Z Beniaminem Godylą, nowym senatorem Koalicji Obywatelskiej, który zebrał 53 tysiące głosów, rozmawia Jolanta Jasińska-Mrukot

– Był pan trochę takim królikiem z kapelusza, którego w rewanżu wyciągnęła w okręgu wschodnim koalicja, kiedy w okręgu opolskim MN wystawiła Danucie Jazłowieckiej konkurenta, czyli szefa mniejszości, Rafała Bartka. Nie dawano jednak panu większych szans, tymczasem pan zaskoczył wszystkich i wygrał.

– No, siebie nie zaskoczyłem (śmiech). Kiedy w niedzielę zaczęły spływać dane z obwodów i zobaczyłem, że szczególnie w tych dużych mam 50 procent, a mój kontrkandydat z PiS, Bogdan Tomaszek ma 20, to już wiedziałem, że wygrywam. Wcześniej myślałem, że pójdę łeb w łeb z Tomaszkiem, a dostałem blisko sześć tysięcy głosów więcej.

– Okręg wschodni uchodził tradycyjnie za matecznik mniejszości niemieckiej. Wynik Tomaszka wskazuje jednak, że wielu wyborców mniejszości głosowało na kandydata PiS.

– W eurowyborach część ludzi nie mając swojego reprezentanta z mniejszości też głosowała na PiS.

– No, ale teraz miała swojego kandydata na senatora, Romana Kolka.

– To prawda. Wygrałem w Gorzowie Śląskim w powiecie oleskim, bo to moja miejscowość. Ale zaraz za mną, depcząc mi po piętach, był Bogdan Tomaszek. Chociaż Gorzów ma swoja radę i burmistrza z mniejszości, to Kolek miał tam dopiero trzeci wynik.

– Czym pan tłumaczy takie decyzje wyborców MN?

– Polak ma ułańską fantazję i będzie działał wbrew władzy, a Niemiec będzie odwrotnie działać, tzn. przykładnie za władzą zagłosuje.

– No i byt określił świadomość…

– No właśnie, te transfery socjalne od PiS miały swoje duże znaczenie. Ja od początku wiedziałem, że gdybym nie kandydował, to wygrałby mój Bogdan Tomaszek, bo Roman Kolek nie zebrałby tych głosów, które ja dostałem, a miał ode mnie o 23 tys. głosów mniej. To przerodziłoby się w wielki plebiscyt MN kontra PiS. W Polsce mogłoby się to źle odbić, a moje 53 tys. głosów zrobiło swoje, to jest niezły wynik.

– Jestem ciekawa, kto na pana głosował, czy to może przedsiębiorcy?

– Przedsiębiorcy na pewno i ich rodziny, bo przecież sam jestem przedsiębiorcą, a woleli zagłosować na swojego. Przypuszczam, że w powiecie oleskim zagłosowali na mnie ci, którzy mnie znają. Znają mnie też w rejonie kędzierzyńsko-krapkowickim. No i „szyld” zadecydował, czyli ci, którzy byli przeciwko PiS, zagłosowali na mnie, czyli kandydata opozycji.

– Startował pan też w wyborach samorządowych na burmistrza Gorzowa Śląskiego, ale bez powodzenia.

– Tak, zabrakło mi 36 głosów. Startowałem też cztery lata temu do Senatu z Nowoczesnej. Też bez powodzenia (śmiech).

– Czyli w pana przypadku sprawdziło się, że do trzech razy sztuka. Z czym pan idzie do Senatu, w którym opozycja będzie miała nieznaczną większość?

– Senat to przede wszystkim miejsce refleksji, dlatego tam musi być spokojnie. Dla mnie ważne są małe i średnie przedsiębiorstwa, które dają zatrudnienie ludziom z małych miejscowości. Te małe firmy to jest sól ziemi, one są filarem gospodarki. To dzięki tym, często rodzinnym przedsiębiorstwom zatrudniani w nim nie muszą wyjeżdżać za pracą za granicę. Będę ich bronił, żeby nie obciążano ich, a już szczególnie branymi z „czapy” płacami minimalnymi, o których wysokości przesądza polityka, a nie rynek. Wysokość minimalnej powinna wynosić 50 procent średniej krajowej. Żeby ludziom dać, to trzeba wcześniej zarobić, nie ma innej drogi. A to, co obiecuje PiS, to w czystej postaci populizm.

– Czym jeszcze chce się pan zajmować w parlamencie?

– Czystym powietrzem, bo trzeba jak najszybciej zrobić porządek z tymi kominami i kopciuchami.

– W małych miejscowościach to duży problem.

– Przecież od czegoś trzeba zacząć. Kanalizacja we wsi też była kiedyś nowością. Ludzie byli nieufni i nie chcieli się do kanalizacji podłączyć, bo to kosztowało, ale teraz już rowami ścieki nie płyną.

– Pan jest pragmatykiem.

– Wiem, że mówcą nie będę i nie zamierzam tego zmieniać. Nie zamierzam brać lekcji dla oratorów. Nie chcę być inny, niż jestem, jakim znają mnie teraz. Chcę być sobą i być skutecznym.

– Nie obawia się pan, że Senat może pana zmienić?

– Poznałem siebie, mnie biznes nie zmienił. Kupiłem pałac i jestem tym samym człowiekiem. Chcę się gdzieś jeszcze wykazać, podzielić doświadczeniem.

– To kto się pańskim biznesem zajmie, kiedy będzie pan na Wiejskiej świat naprawiać?

– Mam dorosłe dzieci, no, w zasadzie, bo czwarte jest 10-letnie.

– O, to duża rozpiętość wieku.

– Córka miała praktykę w przedszkolu, przyszła i powiedziała, że jest tam mały chłopczyk, który nigdy nie był a na świętach w rodzinie. Kacperek miał cztery latka, kiedy trafił do nas na święta i już z nami został. W tym roku posłaliśmy go do komunii. Ma już nasze nazwisko, po prostu jest naszym dzieckiem. Tak jak starsze dzieci.

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.