Jako siedmiolatek opuścił rodzinne Oppeln w 1945 roku. Ben Muthofer to wybitny artysta doceniany na świecie. W pierwszą rocznicę jego śmierci odsłonięto pamiątkową tablicę na jego dawnym domu w Opolu przy ul. ks. Jana Dzierżona 7.

To nie pierwszy raz gdy Opole przypomina o wybitnym artyście Benie Muthoferze, malarzu i rzeźbiarzu, który wpisał się w nurt sztuki konkretnej, a jego prace przedstawiały charakterystyczne wielkoformatowe kompozycje czerpiące z geometrii.

Wystawy twórcy wywodzącego się z Opola prezentowane były w Polsce i Niemczech,  już od lat sześćdziesiątych XX wieku jego prace pokazywano na licznych ekspozycjach w USA i Europie. Kształcił się w Akademii Sztuk Pięknych w Monachium, gdzie trafił do klasy profesora Ernsta Geitlingera, jednego ważniejszych niemieckich powojennych twórców.

W 2016 roku Muthofer, który urodził się w 1937 roku w niemieckim Oppeln, przekazał unikatową kolekcję 70 prac Galerii Sztuki Współczesnej. Wśród nich były rzeźby, obrazy i grafiki. Artysta odwiedził również Opole i był gwiazdą wernisażu „Geometria konstrukcyjna”.

Spotkanie z nim, także w jego rodzinnym Ingolstadt, z sentymentem wspomina dr Joanna Filipczyk, dyrektorka GSW, historyk sztuki.

– Z opolską delegacją gościliśmy u pana Muthofera dwukrotnie. To było wzruszające z wielu względów – przyznaje. – Nie miałam wcześniej okazji poznać tego przedwojennego mieszkańca naszego miasta. Dla mnie to było spotkanie nie tylko z uznanym artystą, ale i z osobą, która była żywym łącznikiem pomiędzy światem Oppeln sprzed 1945 roku a tym, co nastąpiło później. W 2015 roku spędziliśmy w Ingolstadt tydzień, większość czasu w jego pracowni, nagrywaliśmy również film z jego udziałem.

Ojciec artysty pochodził z Katowic, a w Oppeln pełnił funkcję dyrektora szkoły zawodowej w Nowej Wsi Królewskiej.

– Natomiast jego mama była opolanką z dziada pradziada, kroniki to dokumentujące sięgają aż do XVIII wieku. Rodzina korzenie ma opisane tak dokładnie m.in. przez to, że w okresie hitleryzmu osoby pełniące funkcje publiczne, jak tata artysty, musiały udowodnić swoją aryjskość do kilku pokoleń wstecz… – przypomina Joanna Filipczyk.

– To dlatego wiemy, że przodkowie Muthofera na przestrzeni lat byli rzemieślnikami różnych zawodów, posiadali w Opolu kilka domów, także ten przy Dzierżona 7, w którym artysta spędził dzieciństwo. To była dobra mieszczańska rodzina z tradycjami.

O wysokim statusie i zasiedzeniu rodziny w regionie świadczył również rodzinny grobowiec na cmentarzu przy Wrocławskiej, który zachował się do lat siedemdziesiątych XX wieku. Widniało na nim jednak nazwisko Bega, należące do opolan ze strony matki artysty. Warto zaznaczyć, że ojciec Bena Muthofera pierwotnie nosił nazwisko Musiolik, jednak ze względu na czasy, zgodnie z ustawą, zmuszono go do jego zmiany – na brzmiące bardziej niemiecko.

Ben Muthofer (wtedy jeszcze Norbert) zdążył w dawnym Opolu rozpocząć przygodę ze szkołą. W 1944 roku poszedł do pierwszej klasy podstawowej do nowoczesnego budynku przy ulicy Luboszyckiej (dziś jest tu politechnika).

– Nasz artysta miał trzech braci, rodzina żyła dostatnio, w wygodnym i nowoczesnym jak na owe czasy domu. Do pomocy zatrudniano opiekunkę. Wszystko się drastycznie zmieniło, gdy ojciec rodziny zmarł w 1941 roku w wieku 36 lat na chorobę zakaźną w szpitalu na Katowickiej – opowiada Joanna Filipczyk.

Słoik konfitury wiśniowej

Po 71 latach Ben Muthofer, już jako uznany twórca, odwiedził Opole. Nie obyło się bez wzruszenia i niezwykłych wydarzeń.

– Z opowieści artysty wiemy, że ucieczka z miasta w 1945 była dramatyczna. Ostatnim wspomnieniem Muthofera z rodzinnego mieszkania przy ulicy Dzierżona był śnieg, mróz i… słoik konfitury wiśniowej na stole – opowiada Joanna Filipczyk. – On i bracia bardzo chcieli jej skosztować, jednak to się nie udało, bo to były ostatnie chwile na pospieszne pakowanie. Co gorsza, spóźnili się również na ostatni pociąg, jaki odjeżdżał z Oppeln. Z opowieści tych wyłania się też obraz zaradnej i przedsiębiorczej matki artysty.

W przygotowanym we współpracy z GSW filmie Ben Muthofer mówi o urywkach wspomnień z Oppeln.

– To był ten ostatni moment. Armia Radziecka była już bardzo blisko, słyszeliśmy odgłosy dział. Byliśmy zmuszeni do ewakuacji, a było wiele rodzin z dziećmi, które chciały uciekać. Moja matka dość szybko zrozumiała tę sytuację – wspominał artysta. – Mama miała pistolet po ojcu. Poszła dwie ulice dalej, stanęła na drodze i zatrzymała dużą ciężarówkę, w której wojsko niemieckie wycofywało się na zachód. Kierowcy, który z niej wysiadł, zagroziła, że jeśli nas nie zabierze, to go zastrzeli. To było bardzo dramatyczne. I to moje bardzo intensywne wspomnienie.

I tak Muthoferowie wydostali się z miasta wspólnie ze swoją nianią i jej maleńkim dzieckiem. Podczas wojennej tułaczki rodzina przeszła przez obozy przejściowe, osiedlając się w NRD, a w latach pięćdziesiątych matka Muthofera zorganizowała nielegalną ucieczkę na zachód, do RFN. Gdy po siedmiu dekadach Ben odwiedził rodzinny dom, dzięki uprzejmości współczesnych opolan, czekała na niego niezwykła niespodzianka.

– Znając dramatyczne wspomnienia, gospodarze zadbali o poczęstunek… wiśniową konfiturę, której siedmiolatek wraz ze swoimi braćmi już nie zdążył posmakować. I tak historia zatoczyła koło. Wzruszenie było nie do opisania – wspomina dyrektorka GSW. – Ale to nie koniec. Po rozmowie z gospodarzami okazało się, że na strychu domu wciąż jest biurko i portret ojca Muthofera. Obraz otrzymał na pamiątkę.

Fot. GSW

 

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarka, redaktor wydania miesięcznika Opowiecie.info. Wcześniej związana przez 10 lat z Nową Trybuną Opolską w Opolu. Pisze o tym, czym żyje miasto, z naciskiem na kulturę. Fanka artystów i muzyków, brzmień pod każdą postacią oraz twórczych inicjatyw. Lubi dużo rozmawiać. W wolnym czasie jeździ na koncerty i festiwale, czyta książki i ogląda filmy – dość często o mafii.