– Kiedy oglądam to frywolne podlewanie wodą pitną ogródków, to widzę w tym szaleństwo i brak świadomości – ubolewa Marek Froelich, prezes Izby Rolniczej w Opolu. – Świat już dawno zaprzestał takich praktyk, w krajach europejskich każdy dom musi mieć instalację na deszczówkę.
Wynika to z tego, że w krajach starej Unii Europejskiej już dawno zrozumiano, że wody pitnej nie wolno marnować. Dlatego instalacja na deszczówkę jest w projekcie każdego budynku, a stare domy dostały na dofinansowanie, żeby taki zbiornik zamontować. To jest instytucjonalny wymóg.
Tymczasem my wody nie szanujemy, choć jej zasoby są w Polsce mniejsze niż w Egipcie! Na dodatek od lat mamy długie okresy bez opadów, tak jest też wiosną tego roku. Brak deszczu odczuwa się w mieście na „zabetonowanych” ulicach, a to dopiero maj. Suszę odczuwają też rolnicy.
– Ziemia urodzajna wiele zniesie, więc na południu Opolszczyzny jeszcze nie jest tak źle – ocenia prezes opolskich rolników. – Ale już od Opola, powiatu opolskiego w górę, to jest problem. A podczas suszy najbardziej „obrywają” zboża jare. Tylko susza na polach to jest jedno, bo w niedługim czasie, jak tak dalej pójdzie, odczujemy brak wody pitnej.
O oszczędzaniu pitnej mówi się u nas od kilku lat, była zorganizowana akcja, dotycząca zbiorników na deszczówkę, które miały być pod każdą rynną. Ale jak to u nas, program został tak opracowany, że zbyt wiele domów nie kwalifikowało się do refundacji wydatków na zbiorniki.
– Trzeba na nowo uruchomić program zbiorników na deszczówkę, bo to jest z korzyścią dla roślin, ponadto do deszczówki można dodać jakieś odżywki – mówi Marek Froelich. – U nas występują deszcze nawalne, burzowe, taki deszcz więcej zdewastuje niż naprawi. Takie deszcze zalewają „zabetonowane” obecnie miejscowości i spływają do rzek, a potem do Bałtyku. Ale gdyby ten deszcz „złapać”, to można go wykorzystać do nawadniania.
Tak, jak to się robi w krajach zachodnich. – Tam każdy dom jest wyposażony w instalację do gromadzenia deszczówki – podkreśla.
Prezes opolskiej Izby Rolniczej tłumaczy, że ten istniejący już u nas program trzeba poprawić, bo mocno odstaje od rzeczywistości.
– Chodzi o to, że w gospodarstwie jest wiele dachów, bo jest wiele budynków, niekiedy kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt metrów od siebie – wyjaśnia Marek Froelich. – Natomiast w programie był wymóg, żeby wszystkie rynny były podłączone do jednego zbiornika, a to jest często niemożliwe, więc do refundacji zakwalifikować się mogły małe gospodarstwa.
Wcześniej mówiło się też dużo o małej retencji, żeby zasypane stawy, które wcześniej były w wielu miejscowościach, teraz reaktywować. Czyżby te pomysły znów utknęły w ministerialnych biurkach utknęły?
– Jest taki program, gdzie można taki zbiornik zrobić, ale znów wylewa się wodę z kąpielą, bo z tej wody nie można korzystać np. do opryskiwacza – zauważa prezes opolskich rolników. – To jest zastrzeżone w programie. A przecież jeżeli już ktoś zainwestuje w taki staw, to nie po to, żeby tam się kaczki kąpały, tylko żeby z tego był pożytek.
W planach są też rowy, w których powinna być piętrzona woda. Takie, jakie jeszcze kilkadziesiąt lat temu przecinały pola i łąki.
– Po deszczach nawalnych zastawki na rowach spowodowałyby czasowe zatrzymanie wody burzowej, aż okolica nią nasiąknie – tłumaczy Marek Froelich. – Bez tego wszystko idzie do rzek, zalewając miasta i wsie. Potem za ciężkie pieniądze naprawia się to, co zniszczyła woda. Trzeba je więc przynajmniej przywrócić w tych miejscach, gdzie były „za Niemca”.
Oczywiście, tu pojawia się problem, że każda taka zastawka powinna mieć swojego opiekuna, a rowy muszą być czyszczone i koszone. Kogoś, kto robiły to społecznie. Ale czymś takim, póki co, można tylko lokalnie sterować.
– Dzisiaj panuje bardzo duży bałagan, nie jest to skatalogowane, nie wiemy, który rów do kogo należy – tłumaczy Marek Froelich. – Mogą to być Lasy Państwowe, Wody Polskie, prywatni właściciele…
Właściwie wiadomo już dobrze, co szwankuje, ale nadal systemu gospodarowania wodą brak, ciągle jesteśmy zapóźnieni. Dlaczego w takim razie, skoro to tak ważne, nie zajmą się tym politycy i samorządowcy?
– To są podstawowe sprawy, nad którymi się nie dyskutuje tylko wykonuje – peuntuje Marek Froelich.
Jeden komentarz
Ale jaką deszczówką i skąd ona ma być? Bo z nieba nie leci…
Na podlanie codzienne typowej działki na RODOS idą codziennie co najmniej trzy dwustulitrowe beczki.
pompowane ze studni, bo na tym RODOS akurat nie ma wodociągu.
Tak na marginesie – beczka jest podpięta do rynny, tylko dostawy wody się opóźniają 🙂
Gdyby chcieć mieć deszczówkę w dostępnej ilości to chyba potrzebne by było z 5 mauserów, które zajmą pół działki (względy estetyczne już pominę). Tylko skąd woda do nich? Nawet gdyby po zimie były pełne, to na ile to starczy? Na dwa tygodnie?