TUSK MNIE PRZEKONAŁ! CZYLI JAK NIE DAĆ SIĘ ZWARIOWAĆ W POLITYCZNYM CYRKU.
Gdyby polityka była konkursem telewizyjnym, Donald Trump bez wątpienia zgarnąłby pierwszą nagrodę w kategorii „Najbardziej Nieprzewidywalny Showman”. Ba! Mielibyśmy reality show, przy którym „Trudne sprawy” wyglądają jak nudna lekcja matematyki. I tu wchodzi Donald Tusk, cały na biało. A przynajmniej na szaro, z tym swoim charakterystycznym dystansem i precyzją, które w tym szaleństwie wyglądają jak powiew zdrowego rozsądku.
Nie oszukujmy się – Trump to jak dziecko z nieograniczonym kredytem w sklepie z zabawkami. Przycisk czerwony? Klik! Handel z Chinami? Raz na tak, raz na nie. Sojusznicy? Kto wie, czy jutro nie wyśle im rachunku za „ochronę”? Nic dziwnego, że w Europie wszyscy trzymają się za głowy, a Emmanuel Macron prawdopodobnie codziennie przed snem śpiewa sobie „La vie en rose” w nadziei, że obudzi się w lepszej rzeczywistości.
I tu pojawia się Tusk – człowiek, który nie rzuca się na głęboką wodę bez sprawdzenia, czy w basenie jest woda. Uświadamia nam, że Trump to nie wyrok śmierci dla Europy, ale nie ma co liczyć na cudowną przyjaźń polsko-amerykańską. Zresztą, czy ktoś jeszcze w to wierzy? Trump jest jak ten znajomy, który pożycza twoją kosiarkę i wraca z nią dopiero po trzech latach, bo nagle sobie przypomniał, że istniałeś.
Tusk wie, że w polityce trzeba umieć negocjować, ale też być twardym. Nie budować iluzji, że jesteśmy ulubieńcami Trumpa, bo jak historia pokazuje, jego ulubieńcy zmieniają się szybciej niż trendy na TikToku. Tusk nie robi scen, nie obraża się na rzeczywistość, tylko zastanawia się, jak można ją wykorzystać. W świecie, w którym dyplomacja przypomina tor przeszkód w programie Ninja Warrior, to właśnie takie podejście jest na wagę złota.
I wiecie co? To się ceni. W czasach, gdy polityka bardziej przypomina spektakl Davida Copperfielda niż racjonalną debatę, fajnie jest widzieć kogoś, kto nie daje się ponieść emocjom. A ja? Ja po prostu lubię ludzi, którzy myślą zanim coś powiedzą. Takich premierów też!