Pierwsza myśl o wyjeździe narodziła się jakieś 15 czy 16 lat temu. Brak perspektyw na przyszłość, problemy ze znalezieniem dobrze płatnej pracy skłoniły mnie do dalszej nauki, więc poszedłem na studia. Ukończone studia miały mi pomóc w znalezieniu lepszej pracy. Z dyplomem w ręku i nadziejami udałem się w poszukiwaniu „tej” lepszej pracy. Lecz szybko zostałem sprowadzony na ziemię ze swymi planami.
Po głębszym namyśle, rozmowach z kolegami i rodziną zdecydowałem o wyjeździe za granicę. Skorzystałem z poleconej agencji pracy, których u nas nie brakuję i po kilku dniach pojawiła się oferta wyjazdu, więc skorzystałem.
W niedzielny poranek, z torbami i rodziną oraz kolegą oczekiwałem na busa do Holandii, pełny wielu obaw co do warunków pracy, warunków mieszkaniowych, nowych ludzi i słabej znajomości języka. PO dwunastu godzinach, w końcu dotarliśmy na miejsce. Kilka domków w lesie (bungalow park) nie zrobiły na mnie dobrego wrażenia.
Domek nie najgorszy, na 6-8 osób, pokój dostałem dwu osobowy a w nim dwa łóżka, dwie szafki i współlokator, który jak się okazało przyjechał do tej samej pracy co ja. Szybkie rozpakowanie rzeczy część i tak nie zmieściła się do szafki więc zostawiłem w torbie, zbytnio nie było też czasu na dalsze rozmowy bo o piątej rano następnego dnia musiałem wstać do pracy.
Po piątej rano wyjazd busem do pracy oddalonej jakieś 50 km od miejsca zakwaterowania, w busie 2 starych Ślązaków no i nas 2 dwóch młodych. Oni jako stare wygi, przedstawili nas szefowi zakładu i pokazali co robić.
Praca polegała na segregacji palet, norma oczywiście też była jak to w Holandii ale nie za wysoka (pewnie dużo Polaków tu przed nami nie było). Po 8 godzinnej dniówce, nareszcie koniec pierwszego dnia pracy i powrót do domku w lesie.
Z powrotem zajazd do sklepu po zakupy i tu pierwszy raz zobaczyłem obraz typowego Polaka za granicą, w kolejce do kasy – zgrzewa piwa i chleb (oczywiście te najtańsze).W domku kolejne spotkanie z Holenderską rzeczywistością „marihuana” większość lokatorów nie wyobrażała sobie reszty dnia bez zapalenia choćby jednego. W Holandii narkotyki są zalegalizowane, więc dostęp jest bezproblemowy i legalny w tak zwanych koffeeshopach.
Z perspektywy czasu mam wrażenie, że wielu młodych których tam przyjeżdża do pracy, robi to tylko po to aby sobie popalić marihuany i większość zarobionej tam kasy właśnie na to wydają.
Kolejne tygodnie szybko mijały, w międzyczasie zmieniały się osoby w domku, jednym kończyła się praca, inni wylatywali, jeszcze inny przenoszeni byli do innych robót. A jakie „okazy” się tam przewijały… Kiedyś nad ranem budzi mnie dźwięk otwieranej puszki piwa, mojego nowego współlokatora który za 2 godziny razem ze mną wstawał do pracy, dla niego było to pewnie czymś normalnym jak poranna kawa. Za kilka dni pojawili się kolejni nowi na domku, jeden młody, a drugi starszy – strach przed wodą musieli mieć duży, chyba dlatego unikali kąpieli bo czuć ich było z daleka.
Moja pierwsza przygoda z Holandią trwała krótko ok. sześciu tygodni, praca się skończyła szybciej niż miałem to zapisane w umowie, ale zbytnio się tym nie przejąłem i cieszyłem się, że wracam do domu. W dzień wyjazdu otrzymałem należne mi wynagrodzenie zgodne z umową (co nie zawsze ma miejsce w obecnych czasach). Jeszcze kilkukrotnie, w ciągu tych kilkunastu lat wyjeżdżałem do Holandii, aby móc zarobić, a to na wesele, czy jak pojawiło się dziecko, lub na inne rzeczy na które brakowało pieniędzy
A wiadomo, że nasz w naszym kraju z tych śmiesznych zasiłków na dzieci co oferują, to i na pampersy nie starcza, i dziwią się że coraz mniej osób decyduje się na założenie rodziny. Skoro nie ma miejsc w przedszkolu, kobieta gdy zajdzie w ciąże to nie może się od razu przyznać pracodawcy bo zaraz straci pracę, a z jednej wypłaty to człowiek w tym kraju nie wyżywi przecież rodziny. Tylko z prasy i telewizji ciągle słychać propagandę, jaką to politykę prorodzinną prowadzi państwo, tyle, że na pewno nie nasze.
Zagranicą można spotkać coraz więcej Polaków, już niemal w każdym mieście,miasteczku w Holandii, napotkamy rodaków, magiczne słowa na k… da się usłyszeć wszędzie. Już nawet miejscowi coraz częściej znają to słowo.
***
Na przestrzeni tych kilkunastu lat powstało mnóstwo polskich sklepów, gdzie nie ma problemu z dostępnością polskiej żywności. Nie trzeba już targać toreb pełnych specjałów z Polski (kilkunastu bochenków chleba, itp.) wszystko jest na miejscu, tylko pracy wydaje się jakby było trochę mniej. Co ciekawe w bardzo dużej większości właścicielami tych sklepów nie są Polacy. Agencji pracy w tym okresie też przybyło i to wiele, ale trzeba zaznaczyć, że oczekiwania wobec kandydatów też wzrosły i nie wystarczy mieć już samych chęci do pracy ale i kwalifikację oraz znajomość języka. Chodź z drugiej strony jak czasami się zastanowić jakie osoby się tam spotykało to trudno uwierzyć, że przechodziły jakąkolwiek rekrutację w biurach w Polsce o znajomości języka nie wspominając.
***
Agencje pracy robią niesamowite pieniądze na każdym pracowniku. Ściągają dużą liczbę osób z Polski obiecując im cuda (to co mówią w biurach w Polsce a to co zastaje się na miejscu to dwa inne światy), a po przyjeździe na miejsce okazuje się, że nie ma pracy dla wszystkich i część z nich musi siedzieć na domkach, hotelach itp.
Jak jeszcze warunki mieszkaniowe są w porządku, to ma się szczęście, bo nie raz widziałem i słyszałem w jakich to kiepskich warunkach przychodzi ludziom mieszkać i to za wysokie opłaty. Następnie posyłają te osoby co siedziały przez kilka dni w domu do jakieś pracy (niekoniecznie tej co była zapisana w umowie), na 2-3 dni po to tylko aby móc im ściągnąć z wypłaty za domek (na tym teraz agencje mają chyba największe dochody) i ubezpieczenie, najczęściej jakieś 100e na tydzień.
No i oczywiście słynne kary na domkach, stosowane nie legalnie przez agencję, a to za nie posprzątany pokój, a to talerze nie umyte, ogrzewanie nie wyłączone itp. Kto pracował w Holandii ten wie o czym mówię, jest to kolejne znakomite źródło dochodów dla agencji.
Jak się trafi do zakładu gdzie pracują sami Polacy to nie ma lekko, normy wyśrubowane na max i to przez naszych przy głupawych rodaków którzy chcą pokazać jak on to efektywniej pracuje od innych, ile on to nie jest w stanie zrobić więcej od innego: a może mu kontrakt dadzą?
Donosicielstwo jest na porządku dziennym. Sprzedadzą cię dla pięciu centów aby tylko przypodobać się szefowi, najgorzej mięć nad sobą Polaka. Nikt tak nie gnoi ludzi za granicą jak „rodak”.
Chyba żadna grupa społeczna nie jest tak wrogo nastawiona do siebie jak my sami, szczególnie za granicą, lepiej mieć Holendra,Turka, czy innej narodowości przełożonego, który cię szanuje, oczywiście wśród nich też zdarzają się świnie. Polacy za granicą w ogóle nie trzymają się razem, nie pomagają sobie nawzajem jak ma to miejsce w przypadku Turków.
Incydenty z podpitymi lub naćpanymi Polakami rzucają obraz na całą resztę uczciwie tam pracujących osób, których jest wiele.
Polskie kobiety mają opinie łatwych (nie obrażając tu większości kobiet). Ale widząc jak jakaś młoda dziewczyna łasi się do tureckiego brygadzisty z myślą, aby przez „łóżko” załatwić sobie lepsze stanowisko w firmie jest naprawdę żałosne. Ten sam Turek, który miał być jej przepustką do lepszego stanowiska, po dwóch tygodniach gdy przyjeżdżają nowe kobiety do pracy, upatruje sobie kolejną naiwną i sytuacja się powtarza. Właśnie takie „karierowiczki”, które tam przyjeżdżają psują opinie reszcie porządnych kobiet.
Duża liczna osób która kiedyś wyemigrowała osiedla się tam już na stałe, kupuje domy, mieszkania, zakłada rodzinny, biegle włada językiem holenderskim i nie widzi jakiegokolwiek sensu aby wrócić do kraju. Pragnę tym osobą szczerze pogratulować, że mimo przeciwności losu, mimo bariery językowej i ogólnej złej opinii o nas panującej, stworzonej przez mały procent emigrantów, zaryzykowali i udało im się osiągnąć to co mają, przez swoją ciężką pracę.
Wielu z nas było gdzieś w pracy za granicą, wielu na pewno jeszcze wyjedzie. Pamiętajmy nie dajmy innym możliwości aby Polak za granicą był kojarzony negatywnie. Każdy z nas tworzy tą opinie swym zachowaniem, pracą i wizerunkiem bo w końcu „jak nas widzą, tak nas piszą”.