Opolska noclegownia od początku pandemii formalnie jest zamknięta. Przebywają w niej tylko bezdomni, którzy nie opuszczają jej terenu. Tym, którzy „kochają wolność” i nie potrafią usiedzieć w jednym miejscu, Urząd Miasta postawił „domki”, żeby mogli w nich nocować, a nie spali pod gołym niebem na ławkach, czy nawet cmentarzu.

Kontenery przylegają do obiektów noclegowni, jednak pozostają w bezpiecznej odległości.

– Ze względów bezpieczeństwa w noclegowni mogą być jedynie osoby, które nie opuszczają naszego terenu – tłumaczy Elżbieta Urzędowska, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Bezdomnym i Uzależnionym przy ulicy ks. Jerzego Popiełuszki w Opolu. – Te osoby, na czas epidemii, mają w ośrodku całodzienne wyżywienie.

Czasem, z którymś z pracowników „w eskorcie”, bezdomni przebywający w noclegowni mogą wyjść do pobliskiego sklepu.

– Niektórzy nasi bezdomni pracują, czasem w systemie trzyzmianowym, więc tylko oni stanowią wyjątek i mogą wychodzić  poza nasz teren – dodaje Elżbieta Urzędowska.

Nieczynna jest też „wytrzeźwiałka”, czyli Izba Wytrzeźwień, która mieści na terenie noclegowni.

Do wymogów związanych z epidemią nie może się jednak przystosować spora liczba bezdomnych, więc z myślą o nich Urząd Miasta postanowił kontenery.

– Jest taka grupa osób, która nigdy się nie przystosuje, więc żeby nie spali na ławkach, czy jeszcze w innych miejscach, urząd postanowił postawić dla nich pomieszczenia, gdzie będą mogli nocować – mówi Katarzyna Oborska-Marciniak, rzecznik prezydenta Opola. – To są osoby, które mogłyby w okresie epidemii zaszkodzić tym, którzy pozostają w noclegowni.

W dwóch kontenerach zmieści się dziesięć osób, a w każdym z nich będzie dostęp do bieżącej wody, a na zewnątrz toi-toi.

– Będzie także nadzór nad tymi osobami – podkreśla rzecznik prezydenta Opola. – Łączna wartość kontenerów wynosi 14 tys. zł. Na razie uruchamiamy dwa, na okres dwóch miesięcy. Jak będzie potrzeba, to pojawi się następny.

Łącznie w samej noclegowni pozostaje osiemdziesiąt osób. W jednym z trzech budynków znajduje się ośrodek, który świadczy usługi podobne, jak zakłady opiekuńczo-lecznicze.

– Dotychczas to był naprawdę bardzo duży problem, kiedy osobę bezdomną wypisywano ze szpitala, a wymagała dalszej opieki, czy rehabilitacji – tłumaczy Elżbieta Urzędowska. – Na przykład były osoby po udarach, czy złamaniach i wymagały dalszej rehabilitacji. A szpital, po wykonaniu usług medycznych, po prostu bezdomnych wypisywał. I to był naprawdę problem.

Normalnie, przed wybuchem epidemii, bezdomni o godzinie 8 opuszczali noclegownię. Zostawali w niej tylko inwalidzi, chorzy, albo zatrudnieni na terenie noclegowni.

– Nawet zmuszaliśmy ich, żeby się aktywizowali, szukali pracy – mówi Elżbieta Urzędowska. – Teraz jesteśmy takim schroniskiem dla tych, którzy się przystosowują i pozostają na terenie obiektu.

Jolanta Jasińska-Mrukot

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.