Z dr Justyną Kuświk, psychologiem społecznym z Wyższej Szkoły Bankowej w Opolu, rozmawia Jolanta Jasińska-Mrukot

– Dlaczego zaledwie 30 procent Polaków chce się szczepić? Przecież to jedyna szansa na normalne życie.

– Bo to jest naturalny lęk przed czymś nowym. Kiedy człowiek podejmuje decyzje dotyczące czegoś tak ważnego, jak zdrowie, to mechanizmy naturalne podpowiadają nam, żeby jednak pozostać przy tym statusie, jaki jest. Przez te ostanie miesiące zdążyliśmy oswoić życie z koronawirusem, życie w maseczkach i z dystansem społecznym. Szczepionka jest czymś nowym, więc pojawia się mechanizm obrony przed zmiana. Łatwiej jest powiedzieć, że „czipują”, że „niesprawdzona”, niż zwyczajnie po ludzku „boję się”. Chcielibyśmy mieć możliwość całkowitego kontrolowania rzeczywistości, ale jej nie mamy.

– Środowisko medyczne jest zgodne, że trzeba się zaszczepić, więc wydawałoby się racjonalne zaufanie w tej sprawie autorytetom. Ulica jednak nie wierzy autorytetom.

– Trzeba zauważyć, że autorytety mamy różne. W momencie, kiedy sytuacja jest niepewna i szybko musimy podejmować decyzje, to sięgamy po informacje do różnych źródeł. Najczęściej tych łatwo dostępnych. Jeżeli wiec wpiszemy w internecie „szczepić się, czy nie przeciwko covidowi”, to trafiamy na informacje mniej, lub bardziej absurdalne. Łatwo np. wysłuchać youtubera, celebryty, blogera,  co on o tym myśli. Albo rozmawiać ze znajomymi, którzy przekażą dramatyczną opowieść o tym, że kogoś zaszczepili, a potem miał wstrząs anafilaktyczny. Tylko, że już nie mówi się dalej, że wstrząs anafilaktyczny może dotyczyć każdego szczepienia. A lęk nie zawsze karmi się informacjami, które płyna od autorytetów medyczno-naukowych.

– Bo najłatwiej otworzyć internet, gdzie można znaleźć coś pożytecznego, ale wysypie się też cały śmietnik.

– Publikacje medyczne dotyczące szczepień mogą być pisane trudnym, specjalistycznym językiem, albo w języku angielskim. I nie można wymagać, żeby wszyscy je czytali. Tutaj trzeba podjąć pewne działanie, trzeba zadzwonić na infolinię, zgłosić się do przychodni. To wszystko wymaga jednak aktywnego działania, a łatwiej jest o zachowania, które nie wymagają niczego. Niezaszczepienie nie wymaga żadnej aktywności.

– Dlaczego profesor medycyny, specjalizujący się w chorobach zakaźnych, przestał być autorytetem?

– Nie można uogólniać, bo dla wielu osób tym autorytetem jest nadal. Ale takie autorytety nie zawsze są dostępne prostemu człowiekowi, żeby mógł do nich sięgać. Bliższy i bardziej dostępny będzie celebryta, czy ktoś, kto prowadzi konto na instagramie i jest śledzony przez milion osób, niż profesor farmacji, czy medycyny, który wypowiada się w telewizji. Nie potępiam celebrytów, bo wielu z nich robi wiele dobrego.

– Jaka jest więc przyczyna tego, że tak niewiele osób chce się szczepić?

Przede wszystkim nie ma jednego powodu, bo niektórzy mogą mieć jakieś wcześniejsze złe doświadczenia z innymi szczepieniami. Albo przekonały ich argumenty ruchów antyszczepionkowych, a już przed wybuchem pandemii stały się one popularne wśród Polaków. Ale głównie to taki bunt, poza tym pojawiają się cały czas jakieś teorie spiskowe, o czipach itp. Niestety, to jest w odbiorze atrakcyjne, dlatego część osób może mówić „nie dajmy się oszukać”

– Czy weszło w życie pokolenie, które nie ma autorytetów? A może potrzebują papieża, żeby zakomunikował jakąś prawdę? Choć i papież Franciszek przestał być dla niektórych ludzi Kościoła autorytetem…

Nie zgadzam się z tym, żeby zabrakło autorytetów. Społeczeństwo bez autorytetów jest niemożliwe, my te autorytety tworzymy. One są po prostu inne i funkcjonują nieco inaczej, inaczej są rozumiane niż przez poprzednie pokolenia. Kiedyś autorytetem mógł być znany polityk, mąż stanu, papież, niezłomny dziennikarz niosący prawdę, lekarze, np. transplantolodzy. I rzeczywiście, obok tych autorytetów pojawiaja się tez inne. Kiedy rozmawiam z młodymi ludźmi, każdy z nich potrafi powiedzieć kto jest dla niego autorytetem. Często tymi autorytetami są osoby bliskie, np. dziadek, tato, wujek. Autorytetami mogą być osoby bliżej nas, np. znane w regionie z jakiejś działalności, czy w powiecie. Nie można więc powiedzieć, że autorytetów nie ma, choć niekiedy to są juz inne autorytety, niż miały je wcześniejsze pokolenia. Autorytetami stają się często osoby popularne, to jest zgodne z taką regułą czystej ekspozycji, kiedy jakaś osoba pojawia się często np. w życiu publicznym, to zaczynamy ją obserwować na instagramie.

– I co się takiego dzieje, że zaczyna być naszym autorytetem?

Wraz z tym, jak często ją obserwujemy, to wzrasta nasza sympatia do tej osoby. Nawet jeśli ta osoba coś napisze, coś powie, co nam się nie do końca podoba, to mamy taką tendencję, żeby to ignorować. Pomimo, że w jakiejś kwestii się nie zgadzamy. I tych autorytetów jest więcej, bo wystarczy sięgnąć do okresu sprzed trzech, czterech dekad i porównać, ile produkowano informacji dostępnych publicznie, a ile ich się produkuje teraz. A informacja, która jest czymś niezwykle cennym w życiu społecznym, nagle stała się dostępna natychmiastowo. Teraz wyszukuje się informacji, a niekoniecznie weryfikuje się, czy one są prawdziwe. Czy kim jest autor tej informacji, czy jest np. rzeczywiście lekarzem.

– Takie autorytety niewiele więc nam przekazują.

Możliwość bycia autorytetem jest przeogromna. Bycie autorytetem, jednocześnie osobą popularną, wiąże się bardzo dużym wpływem społecznym. Te autorytety są w różnych miejscach ulokowane, co też w konsekwencji może wpływać na brak szerszego zaufania do nich. Ale szczepienia to nie jest kwestia autorytetów, tutaj działa homo economicus. To kwestia indywidualnie postrzeganych zysków i strat wynikających ze  szczepienia.                

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.