W poszczególnych odcinkach prezentujemy pokonkursowe prace Regionalnego Konkursu Literackiego „Ze Śląskiem na ty”. Imprezę od 27 lat organizuje Łubniański Ośrodek Kultury.

Franciszek Gaj z ZPO w Dziewkowicach – miejsce I
opiekun: Sabina Trzeciak
XXVII – Regionalny Konkurs LiterackiZe Śląskiem na ty” –  Łubniany 2020

 

Mój śląski alfabet
(familijny)
Na pamiątkę dla Dziadka/Opy Szczepona poświęcam

Zamiast wstępu

Napisałem to, żeby sobie uświadomić, kim jestem – w duszy chyba Ślązak, który nie mówi po śląsku. Mój Dziadek/Opa mówił, że jestem na pewno Ślązakiem, tak samo mówi mama. Zacząłem się zastanawiać, czy znam jakieś śląskie słowa. Parę znam, ale ze Śląskiem mnie nie łączy tylko jakieś parę słówek, jakieś „śląskie miano”, ale bardzo dużo słów, które można wyrazić w każdym języku. Wśród nich są różne słowa: nazwy miejsc, osób i rzeczy. Są też opisy tego – jak ludzie żyją – czasowniki. Spisałem je tu, żeby czasem przypominać sobie miłe chwile mojego dzieciństwa, a może Dziadek z nieba poczyta i się uśmiechnie.

 

A jak Annaberg i Albina

Annaberg, czyli Góra Świętej Anny. To miejsce pielgrzymek, do którego chodziła cała rodzina Dziadka od wielu pokoleń. Jego mama Albina pochodziła z Ujazdu (kiedyś pisane jako Ujest), więc nie miała daleko, ale nawet gdy przeprowadziła się i zamieszkała w pobliżu Katowic, także przynajmniej raz w roku wyprawiała się na pielgrzymkę na tę Górę. Ja mieszkam teraz z rodziną niedaleko Góry św. Anny, też czasem tam bywamy, a ostatnio z podręcznika do geografii dla klasy siódmej dowiedziałem się, że ta góra znana jest na całą Polskę, bo jest w rzeczywistości jedynym chyba polskim wulkanem, który powstał około dwudziestu siedmiu milionów lat temu! To niesamowite i trochę takie groźne. A co będzie, jak wulkan ożyje? Ale Dziadek nigdy się tym nie martwił, lubił tam przebywać, siedział i podziwiał z góry widoki, pewnie też się modlił albo przechadzał się po okolicy, idąc tzw. dróżkami przez Kalwarię, czyli okolicę Góry. Tam, w lesie i na polanach, jest dwadzieścia sześć kaplic, takich małych jakby kościołków. Dobre miejsce, dobra energia.

B jak Bebok

Bebok to taki potwór do straszenia dzieci na Śląsku. Według legendy wyobraża się go jako małego kudłatego człowieczka, który dzierżył w ręku kij lub laskę, miał dużą głowę, końskie kopyta i ogromny worek. Po co mu worek? – myślałem w dzieciństwie, bo Dziadek nigdy nie straszył mnie Bebokiem, tylko opowiadał jako bajkę. Potem kiedyś przeczytałem, że podobno Bebok do tego worka wrzucał niegrzeczne dzieci. Cóż, widocznie byłem grzeczny.

C jak CIOTKA Berta i CUKIERKI bombony

To była siostra mojego Dziadka, o której on zawsze dużo opowiadał. Kilka razy ją spotkałem w dzieciństwie i pamiętam z tych spotkań głównie słowo „bombon”, czyli cukierek, słodycze. Zawsze miała ich dużo i nas częstowała. Podziwiam to, że ona i Dziadek tak bardzo się lubili, ja się kłócę czasem z moimi siostrami, a oni potrafili przejechać wiele kilometrów, żeby się na krótko spotkać. Dziadek mnie pocieszał, mówił, że jak był mały, też czasem się pokłócili, albo że zbiła go szmatą, bo wbiegł jej na czysto wyszorowaną podłogę, i dopiero jak dorośli i jeszcze była wojna, to zrozumieli, co jest najważniejsze – i potem już zawsze żyli w zgodzie. Moje ostatnie wspomnienie związane z Ciotką Bertą to pogrzeb, na który pojechaliśmy do Katowic całą rodziną i błądziliśmy od kościoła do kościoła, ponieważ zmylił nas napis, że to pogrzeb „MARTY KOPEĆ”, a my szukaliśmy BERTY. Okazało się, że nikt w rodzinie nawet nie wiedział czy nie pamiętał, ale po wojnie niektórym ludziom na Śląsku zmieniano na siłę imiona – jej imię się nie spodobało komuś i wpisali jej inne, tak po prostu, żeby było bardziej polskie. Wcześniej przed wojną z kolei zmieniano wszystko na bardziej niemieckie i wtedy była wprawdzie Bertą, ale z nazwiskiem KOPETZ. Z tego wszystkiego rozumiem tylko, że czasem ci, co rządzą, za bardzo się rządzą, no i że kwestia imion i nazwisk może być skomplikowana, ale to wciąż te same osoby, które często miały trudniejsze życie niż inni. A po trzecie – że nie zawsze da się wszystko ustawić równo w alfabet – nawet tu poplątały mi się razem B i C.

D jak Dąbrówka Mała / Dombrowka

Dąbrówka to miejscowość, w której urodził się mój Dziadek Szczepan Józef Kopeć. Jest to właściwie część Katowic, leży nad rzeką Brynicą i graniczy z Sosnowcem (podobno tam się ludzie z obu stron rzeki nie za bardzo lubią, ale to chyba tylko chuligani, bo Dziadek nic takiego nie wspominał). Istniała już w XV wieku i wtedy była częścią miasta Szopienice, teraz obie te miejscowości są dzielnicami Katowic. Dziadek urodził się w małej chatce, krytej jeszcze jakimś naturalnym materiałem – może to nawet była słoma. Obok domu stał duży dąb. Mimo że dookoła pobudowano wiele bloków i garaży, ten domek ocalał. Jak ostatnio tam byłem z Dziadkiem parę lat temu, to jeszcze stał. Jeździliśmy zawsze na święto Wszystkich Świętych na groby Rodziców Dziadka i odwiedzić jego siostrę. Pokazywał mi kościół, gdzie był ochrzczony, szkołę, do której chodził, oraz sklep, gdzie mając chyba piętnaście lat, już pracował jako pomocnik. Chciałbym tam jeszcze pojechać, porobić zdjęcia, ale jest pandemia i na razie nie mogę. Szkoda.

E jak Eichenau, czyli nazwa Dąbrówki po niemiecku

Język niemiecki był równie ważny w życiu mojego Dziadka jak język polski. Podziwiam to, bo mi jest trudno uczyć się niemieckiego, chyba wolę angielski, ale w ogóle z językami obcymi mam kłopot. A Dziadek musiał się już w dzieciństwie nauczyć dwu języków (polskiego i niemieckiego), a nawet trzech – bo śląski jest też jakiś taki osobny. Potem w czasie wojny, na którą przymusowo musiał iść, nauczył się jeszcze trochę francuskiego, potem włoskiego, a najbardziej angielskiego. Miał bardzo dobrą pamięć, bo do końca życia śpiewał piosenki w różnych językach. Pamiętam też, jak mi tłumaczył, że Eiche to znaczy po niemiecku dąb, a dębów rosło tam dużo i w ogóle, że to jest słowo ważne dla Śląska, bo był na przykład taki śląski poeta, który nazywał się Józef Eichendorff i chociaż pisał głównie po niemiecku, znał również polski.

F jak Francik, czyli o mnie

Nazywam się Franek, mam trzynaście lat, moje imię po śląsku brzmi Franz, Francik, co mi się nawet podoba. Dziadek na mnie tak wołał, a teraz jest to nawet moja ksywka w szkole. Oczywiście czasem się wkurzam, to jest denerwuję, gdy jedna siostra mówi „Francik-elegancik”, a druga siostra kiedyś nazywała mnie nawet (po włosku chyba) – „Franczeską”, bo ponoć mam ładne oczy i długie rzęsy jak u dziewczyny. Ale co tam. Nawet na nią nie krzyczę, jestem facetem i umiem się opanować. W szkole ogólnie lubię fizykę oraz wymyślać i opowiadać jakieś śmieszne historie. Kocham koty, których mam cztery, oraz psa Froda. Aha, sióstr też mam cztery.

G jak godka, czyli… język, gadanie (i jak gorol)

Godki mogą być różne, np. „śląsko godka”, czyli mówienie po śląsku. Na literę g zaczyna się też moje nazwisko oraz takie niezbyt przyjemne hasło: „gorol”. Gorol to ktoś, kto nie jest Ślązakiem, ale oznacza jakby coś nie do końca fajnego. Mój tata nie jest ze Śląska, ale mama i Dziadek tak. Ktoś kiedyś mnie tak przezywał. Mama się zdenerwowała i mówiła, że to bez sensu, że ten ktoś, taki kolega jeden, nie wie, jak było na Śląsku, że tu przyjeżdżali zawsze ludzie z różnych stron i ci, co tu zostawali, stawali się też od razu Ślązakami. Dziadek mówił, że nie trzeba nawet „godać” po śląsku, żeby być Ślązakiem. Natomiast Ślązacy mają pewne wartości, jak pracowitość, gościnność oraz lubią porządek (u nas na wsi zawsze zamiata się ulice w sobotę, a na wsi u taty pod Krakowem – nie), ale przecież można wybrać, że się chce zachowywać tak albo inaczej.

H jak heft, czyli specjalny zeszyt

Mam wiele szkolnych zeszytów, ale jeden był dla mnie zawsze jak święty. Dziadek mnie prosił często, żeby mu podać z półki jego duży czarny zeszyt. Tam miał wszystkie adresy i numery telefonów swoich przyjaciół i całej rodziny. Miał też zapisane daty ich urodzin. Wysyłał karty z życzeniami albo dzwonił zawsze do każdego. Ostatnio już coraz mniej było aktywnych adresów w „czornym hefcie” Dziadka, dużo jego przyjaciół umarło przed nim. On żył aż 93 lata – może dobrze, że umarł wtedy, zanim mu się skończył ostatni numer przyjaciela, do którego mógł zadzwonić. I choć było mi smutno, rozumiem, że musiał już umrzeć.

I jak izba

Najfajniejsza bajka mojego dzieciństwa opowiedziana przez Dziadka to ta o chatce – izbie w lesie, gdzie mieszka właśnie jakiś stary Opa, który rozmawia ze zwierzętami. Zimą, gdy już jest naprawdę mroźna, po kolei pukają do niego różne zwierzęta, a on je wpuszcza do izby, żeby się ogrzały. Może Dziadek to wymyślił na szybko, żebyśmy z siostrami już zaraz zasypiali, bo ta bajka była taka ciepła i zawsze powtarzało się pukanie (Dziadek pukał w krzesło), gdy kolejne zwierzę, nawet groźne, chciało wejść do chatki. Jak tego słuchałem, to zawsze widziałem ogień w kominku i ciepło tej izby. Prawie że grzałem się przy tym jak te zwierzątka. Każde coś o sobie opowiadało, ale zawsze w połowie już spałem, więc nie pamiętam dokładnie.

J, czyli „juzaś jadymy”

To jedno z ulubionych powiedzeń Dziadka. Znaczy chyba, że „znowu jedziemy”, ale ta jazda to Dziadek chyba miał na myśli, że coś się psuje, ale mówił też po prostu „jadymy z tym”, gdy zaczynaliśmy coś robić. Tak zachęcał do pracy, żeby coś szybko zrobić z rzeczy obowiązkowych i mieć czas dla siebie.

K jak „kaj są kartołfle”

Inne słowa, które mi się z Dziadkiem kojarzą, to „Kaj są te kartołfle” . Obieranie ziemniaków to jedna z czynności, którą chyba najczęściej wykonywałem z Dziadkiem. Chyba nauczył się tego w wojskach, w których był, i chyba to najbardziej mu się przydało potem w życiu. Jeszcze jedna rzecz mnie zaciekawiła, bo dowiedziałem się, że słowo „kaj” to po grecku znaczy „i”. Języki są niesamowite, można potem być dziwnie zrozumianym przez kogoś z innego kraju.

L jak leko albo po leku

Ślązak nie ma lekko, czyli ma trudno, gdy potem musi pisać po polsku – bo czasem wyrazy są podobne, ale różni je na przykład jedna literka, jak „lekko” i „leko”. I w ogóle nie ma leko, bo wielu się go czepia. Dziadka w szkole czepiali się, a potem w wojsku. Ale dał radę. Ja też dam.

Ł jak łonaczyć

To jest naprawdę ciekawy czasownik. Znaczy „robić coś”, ale może zastąpić każdą czynność. Czyli nawet jak nie znasz śląskiego, a chcesz powiedzieć komuś, żeby coś zrobił, to wystarczy powiedzieć np. „połonacz to” albo „Coś ty tu łonaczył?” – i Ślązak zrozumie.

M jak Muti, czyli Mama, i myrta (taka roślina)

Swoją Mamę Dziadek nazywał Muti i nigdy nie mówił do niej na „ty”, bo takie były zwyczaje. To z powodu szacunku mówiło się kiedyś: „Mamo, dajcie mi obiad” zamiast: „Mamo, proszę, daj”. Ja mówię do mojej mamy na „ty”, ona też jest Ślązaczką, ale rzadko mówi po śląsku. Jeden wyraz, którego i ona, i Dziadek używali, to „myrta”, czyli mirt, taka roślina, która stoi w kuchni na parapecie i robi się z niej wianki i inne stroiki, gdy jest jakaś uroczystość, np. chrzciny, komunia albo ślub w rodzinie. Tak mi się wydaje, że chyba każda śląska mama opiekuje się taką myrtą.

N jak nynać, czyli spać, i nupel – dobre do spania dla niemowlaka

Jak pisałem wyżej, gdy byłem mały, Dziadek często ze mną zasypiał, opowiadał mi bajki/bojki. Pamiętam słowo „nynać” – spać, no i „nupel”, czyli smoczek, który mi podobno zawsze wypadał.

O jak organki

Dziadek miał organki. To jest inaczej harmonijka ustna, na której potrafił zagrać wszystkie melodie. Najwięcej grał na święta Bożego Narodzenia. Potem siostry dołączyły ze skrzypcami i pianinem, ale zawsze najważniejszy na święta był dźwięk tych organków. W zeszłym roku były smutne święta – nikt nie grał. W tym roku postanowiłem, że na Dziadka organkach zagram ja.

P, czyli piechty (spacer na piechotę) i jak przoć

Dziadek lubił chodzić pieszo. Któregoś dnia chciał jeszcze raz iść „piechty” na jakąś pielgrzymkę i tak wszystko zorganizowaliśmy, żeby przeszedł chociaż kilometr pieszo z całej trasy, choć miał już wtedy skończone 90 lat. Piechty to śląskie słowo, którego często używam. „Przoć” – powiem kiedyś dziewczynie, to znaczy „kochać”.

R jak ryczka

Dziadek zawsze mnie posyłał po ryczkę, czyli taki stołek, żebym mógł usiąść blisko niego, zwłaszcza jak było mało miejsca. Wtedy siedziałem tak niżej, mogłem się o dziadka oprzeć. Na ryczce siedziałem też, gdy obierałem kartofle.

S jak Stefon, Szczepon

Mój dziadek urodził się 22 grudnia w roku 1926. Wtedy był taki zwyczaj na Śląsku, że dzieci chrzciło się od razu, bo groziło im, że mogą umrzeć. I takiego malucha zabierano prawie od razu do kościoła. Dziadka zabrano tam na czwarty dzień po urodzeniu, a był to drugi dzień świąt, święto św. Szczepana, i dlatego dostał na imię Szczepan.

T jak trefić

Trefić się z kimś, czyli spotkać, to też słowo częste w naszym domu. Może dlatego, że Dziadek miał wielu przyjaciół, z którymi się lubił spotykać?

U jak ujek, czyli wujek

Ujków mam dużo – najfajniejszy ujek Alfons, brat Dziadka, umarł parę lat przed nim. Ale w rodzinie jest dużo młodszych ujków. To też słowo, którego używam po śląsku.

W jak wodzionka

Dziadek pochodził z biednej rodziny. Wodzionka to jest taka zupa, którą się często jadło w domu mojego Dziadka, gdzie było sześcioro dzieci, a Pradziadek pracował na kopalni tylko w niektóre dni, bo było bezrobocie. Była to tania zupa ze starego chleba, wody i czosnku. Nasz Dziadek lubił sobie ją sam przyrządzać, nawet gdy był już stary i mógł zjeść np. kilo szynki, ale czasem po prostu wolał tę wodzionkę. Parę razy ją jadłem, jest w porządku i myślę, że to bardzo pomysłowe danie, jak zrobić coś z niczego.

Y jak yno (tylko)

Yno Opa. Tylko Dziadek rozumiał mnie naprawdę.

Z jak zećmić się, ale i zaczonć

Mój Dziadek umarł już prawie dwa lata temu – w lutym 2019 roku – i od tej pory ciągle za nim tęsknię. Gdy rodzice byli w pracy, siostry w szkole, pilnował, żebym wrócił z podwórka na czas, zanim „się zećmi”. W domu byliśmy najczęściej sami, on, ja i zwierzaki. Razem ze śmiercią Dziadka skończył mi się jakiś ważny czas w życiu, może całe dzieciństwo? Jakoś tak się zećmiło, ciemniej się zrobiło. Ale trudno, litera z może być też początkiem czegoś nowego, jak w słowie „zaczońć”.

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Jeden komentarz

  1. Piękne opowiadanie. Właściwie.. o miłości. O miłości do dziadka, ale też o miłości do rodzinnego domu, tradycji. Do tego wszystkiego, co w życiu najważniejsze. Sztuka polega na tym, aby uświadomić to sobie odpowiednio wcześnie. Czasem Bóg zsyła takiego dziadka i jest łatwiej.

Odpowiedz Marek Fiec Anuluj

O Autorze

Zawsze Pewnie, Zawsze Konkretnie