę lepiej. Nie omieszkał więc wspominać o tym, kiedy spotykał nieznajomych, że jest właścicielem nieruchomości.

Mariola O. i Zygmunt J. szybko zrobili z tego użytek, zaczęli się pojawiać w urzędzie gminy w Dobrzeniu Wielkim, jako pełnomocnicy Rajniego, żeby przekształcić jego grunty rolne w działki budowlane.

– Za dożywotnią opiekę im przekazałem wszystko, mówili, że będzie dobrze – mówi Rajni, ciągle z jakąś ufnością w głosie, kiedy rozmawiamy przez telefon wiele miesięcy od jego zniknięcia z Kup. Trafił z Mariola O. i Zygmunt J. do wsi Gołańcz Pomorska, w zachodniopomorskim, kilkanaście kilometrów od morza.

– Ludzie we wsi i urzędnicy w Dobrzeniu Wielkim mi mówili, żeby im nie przekazywać, ale chciałem tej opieki dożywotniej – tłumaczy bezradnie Rajni do telefonu.

W tym czasie śpi już na przystanku, ale zawsze może liczyć na pomoc przychylnych mu w Gołańczy Pomorskiej ludzi. I mówią do niego „panie Rajmundzie”, tak, jak nikt dotychczas się do niego nie zwracał. Ale kiedy w marcu pod domem, w którym zamieszkali, pojawiła się erka na sygnale, nawet nie sądzili, że Rajni miał swoich „opiekunów” tak dość, że chciał odebrać sobie życie.

– Wbiłem sobie nóż, chciałem w tętnicę szyjną, bo już nie mogłem dłużej – skarżył się zrezygnowany mieszkańcom Gołańczy.

Ludzie szybko mieli ich dość

O parze z dziećmi z Wrocławia, która kupiła w Gołańczy Pomorskiej dom, miejscowi mówią, że początkowo nic nie wskazywało na to, co miało nastąpić później. Teraz twierdzą, że takiej „zarazy” ich wieś jeszcze nie przeżywała. Ci obcy zakłócili jej naturalny rytm.

– Awanturnicy, kupili sobie sprzęt nagłaśniający i wychodzili przed dom i do mikrofonu się wydzierali – śmieją się z nich we wsi. – Przestało nam być do śmiechu, kiedy Zygmunt J. kamieniami nocą rzucał w czyjąś posesję, kiedy jej właściciel czymś się im naraził. Mało tego, jak chciał kogoś obrazić, rozpinał rozporek i wywalał przyrodzenie, nie patrząc, że niedaleko plac zabaw i dzieci. No, to ludzie mieli dość i poszli z tym na prokuraturę.

Mieszkańcy Gołańczy opowiadają, że obcy na swoje podwórko naściągali różnych rzeczy.

– Kilkanaście motorowerów, dwa dźwigi, a jeden to nawet cięli na kawałki – mówią.

Kobiety śmiały się natomiast z nich, że kupili dom z ogrodem, gdzie były truskawki, maliny, ale ich nie zbierali. Ona po truskawki szła do sklepu, bo, jak mówiła miejscowym, nie zamierza się schylać.

A Rajni już od długiego czasu skarżył się ludziom, że mu wszystkie dokumenty pozabierali.

– Mówił, że mają go za parobka, że jest dla nich szmatą, tylko „przynieś” „zanieś” i „zamknij bramę”, a oni jak sprzedali pole Rajmunda w Kup, to do Egiptu jak wielkie państwo polecieli – opowiada jeden z mieszkańców Gołańczy. – No i pan Rajmund przestrzegał, żeby uważać z nimi, bo oni są zdolni do wszystkiego. A te dokumenty to po to mu zabrali, żeby Rajmund nigdzie sam się od nich nie ruszył.

I nic dziwnego, bo w Kup z siedemnastu działek budowlanych Rajniego zostały już tylko cztery do sprzedania, o przybliżonej wartości 100 tys. złotych. Rajni ma jeszcze w Kup dwa hektary gruntu rolnego pod lasem, ale na ich przekształcenie w budowlane urzędnicy nie wyrazili już zgody.

 Nie ma na nich mocnych

Kiedy Mariola O. i Zygmunt J. przychodzili do urzędu gminy w Dobrzeniu Wielkim, żeby przekształcać grunt rolny Rajniego na działki budowlane, na urzędników padał blady strach. Para ich nagrywała, obrażała.

– No, ale skoro przekazano im pełnomocnictwo do sprzedaży, my, jako gmina, nic do tego nie mamy, nasza rola tutaj się kończy – przekonuje Rafał Pażonka z urzędu gminy w Dobrzeniu. – Ta para zachowywała się skandalicznie, ale wszystko, co robili, było zgodne z prawem.

Mariola O. jest prawnym opiekunem swojego partnera Zygmunt J., co sprawia, że są „na garnuszku” państwa. Zanim opuścili Opolszczyznę i przenieśli się na Pomorze Zachodnie, przez ponad sześć lat mieszkali w Siołkowicach. Trafili tam z Wrocławia, z ogłoszenia, żeby opiekować się staruszkami, którzy w niedługim czasie zmarli.

Po śmierci staruszków z Siołkowic Mariola O. uznała, że ich dom jej się należy i… wystawiła go na sprzedaż. Jednak firma pośrednicząca skontaktowała się z prawowitą właścicielką, czyli wnuczką zmarłych dziadków, by potwierdzić, że nieruchomość idzie do sprzedaży. To był dla niej szok.

Kobieta zablokowała sprzedaż, a wtedy para z Wrocławia zaczęła ją nachodzić, awanturowali się, wyzywali…

– Moja klientka nie wytrzymała, doszło do tego, że razem z rodziną zmieniła miejsce zamieszkania – mówi mecenas Tomasz Orgacki z Opola, reprezentujący wnuczkę zmarłych staruszków z Siołkowic. – W 2017 roku złożyłem zawiadomienie do prokuratury, dotyczące stalkingu. Prokuratura w Opolu nie dopatrzyła się jednak znamion przestępstwa…

W 2017 roku dom w Starych Siołkowicach został przez wnuczkę zmarłych właścicieli sprzedany, ale Mariola O. i Zygmunt J. nie zamierzali się stamtąd ruszyć.

– Przez pięć lat tam mieszkali, ale nowy właściciel w tym czasie nie otrzymał za to jednej złotówki – podkreśla mecenas Orgacki.

No i we wsi dali się ludziom mocno we znaki, ale przestraszeni mieszkańcy nabrali wody w usta, nawet pani sołtys nie chciała z dziennikarką rozmawiać na ich temat.

Od nowego właściciela, który spłacał raty kredytu zaciągniętego na ten dom, para z Wrocławia domagała się zapłaty za opuszczenie domu. W innym razie nie było mowy, że się wyniosą.

Wyprowadzili się, kiedy Mariola O. została właścicielką połowy domu w Chudobie w gminie Lasowice Wielkie (o tym, w jakich okolicznościach, piszemy dalej – aut.).

Mecenas Orgacki mówi, że dom w Siołkowicach zostawili w opłakanym stanie. Okna, drzwi, to wszystko wymagało wymiany. Ale nowy właściciel nie domagał się zapłaty za pięć lat darmowego mieszkania i dewastacji jego domu.

– Nie podejmowaliśmy żadnej aktywności prawnej z tego względu, że ci państwo są specyficzni – mówi dyplomatycznie mecenas Orgacki, który reprezentuje także nowego właściciela domu w Siołkowicach. – Moi klienci już nie chcieli się wikłać w kolejne procesy sądowe, bo kontakt z nimi nie należy do przyjemnych.

Feralna para zachowywała się skandalicznie wobec wszystkich – adwokatów, urzędników, dziennikarzy. Autorkę tekstu nagabywano nocnymi telefonami, grożąc i atakując obelżywymi słowami.

– To były liczne wyzwiska i pomówienia – opowiada mecenas Orgacki. – Aplikantki, które czasem zastępowały mnie na rozprawach, były lżone przez tą parę. Zygmunt J., nie przebierając w słowach, atakował aplikantki, krążąc wokół tematu seksu.

Nie zostawiał też suchej nitki na nieobecnym mecenasie Orgackim, nazywając go m.in. hersztem grupy przestępczej.

Rajni za Jyndryska

Osób wzbudzających „zainteresowanie” pary z Wrocławia było na Opolszczyźnie więcej, warunek był jeden – tak, jak w przypadku Rajniego z Kup, musiały mieć majątek i być niezaradne życiowo. Według tego klucza Mariola O. i jej partner trafili do mieszkańca gminy Popielów, dotkniętego degradującą chorobą młodego mężczyzny. I właściciela atrakcyjnego domu.

– Od razu się zorientowaliśmy, że coś z nimi nie tak, że próbują coś udawać – mówią krewni chorego. – Potem wybuchła afera z ich udziałem, dobrze, że w porę się zorientowaliśmy.

Trafili także do świeżej wdowy, zrozpaczonej, ale przytomnej, właścicielki kilku nieruchomości, która szybko się zorientowała, że nie potrzebuje takiej „opieki”, jaką proponowała jej para z Wrocławia. Komu jeszcze składali oferty?

Wiadomo, że na swoje nieszczęście przyjął ją Jyndrysek z Chudoby, który podobnie jak Rajni z Kup, przesiadywał całymi dniami pod miejscowym sklepem. I nie trzeźwiał.

Właśnie pod tym sklepem, jak mówią ludzie w Chudobie, Mariola O. i Zygmunt J. poznali Jyndryska. A wkrótce weszli w posiadanie należącej do niego połówki domu.

I tutaj krzyżują się losy Rajniego i Jyndryska. Rajni wymeldował się ze swojej gminy Dobrzeń Wielki, w której się urodził, żeby zameldować w gminie Lasowice Wielkie i zamieszkać w nowo nabytym przez Mariola O. domu w Chudobie, do niedawna należącym do Jyndryska.

Tyle, że formalnie nadal on tam mieszkał, więc para z Wrocławia postanowiła go stamtąd wymeldować.

– Ale nie udało im się to – mówi Daniel Gagat, wójt gminy Lasowice Wielkie. – Nie pozwoliłem na wymeldowanie, kiedy zobaczyłem, że przyjechali z pijanym Jyndryskiem, który nie rozumiał, co się wokół niego dzieje.

Skończyło się tak, że Mariola O. i Zygmunt J. upojonego do nieprzytomności Jyndryska porzucili na progu urzędu gminy.

Według dokumentów, za połówkę należącego do niego domu Jyndrysek miał dostać 40 tys. złotych. Ale czy tak się stało?

– Jak miał czterdzieści złotych, to wszyscy o tym wiedzieli – mówią mieszkańcy Chudoby. – Gdyby miał czterdzieści tysięcy, to wiedziałby o tym cały powiat. Ale było cicho, bo Jyndrysek, jak zwykle był bez kasy.

Choć formalnie Jyndrysek miał gdzie mieszkać, faktycznie został bezdomnym i trafił na garnuszek gminy. Obecnie przebywa w jednym ze schronisk brata Alberta.

Wójt jedzie po Rajniego

Mieszkańcy Gołańczy Pomorskiej nie mogli dłużej patrzeć na brak działania policji i bezradność prokuratury. Wezwali na pomoc media.

– W dniu, kiedy przed domem Mariola O. i Zygmunt J. pojawili się dziennikarze TVN Uwaga, on wyszedł przed dom w samych gaciach, na szyi miał złotą ketę (łańcuch – aut.) i tyle przekleństw na tych z telewizji TVN wykrzyczał, że trudno było tego słuchać – mówi nam jeden z mieszkańców Gołańczy.

Natomiast zgromadzeni pod domem ludzie zaczęli krzyczeć „Gdzie jest Rajmund, gdzie jest Rajmund?”.

Okazało się, że Rajni zdążył się już ulotnić, kiedy udało mu się wyszarpać od „opiekunów” swój dowód osobisty. To wszystko, z czym od nich wyszedł. Już nie chce z nimi być i nie żal mu tego miliona. Bo Zygmunt chwalił się, że tyle na jego trzynastu działkach w Kup zarobił.

Ale pozostały jeszcze cztery, jeśli znajdą na nie chętnych, będą potrzebować Rajniego, żeby złożył podpis na akcie sprzedaży. Więc będą go szukali.

Ludzie z Gołańczy wyposażyli Rajniego w telefon, wcisnęli w garść parę złotych, a z pomocy społecznej dostał na bilet do Opola. Nocował u Brata Alberta w Trzebiatowie w województwie zachodniopomorskim. Była groźba, że Mariola O. i Zygmunt J. go stamtąd zabiorą, bo tam do niego trafili…

Wtedy ruch wykonał wójt Lasowic Wielkich.

– Pojechałem po swojego mieszkańca, choć w naszej gminie od niedawna zameldowany – mówi Daniel Gagat. – To spokojny człowiek i potrzebuje teraz pomocy. A oni niech mi się nawet nie pojawiają na terenie naszej gminy.

W Gołańczy Pomorskiej dom Marioli O. i Zygmunta J. został wystawiony na sprzedaż.

– Ale póki co, jest do wynajęcia, napisali, że za 15 tysięcy miesięcznie – mówi nam jeden z mieszkańców wsi. – A oni sami gdzieś zniknęli. Ludzie spokojnie oddychają. Dziwne tylko, że jedno okno wyjęli. Co oni znów kombinują? U nich nic nie dzieje się bez przyczyny, miejmy nadzieję, że już do nas nie wrócą. Ale to samo, co u nas, będą robić w innych miejscowościach, gdzie mają czyste konto.

Będą mogli tak robić, bo prokuratura na danym terenie, mając jednostkową sprawę, umarza ją, nie widząc w niej problemu. Dzieje się tak dlatego, bo prokuratura rejonowa np. w Szczecinie nie wie, czym się „wsławiła” para z Wrocławia we Wrocławiu czy w Opolu, a prokuratury rejonowe w Opolu czy Wrocławiu – czym w województwie zachodniopomorskim.

– Prokuratury nie mają ze sobą kontaktu, nie koordynują postępowań, jeżeli chodzi o sprawy dotyczące jakiegoś powiatu – mówi mecenas Tomasz Orgacki z Opola. – Nie ma takiej standardowej procedury polegającej na sprawdzaniu, czy w jakiejś jednostce, gdzieś w Polsce, prowadzone jest podobne postępowanie. Taka koordynacja jest dopiero w przypadku spraw prowadzonych przez prokuratury wyższego szczebla, regionalne lub apelacyjne.

Mecenas dodaje, że dopiero teraz, kiedy tematem zajęła się ogólnopolska telewizja, taka koordynacja może się pojawić.

Jolanta Jasińska-Mrukot

PS. Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione.

 

 

 

 

 

 

 

 

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

4 komentarze

  1. Na początek – proszę o większą rzetelność dotyczącą Rajnija. Między innymi wiek oraz to jaki bywał kiedy wypił oraz to jak postępowali ludzie z Kup. Bo woła to o pomstę do nieba, bo to kolejny już artykuł z rażącymi tego typu błędami.

  2. prosze konkrety fakty a nie bajki z mchu i paproci.jestem mieszkancem kup sprae znam od podszewki ze pani malgorzata k z peanem adzejem kupili 3 ary ziemi rynku od rajniego za 10 tys złotych .rajni nie mial co zjesc w co sie ubrac i zbieral niedopalki z ulic a nawet nie znalazl u nikogo pomocy.osobą bardzo zainteresowaną jego majątkiem był pan ktory wczrsniej nabyl już kilka ieruchomości od ludzi ieporadnych od rajniego chciał kupic hektar łączki za 20 tys budowlanej.ludzie z kup nie wołali na niego raji a bydlaku ,lekarz nie chcial przyjąc go z reką nadającą się do amputacji.

  3. Temat tak zawiły,jak samo życie.wyjsc należy od przyczyny nadużywania alkoholu przez bohatera reportażu,po próbę samobójczą z racji ,jak sądzę,braku oczekiwanej poprawy u nowych opiekunów,po „darmową” pomoc od obcych ludzi, o której nie znalazłem wzmianki w treści artykułu. Ta zapewne została okazana z nadzieją na uzyskanie odpowiedzi na dwa pierwsze pytania,bo tak od lat grupa nieznanych mi grupa osób próbuje złamać tajemnicę opolskich rodów i sposobu zarządzania nimi, mając prawdopodobnie nadzieję na przejęcie znacznie większego majątku, aniżeli bohatera artykułu/reportażu. Tymczasem telepatia,magia, złe uroki i zaraza będą strzec tych tajemnic po kres człowieczeństwa i Świata.

  4. Znam podobną historię z opolszyczyzny,a dokladnie Boguszyc (46-060) ulicy Opolskiej 48, którzy podstępem przejęli dom wraz z ziemią od Państwa Szindzielorz za 20 tysięcy złotych,kiedy to Ci nie byli już pełni władz umysłowych,a ich Córka mieszkała za granicą i nie miała pojęcia,jak Stanisław” Z ” upajał alkoholem jej niepełnosprawnego ojca i tak ten podpisał akt notarialny przenoszący własność ma państwa „Z” . Takich historii jest bez liku i przypuszczam, że nie tylko na terenie Opolszczyzny.

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.