Szukamy ludzi wielkich, którzy urodzili się w naszych okolicznych wioskach. A jakie ma być owo kryterium „wielkości” przesądzające o tym, że dana postać jest osobą wielką, niezwykłą? Czy wybitne są tylko te osoby, które zdobyły ponadprzeciętne wykształcenie, a za swe dokonania zdobyły powszechne uznanie? Czy „wielkim” jest tylko ten człowiek, który dokonał w swym życiu wielu odkryć i wynalazków, albo którego działalność wpłynęła na losy, na obraz życia wielu ludzi? A może „wielkimi” są ludzie, których los, często wbrew ich woli, postawił na jakimś wyjątkowym stanowisku, albo wykonywali jakiś niezwykły i rzadki zawód, byli medykami, profesorami, działaczami lub dowódcami wojskowymi? Mam wątpliwości. Czyż na miano „wielki” nie zasługują również ludzie, którzy swoją codzienną, mrówczą pracą służyli cicho i w pokorze innym, albo ludzie, którzy w swym życiu dokonali tylko jednego czynu, ale mającego rangę czynu heroicznego?
Dziś chciałbym opisać historię życia i śmierci właśnie takiej osoby, której obcy był poklask tego świata, która nie zdobyła wielkiego wykształcenia, ale wybrała drogę służby drugiemu człowiekowi, która umiłowała bliźniego aż do końca. Dla mnie siostra Maria Herais, bo o niej chcę dziś napisać, jest właśnie taką osobą i nie boję się mówić, że należy do grona największych postaci, jakie wydała nasza ziemia.

Wielcy ludzi stąd – Siostra Herais

Siostra nosząca imię zakonne Maria Herais, ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Szpitalnych, urodziła się 27 lutego 1892 roku w Dobrzeniu. Nazywała się Anna Sonsalla. Do klasztoru wstąpiła w 1916 roku i wyuczyła się pielęgniarstwa. Jej przedwojenne życie zakonne nie różniło się zasadniczo od życia wielu sióstr, które wybrały dla siebie tę drogę życia, drogę służby i pomocy cierpiącym i starym ludziom. Stale przenoszona z miejsca na miejsce, w zależności od potrzeb i woli przełożonych, wykonywała swą pracę i realizowała swoje powołanie bez rozgłosu i zachwytów tego świata. Od 1922 roku przebywała w Loberlich (Niemcy), a następnie w Oldrzychowicach, Groszowicach, Sevelen (Szwajcaria), a potem jeszcze w Cieplicach i Pilchowicach.
Od 1936 siostra Maria Herais służyła swą pracą osobom starym i cierpiącym w pobliskim Pokoju, gdzie Siostry Franciszkanki miały swoją placówkę klasztorną, a dodatkowo prowadziły Dom Starców „Sankt Anna Stift”, czyli fundację świętej Anny. Tu siostrę Herais zastała wojna, a następne tragiczne wydarzenia z początku 1945 roku.
Gdy do naszych okolic nieuchronnie zbliżał się front, siostry postanowiły rozlokować chorych, którymi się opiekowały w ukrytych w lasach gajówkach, czy leśniczówkach wierząc, że tam ich podopieczni będą bardziej bezpieczni, niż w ich macierzystym domu znajdującym się przy głównej drodze prowadzącej do Opola.
Do gajówki składającej się z dwóch budynków, a znajdującej się w głębi lasu za kościołem katolickim, obok Stawu Zofii, siostry przeniosły prawie dwudziestu podopiecznych. Siostra Herais przebywała z nimi cały czas; inne siostry przychodziły pomagać potrzebującym w ciągu dnia.
Żołnierze Armii Czerwonej wkroczyli do Pokoja 21 stycznia 1945 roku i rozpoczęli swoją zwykłą, przerażającą działalność, wielokrotnie już opisywaną w historiach pobliskich miejscowości. Do połowy lutego w Pokoju było już ponad sto ofiar cywilnych. Nic więc dziwnego, że ludzie żyli w ciągłym strachu, a w gajówkach stale wystawiano jakiegoś obserwatora, którego zadaniem było ostrzeganie o ewentualnym pojawieniu się żołnierzy wrogiej armii. Trzeba wiedzieć, że gajówki służyły również jako miejsce schronienia nie tylko chorym, ale i wielu zwykłym ludziom, którzy opuścili swoje domy znajdujące się w obrębie samej miejscowości. Gdy obserwator ostrzegał, że zbliża się wróg, każdy, kto miał zdrowe nogi i mógł o własnych siłach uciekać, uciekał w głąb lasu, aby przeczekać najgorsze, jakie stale groziło podczas takich niespodziewanych wizyt. Podobno w gajówkach przebywało do sześćdziesięciu, a nawet osiemdziesięciu ukrywających się tam osób. Ale w pierwszych trzech tygodniach pobytu wrogiej armii w Pokoju, w gajówkach nie działo się nic szczególnego i wydawać się mogło, że decyzja sióstr o przeniesieniu chorych w głąb lasu była słuszna.
Tragedia rozegrała się 16 lutego 1945 roku. Gdy obserwator zaalarmował, że nadjeżdża wrogi samochód z żołnierzami, każdy, kto mógł, uciekł do lasu. Nie uciekła tylko siostra Herais, która pozostała z ciężko chorymi do końca. Do tragicznego końca…
Przybyli na miejsce sołdaci oblali budynki benzyną i podpalili je. Prawdopodobnie wszyscy znajdujący się w budynkach chorzy i siostra Herais zostali spaleni żywcem…

Wielcy ludzi stąd – Siostra Herais

O wojennych wydarzeniach w Pokoju możemy przeczytać we wspomnieniach siostry Sobany zamieszczonymi w książce proboszcza dobrzeńskiego, księdza Jana Poloka w jego opracowaniu „Dobrzeńskie Panny Klasztorne”. O tych wydarzeniach opowiedział mi też Winfred Pawletta, mieszkający obecnie w Mainz, który jako dwulatek został uratowany przez babcię i przez matkę, które wyniosły go z gajówki do lasu, gdy wróg się zbliżył. Mówił mi, że poznanie wszystkich okoliczności tej tragedii stało się celem jego życia. Oficjalnie mówi się, że w spalonych budynkach życie straciło 17 osób, choć pan Wienfraed twierdzi, że ofiar było ponad dwadzieścia. Nikt nie wie dokładnie, ilu chorych tam przebywało tego tragicznego dnia, nikt, poza sprawcami, nie był naocznym świadkiem tych wydarzeń a nieliczni, miejscowi ludzie, którzy pozostali w Pokoju zaczęli odwiedzać to miejsce dopiero w maju. Wyszukane, zwęglone szczątki spalonych osób, z których żadnej nie dało się rozpoznać, pochowane zostały w masowym grobie na miejscowym, katolickim cmentarzu. Część spalonych ciał, które zostały zasypane walącymi się na skutek ognia ścianami i stropami znajduje się tam prawdopodobnie do dziś.
A siostra Herais? Siostra Herais, mimo że miała zdrowe nogi i mogła tak jak inni uciec do lasu, nie opuściła swoich podopiecznych i podzieliła ich tragiczny los. Jakże jej los przypomina los znanego powszechnie doktora Janusza Korczaka, który też wytrwał w swej misji aż do samego końca.
Siostra Herais jest dla mnie Wielka i Święta…
Od lutego 2016 roku na miejscu tragedii znajduje się głaz z tablicą upamiętniającą te tragiczne wydarzenia…

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Zawsze Pewnie, Zawsze Konkretnie