Pomimo pandemii niewiele się w naszych przedświątecznych zwyczajach zmieniło. Nadal można było już od ubiegłego tygodnia obserwować kolejki po karpie.

Po karpie, ale nie tylko, bo nasze gusty co do ryb w ostatnich latach się nieco zmieniły. Już nie tylko samym karpiem opędzamy święta, do świątecznego menu weszły jeszcze inne ryby, np. sandacze, halibuty.

– Bo to chodzi o symbol ryby, chrześcijaństwa, ale u nas utarło się, że to musi być karp – zauważa pani Anna, która w piątek stała w kolejce ciągnącej się wzdłuż ulicy Krakowskiej do sklepu rybnego.

– Takie kolejki już mamy od dwóch tygodni, a może dłużej – zauważa Joanna Konefał, pracownica sklepu rybnego w Opolu. – Ludzie głównie kupują karpia, niektórzy zrobili to wcześniej, bo wolą rybę zamrozić.

Jednak też częściej niż w przeszłości na wigilijny stół kupuje się inne ryby.

– Choćby dorsza, sandacza, czy halibuta – dodaje pani Joanna ze sklepu rybnego. – Stoją w kolejce, ale nikt się nie denerwuje, ani nie przepycha, bo ludzie przestrzegają przepisów sanitarnych.

Jednym słowem spokornieli, tak, że panie zza lady nie muszą upominać kolejkowiczów, jak to było w minionych latach, kiedy dochodziło nawet do awantur i przepychanek między klientami.

O tym, że w tym roku wszystko przebiega spokojniej i bez zbędnego przedświątecznego szaleństwa, można też usłyszeć w sklepie-smażalni przy 1 Maja w Opolu.

– Ruch od dwóch tygodni taki sam, jak w ubiegłym roku, a może jeszcze większy – zauważa ekspedientka, Bożena Habdac. – A i ludzie spokojniejsi, obojętnie starsi, czy młodsi rozumieją, że epidemia i  po trzy, cztery osoby wchodzą do sklepu, pozostali czekają na ulicy. Nikt się nie przepycha.

Oczywiście, tak jak zawsze, starsze osoby, pamiętające PRL, kupują więcej, na zapas, obawiając się, że zabraknie.

– Młodszym nie trzeba tłumaczyć, że wszystko jest do samej wigilii i nikomu nie zabraknie – dodaje pani Bożena. – Starsi niby też to wiedzą, no, ale nawyk jest silniejszy.

 

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.