Bułgaria, Turcja, Grecja, Albania, Czarnogóra, Chorwacja i Włochy – to siedem z jedenastu planowanych państw odwiedzonych przez parę młodych podróżników. Ludzi z pasją, których finansowe ograniczenia nie powstrzymały przed spełnianiem swoich marzeń.
Jadąc na spotkanie, spodziewałam się dwójki odrobinę szurniętych miłośników wszelkiego wysiłku fizycznego. Trudno było mi inaczej wyobrazić sobie kogoś, kto decyduje się zwiedzić na rowerze niemalże całą Europę z namiotem na plecach. Tymczasem poznałam normalnych, młodych ludzi, bez obsesji na punkcie zdrowego trybu życia, bez przerostu mięśni. Amatorów podróży, nie sportu.
– Zdecydowaliśmy się na rowery dlatego, że jest to tani styl podróżowania – wyjaśnia już na początku Sylwia Rodak, absolwentka Inżynierii Środowiskowej na Politechnice Wrocławskiej.
– Samo kolarstwo byłoby dla nas trochę nudne. Poznawanie ludzi, innych kultur, przygoda, ruch i przemiana – to jest najfajniejsze. Nieważne w jaki sposób, ważne jest podróżowanie – dopowiada Przemek Laukianis, mieszkaniec Chróścic, student Logistyki i Administracji na Uniwersytecie Opolskim.
Podróż bez przygotowań
Fizycznie nie przygotowywali się do podróży praktycznie wcale. Zgodnie uznali, że aby poradzić sobie z taką wyprawą, wystarczy gra w piłkę nożną Przemka i regularne bieganie Sylwii, która ma za sobą dwa półmaratony.
– Mimo wszystko odczuliśmy brak przygotowania, zwłaszcza że ruszyliśmy z Bułgarii, czyli z miejsca, gdzie są w większości góry. No i na początku podróży mieliśmy bardzo ciężkie sakwy. Zapasy kosmetyków, jedzenia, sprzęt – bardzo dużo kilogramów. Ale z czasem mięśnie się przyzwyczaiły. Jak ktoś bardzo chce to nie ma przeszkód.
Jak podróżować, żeby nie zbankrutować
– Bardzo ważne jest to, jakimi funduszami się dysponuje oraz to, jak chce się podróżować. Bo oczywiście można sypiać na dworcach, nie kąpać się, przeżyć tam, gdzie jest kawałek ziemi. My wolimy podróżować higienicznie. I bezpiecznie przede wszystkim.
Największą oszczędnością były noclegi pod gwiazdami, najczęściej w prywatnych ogrodach.
– Zależało nam, żeby miejsce, gdzie rozkładaliśmy namiot, było ogrodzone. Tak było o wiele bezpieczniej, bo na otwartej przestrzeni skupialiśmy na sobie uwagę. Rozbijaliśmy też namiot na plaży, ale to nie jest takie romantyczne, jak się wydaje. Wchodząc do namiotu i starając się zasnąć, cały czas słyszy się jakieś szumy, jęki, kroki. To jest bardzo niepokojące. Największe obawy miałam na początku, w Bułgarii, bo tam ludzie są biedniejsi i nie wydawali się przyjaźni. Byliśmy przynętą dla osób, które chciałyby nas okraść – opowiada Sylwia.
Codzienne poszukiwania noclegu zaczynali od zaglądania do ogrodów, w których mogliby znaleźć miejsce dla swojego namiotu. Szukali gospodarzy spacerujących po swoich podwórkach.
– Tak było łatwiej, bo nie trzeba było wchodzić i pukać do drzwi. Tłumaczyliśmy, że jesteśmy turystami, opowiadaliśmy jaką mamy trasę. Wiadomo – niektórzy kategorycznie odmawiali, inni byli niechętni, ale dużo osób nas przygarnęło. Częstowali nas jedzeniem, kawą, alkoholem.
Wielu gospodarzom zależało na poznaniu podróżników. Oczywiście, podczas rozbijania namiotu, atmosfera była niezręczna, nikt nie wiedział do końca, jak się zachować. Dopiero po zadaniu pytań, po swego rodzaju weryfikacji z obu stron, rodziło się większe zaufanie. Gospodarze stawali się bardziej gościnni, zapraszali na wspólny posiłek, zachęcali do rozmowy. W niektórych sytuacjach przeszkodą była bariera językowa, jako że Sylwia i Przemek posługiwali się wyłącznie językiem angielskim, natomiast ich gospodarze często porozumiewali się wyłączanie w ojczystych językach.
– Ale zawsze się dogadaliśmy, nigdy nie było problemu. To zawsze byli życzliwi ludzie, chętni, by nam pomóc i nas poznać.
– Musimy się jednak przyznać, że od czasu do czasu braliśmy kemping. Śpiąc w prywatnych ogrodach nie mieliśmy dostępu do prysznica, a codziennie przez parę godzin był spory wysiłek fizyczny, więc nie dało się nie myć przez parę dni. Chcieliśmy podróżować higienicznie.
Podróżnicy starali się też zaoszczędzić na jedzeniu. Korzystali raczej własnych zapasów, od czasu do czasu pozwalając sobie na jakiś fast food. Jedynie śniadania robili ze świeżych, kupionych po drodze produktów.
– Staraliśmy się jadać raczej to, co mamy w sakwach, niż chodzić po restauracjach.
Wizyty w różnego rodzaju lokalach były spowodowane raczej dostępem do prądu. Potrzebowali elektryczności do ładowania telefonów, których używali zamiast papierowych map.
– Czasami stawaliśmy specjalnie gdzieś na kawę, żeby naładować telefony. Korzystaliśmy z każdego miejsca w którym była dostępna elektryczność. Na przykład stacje benzynowe na zewnątrz miały kontakty, to siadaliśmy przy nich podpięci. Jeśli spaliśmy u kogoś to prosiliśmy o dostęp do prądu. Jakoś trzeba było sobie poradzić.
I poradzili sobie bardzo dobrze. Łącznie, w trakcie miesięcznej, obejmującej aż 5 europejskich państw wyprawy, wydali około tysiąca euro. Biorąc pod uwagę, że jest to koszt obejmujący też bilety lotnicze, bilans jest obiecujący. Udowadnia, że nie potrzeba milionów, aby zwiedzać świat.
Turecka przygoda
Ze wszystkich odwiedzonych miejsc najbardziej pokochali Turcję. Po części z uwagi na jej klimat, który jest zupełnie inny od europejskiego. Z drugiej strony to stamtąd przywieźli najciekawsze wspomnienia, pomimo spędzonych tam jedynie dwóch dni.
– Tuż po wjeździe do Turcji poznaliśmy dwójkę rowerzystów. W trakcie rozmowy okazało się, że jeden z nich jest oficerem tureckiego wojska. Zaprosili nas na obiad. Wspólnie pojechaliśmy do małej miejscowości, w której nie było żadnych kobiet, sami mężczyźni… – zaczyna historię Przemek.
– I wśród nich ja – niebieskooka blondynka, ubrana w szorty, bez chusty. Wszyscy się nam przyglądali, czułam się bardzo niezręcznie. – wtrąca Sylwia.
– Bardzo nas zdziwiło to, jak ci ludzie szanowali oficera, który z nami przyjechał. Przynieśli mu stolik i krzesła, żeby sobie usiadł. Tak jakby miał bardzo wysoką pozycję w tej okolicy. Po obiedzie podszedł do nas i zapewnił, że jeśli chcemy w tym miasteczku przenocować, to nic nam nie grozi, jesteśmy bezpieczni. Uznaliśmy jednak, że możemy jechać dalej.
– Oficer zaoferował nam, że podwiezie nas około 30 kilometrów do następnego miasta, bo właśnie jedzie po niego żona. Jemu zepsuł się rower i potrzebował transportu. Skorzystaliśmy z okazji
– kontynuuje opowieść Sylwia. – Przejechaliśmy jeszcze jakieś 5 kilometrów i okazało się, że jest bus, są dwa samochody, ale nie ma żony. Znowu sami mężczyźni. W samochodach nie było dla nas miejsc i oficer zaoferował nam, że zabierze nasz bagaż. Przemek zgodził się bez wahania, uznał, że do miasta pojedziemy bez balastu. Przekonywał, żebym mu zaufała, bo Turcy mają to do siebie, że są bardzo honorowi i jeśli obiecają komuś pomoc, to pomogą. I rzeczywiście tak było. Zdecydowaliśmy się na nocowanie w hotelu, ponieważ w tamtej okolicy było bardzo niebezpiecznie. Towarzyszący nam Turcy natychmiast zaczęli szukać dla nas noclegu, pytali czy ceny nam odpowiadają, przewieźli nam do hotelu sakwy i wnieśli je do środka. Byli bardzo przyjaźni, zapewniali, że jeżeli będziemy potrzebować pomocy, to mamy się zgłosić do nich. To było bardzo miłe z ich strony. Właśnie tego wieczora dotarła do nas informacja, że w Stambule armia zaatakowała rząd. Obserwowałam przez okno mężczyzn, którzy szli do meczetów, w których zaczęły się modły. Bardzo się przestraszyliśmy. Przeczytaliśmy gdzieś, że wojsko opanowuje kolejne miasta, nie wiedzieliśmy czy za moment nie zapuka nam do drzwi jakiś żołnierz i nie zastrzeli nas. Baliśmy się też zamykanych granic. Ta bułgarsko – turecka, którą przekroczyliśmy parę godzin wcześniej, została już zamknięta. Nie wiedzieliśmy, czy sytuacja się utrzyma miesiącami i utkniemy w Turcji, czy wszystko się uspokoi po paru dniach. To było ryzyko. Z żalem postanowiliśmy uciekać, mimo że bardzo nam się w Turcji podobało. Podróż rowerami zajęłaby za dużo czasu, nie mogliśmy znaleźć żadnych transportów publicznych, postanowiliśmy więc wykorzystać kontakt do tego oficera. Napisaliśmy do niego o pierwszej w nocy, on oddzwonił następnego dnia. Uznał, że to dobra decyzja. Powiedział, że bardzo żałuje, że taka sytuacja jest w jego kraju, i że ma nadzieję, iż kiedyś jeszcze uda nam się zwiedzić Stambuł. Załatwił nam busa, który przetransportował nas na granicę turecko – grecką. Bardzo nam pomógł. Na granicy faktycznie policja już nie wpuszczała do Turcji samochodów. Przechodzić mogli jedynie piesi i rowerzyści. Mieliśmy naprawdę dużo szczęścia, ale żałujemy, że nie zobaczyliśmy Stambułu.
Przedwczesny koniec
Zgodnie z planem mieli dojechać do Portugalii, ale w Albanii napili się wody z kranu, co oboje przypłacili zdrowiem. Problemy żołądkowe, trwające u Przemka ponad dwa tygodnie, zmusiły ich do przerwania podróży i powrotu do kraju.
– Spędziliśmy dwie noce na lotnisku, zastanawiając się czy wracamy, czy jedziemy dalej. Dzień przed wylotem nie było poprawy, dlatego zadecydowaliśmy, że czas wracać. Zdrowie jest ważniejsze. Tego samego dnia, po powrocie, pojechałem do szpitala, dostałem od razu kroplówkę, zrobiono mi potrzebne badania. Okazało się, że miałem zapalenie żołądka. Stosowna dieta, leki… Na razie jest w porządku, ale jeszcze jest to odczuwalne. Gdyby nie to, dalej byśmy jechali – mówi Przemek.
Po miesiącu podróży nie czują się pasjonatami kolarstwa. Czują za to niedosyt z niedokończonej wyprawy. Gdyby raz jeszcze mieli na taką wyruszyć, z doświadczeniem, które zdobyli w ciągu tych 32. dni, Sylwia i Przemek zgodnie przyznają, że przede wszystkim rozsądniej zagospodarowaliby bagaż. Nie wzięliby wielu rzeczy, które okazały się niepotrzebne, zastępując je większą ilością zapasów jedzenia. Na pewno śmielej podchodziliby do ogrodów, w których chcieliby nocować, wiedząc już, jak rozmawiać z ich właścicielami. Znaliby już odczucia towarzyszące takiej podróży, nie byliby tak zaskoczeni wieloma rzeczami. Na pewno nie zmieniliby trasy.
– Było bardzo niebezpiecznie i ciężko. Czasami góry dawały nam popalić, ale zawsze warto było. Codziennie dostawaliśmy nagrodę w postaci albo pięknych widoków, albo poznania wspaniałych ludzi, odpoczynku w jakimś wspaniałym miejscu. Warto było przebyć tę trasę, chociażby dla satysfakcji, że daliśmy radę. Nie wykluczamy, że jeszcze kiedyś wybierzemy się gdzieś rowerami. Nie mamy dosyć, chociaż ten miesiąc był bardzo trudny. Polecamy to wszystkim. Wspaniała przygoda. Warto wydać te pieniądze, bo zostają wspomnienia na całe życie.