Sporo upłynie wody w Odrze zanim w zagarniętych decyzją rady ministrów z 19 lipca bieżącego roku podopolskich sołectwach będzie można coś wybudować. Miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego w anektowanych miejscowościach stracą bowiem ważność, w związku z włączeniem ich do Opola.
Nikt o tym na etapie tworzenia „planu Wiśniewskiego” nie pomyślał. Kto by sobie zawracał głowę jakimiś planami zagospodarowania. Tu gospodarują prezydent Wiśniewski z wiceministrem Jakim i ich słowo jest prawem.
Opole ma w swych granicach trzy tysiące hektarów, które powinno zagospodarować. Ma ogromne przestrzenie, które w ogóle nie maja żadnego planu zagospodarowania. Poprosiliśmy o wskazanie tych terenów specjalistkę, geodetę powiatowego Edytę Wenzel:
Jak widać miastu niespieszno do zagospodarowania tego co ma. Sięga po gotowe. Ale rzecz okazała się bardziej skomplikowana niż się wydawało.
Ktoś myślący we wrześniu zapytał w ratuszu jak to jest z planami zagospodarowania w przejmowanych miejscowościach – ale odpowiedzi nie otrzymał, bo urzędnicy nie wiedzieli. Zwrócili się zatem do ministerstwa. Na odpowiedź czekali ponad miesiąc. Wreszcie nadeszła : wszystkie plany w przejmowanych miejscowościach tracą ważność.
Każdy zatem kto będzie chciał w 2017 roku wybudować dom, rozbudować firmę itd. będzie musiał zwracać się do ratusza o decyzję o warunkach zabudowy. Takie decyzje nigdy nie były podejmowane (delikatnie mówiąc) od ręki. Sprawy bez ważnego miejscowego planu zagospodarowania potrafią się ciągnąć miesiącami i wymagają szeregu różnych dokumentów, które nieszczęsny delikwent będzie musiał do ratusza złożyć.
A jeżeli jego pomysł nie będzie się podobał złośliwej czy zawistnej sąsiadce to będzie się ona mogła od decyzji odwołać i zablokować w zasadzie każdą inwestycję na długie miesiące.
Ciekawe i przerażające jest zarazem: ile takich kwiatków prawnych i nie tylko, sprowadzi na nas „plan Wiśniewskiego”?