Z Beniaminem Godylą, opolskim senatorem Koalicji Obywatelskiej, rozmawia Jolanta Jasińska-Mrukot
– Był pan współgospodarzem wtorkowego spotkania samorządowców z marszałkiem Senatu, Tomaszem Grodzkim, w pałacu w Pawłowicach. Była jakaś okazja?
– XXX–lecie samorządu, ten jubileusz był już wcześniej zaplanowany, ale takie spotkanie było możliwe dopiero teraz. Marszałek wyraźnie powiedział, że może przyjść taki czas, że wyborów do rad gmin, jakie znamy teraz, może nie być, bo składy rad będą centralnie ustalane. A myśmy już to przecież przeżyli. Przekaz marszałka Grodzkiego był bardzo wyraźny, że demokracja legnie, a samorząd i samorządność będą tylko wspomnieniem. O samorządach marszałek mówił, że to jest sól tej ziemi. I jest tym, co nam się najbardziej udało po 1989 roku, bo tutaj na dole ludzie najlepiej wiedzą, czego im potrzeba.
– Pan pewnie doskonale pamięta „samorządność” z czasów PRL…
– Radni byli na niby wybierani, a tak naprawdę to byli zaufani władzy. Naczelnicy gminy byli mianowani przez przewodnią siłę narodu, czyli PZPR. Nie wyobrażam sobie, żeby to wróciło, ale jak tak dalej pójdzie, to tylko nazwa się zmieni, a wróci stare, czyli tak, jak kiedyś, kiedy o sznurku do snopowiązałek decydowano centralnie. PiS marzy się takie odgórne, ręczne sterowanie, dlatego jest realna groźba, że centralna polityka wkroczy tutaj na dół. Obecnie w tych małych miejscowościach, na wsiach, ta centralna polityka jest bez znaczenia. Na dole rządzi lokalność, to ludzi nakręca, bo tutaj istotne są miejscowe komitety wyborcze.
– Na spotkanie do Pawłowic nie przyjechali opolscy samorządowcy związani z PiS. Czy można to odczytać, że na ich decyzje ma już wpływ centralna polityka?
– Ale było chyba ponad siedemdziesiąt procent wójtów i burmistrzów. Być może pozostali uznali, że w tym gronie nie będą się czuli dobrze. Wiem jedno, że trudno mówić o nieobecnych i nie chcę mówić o nieobecnych, bo taki ktoś nie będzie się mógł obronić. To jest trudny temat, ale coś w tym jest, że osoby popierające PiS nie przyjechały. To było święto samorządu zorganizowane przez Senat. Chcieliśmy ich docenić za to, co robią, za działania, które służą wszystkim mieszkańcom.
– A jakie nastroje są wśród mieszkańców wsi?
– Szczerze mówiąc, to zastanawiam się nad tymi wsiami zamieszkałymi przez mniejszość niemiecką. Patrząc tylko na gminę Gorzów Śląski, gdzie burmistrz jest z mniejszości, większość rady gminy z mniejszości, a na PiS głosowała ponad połowa mieszkańców. Co może bardzo dziwić, bo PiS nie szczędzi złych słów na temat Niemców i Śląska, a ludzie się nad tym nie zastanawiają. I nie można mówić, że to przez lewicowość, czy LGBT tak głosowali. Opowiadanie się za związkami partnerskimi niewiele ma wspólnego z opowiadaniem się za LGBT. A poza tym, co ma zrobić matka, czy ojciec, kiedy dziecko okaże się homoseksualne? W tej wielkiej rodzinie katolickiej, jak o sobie mówi PiS, są też zdrady, niektórzy mają drugą, czy trzecią żonę. Bo nie są wcale lepsi… Życie bratanicy prezesa Jarosława Kaczyńskiego też nie jest przykładnym scenariuszem.
– To co, mniejszości niemieckiej w naszym regionie już nie ma?
– Może tylko kulturę wraz z językiem pielęgnują i na tym się kończy. Myślę, że to wszystko przez to kupowanie ludzi za ich własne pieniądze. Te transfery społeczne tak na decyzję wyborców z mniejszości mogły wpłynąć. Rozdawnictwo jest nadal. Teraz dzieci formalnie mają wakacje, a matki nadal mogą być z nimi i do 12 lipca pobierać zasiłek opiekuńczy, jak wtedy, kiedy wszystko stało, nie działały żłobki, przedszkola i szkoły. PiS wcześniej było przeciwne wypłacaniu „opieki”, to myśmy wtedy na to naciskali, żeby małe dzieci nie zostawały same w domach, bo matki muszą iść do pracy. A teraz PiS płaci matkom do drugiej tury wyborów prezydenckich. To wszystko jest pod kątem wyborów, rząd kupuje ludzi za ich własne pieniądze. Teraz obietnica bonów wakacyjnych się pojawiła…
– PiS nawet się tym chwali, że rozdaje na prawo i lewo.
– Przekaz telewizji rządowej jest taki, że za PO rządzący kradli, a obecna władza jest hojna i daje. Jednak pod adresem polityków PO nie padły żadne konkretne zarzuty, nie było żadnych formalnych zarzutów, a PiS przecież rządzi od pięciu lat i ma prokuraturę. A te zarzuty, które próbowano stawiać, okazały się nieprawdziwe, wyssane z palca. I jakoś nikt się nie zastanawia, że gdyby te wszystkie zarzuty były prawdziwe, to już dawno byłyby procesy i wyroki. Teraz przypadków nepotyzmu, afer i okradania państwa jest wiele, ale rządowa telewizja tego nie zauważa. Ona może nie zauważać, ale my widzimy i te wszystkie nadużycia obecnej władzy rozliczymy.