Szymon Hołownia, dziennikarz, pisarz i publicysta, zgodził się, by na naszym portalu opublikować jego wpis z FB. To ważne co napisał. To trzeba przeczytać!
Pełna treść wpisu poniżej:
Rok temu wyszedłem manifestować na ulicę po raz pierwszy w 42 – letnim życiu. Jutro wyjdę po raz drugi. Nie mam nic przeciwko reformowaniu mojego państwa, mam wiele przeciw jego demontażowi. Przejęcie władzy sądowniczej przez ustawodawczą i wykonawczą, to nie jest reforma, to przekroczenie wszelkich granic.
Ci, którzy dziś cieszą się z tego, że wreszcie „sądy nasze”, i że wymontowali bezpiecznik, tak by prąd mógł wreszcie porazić tych innych, nie rozumieją, że dziś, owszem, porazi tych innych, ale za chwilę również ich samych. I każdego innego.
Zrozumieją, co zrobili, gdy za kadencję, dwie czy trzy przegrają (bo może być tak, że żyłka w społeczeństwie w końcu pęknie, i nie będzie takiego sądu, który ośmieli się to sfałszować). A wybory wygrają nie jakieś tam cywilizowane PiS czy PO, ale regularni faszyści. Albo komuniści. Bo zaprawdę wszystko jest możliwe, gdy światem rządzą Trump z Putinem i bandami swoich trolii i botów (pierwszy widzi tylko swoje ego, ale czy naprawdę ktoś myśli, że ten drugi nie widzi, jakie żniwa mu się u nas szykują?). I faszyści, komuniści, zwolennicy przyłączenia nas do WNP, wezmą KRS i sądy, do Sądu Najwyższego włącznie. I nic ich nie zatrzyma. I to się może wydarzyć w pokoleniu naszych dzieci. Politycy PiS i PO niech się na zmianę co parę kadencji wsadzają do pierdla, skoro lubią. Ale jak ja spojrzę w lustro, gdy Polska przez to co się dzisiaj, w lipcu, dzieje, za pokolenie czy dwa utraci tak dziś fetowaną niepodległość? Dzieci zapytają mnie: „Gdzie byłeś?” Co im powiem? Że był lipiec, byłem na działce? Że musiałem pilnie skończyć książkę? Że wiesz, synku, córeczko, ale przez osiem lat to tamci jedli ośmiorniczki, zabrali tatusiowi wirtualny hajs z OFE i generalnie było gorzej?
Oczywiście, że sądy w Polsce wymagają zmian. Że sędziowie nadmuchali ego swego środowiska, i zdecydowanie nie są doskonali. Nie o tę panią, czy pana mi chodzi. Tu chodzi o to, że wyroki (z których 50 proc. uczestników sporu zawsze jest niezadowolna z definicji), teraz będzie można kwestionować do woli, mówiąc, że to sprawa polityczna. Że jedyna spośród trzech konstytucyjnych władz, przez swój XIX – wieczny archaizm – najtrudniejsza do zhakowania, nie będzie już kontrolować zadufania dwóch pozostałych władz.
Partia nominująca zarazem rząd i sądy, sądzące te rządy, to nie demokracja, to totalitaryzm. Partia, która rządzi w tej chwili, wygrała wybory do Sejmu, nie do Sądu. Nie dostała też od wyborców prawa do zmiany konstytucji. Zmienia ją więc naokoło, po partyzancku, wcześniej spacyfikowawszy sąd konstytucyjny. Jestem pracodawcą (a nie poddanym) klasy politycznej, stąd wynika moje prawo do stwierdzenia: w piłkę możecie grać, jak chcecie, ale nie zmieniajcie pod siebie zasad gry.
Jak mogę się temu przeciwstawić? Sprawdziłem: nie umiem krzyczeć na demonstracjach, poddawać się tym pompowanym emocjom, coraz głośniej skandować poddawanych przez zapiewajłę haseł, bujać policyjnymi płotami. Uwielbiam mówić do ludzi, z ludźmi, ale zdecydowanie nie mam mentalności wiecowej. Umiem się spierać, nawet ostro, ale nie umiem być przeciwko komuś, źle komuś życzyć – powtórzę za Korczakiem – nie wiem jak się to robi. Rok temu najlepiej mi było tam, gdzie po prostu ludzie stali i milczeli, palili światła. Mam po dziurki w nosie słuchania w dwustu decybelach tego, co sam już wiem i przeglądania się w lustrach liderów nie będących moimi liderami.
Jutro, we wtorek, gdy Senat będzie procedował przyjęte przez Sejm ustawy, koło 19.00 stanę więc sobie gdzieś w okolicy, na uboczu innych demonstracji i będę tak sobie stał. W nadziei, że stanie obywatela na chodniku nie jest jeszcze nielegalne. A ponieważ, jak pewnie wielu z nas, nie będę tam mógł stać cały czas (bo muszę też zarabiać na pensje senatorów, prezydenta i policji), aż do decyzji Dużego Pałacu, będę woził za przednią szybą auta zwykłą białą kartkę A4. Wystawię ją za szybą okna w domu. Takie sytuacje domagają się symbolu. Pusta kartka to dla mnie najbardziej czytelny znak: nie ma na niej żadnych nazwisk, z którymi walczę, nie ma też jednak mojego głosu za tym, co się dziś dzieje.
Jeśli ktoś czuje podobnie – niech robi podobnie. Ja nie zakładam żadnych wydarzeń na Facebooku, nie będę mierzył skuteczności hashtagów, udostępnień, reakcji w sieci, zatrudniał nerdów od PR i strategii. To moim zdaniem jedna z przyczyn choroby, jakiej skutki dziś oglądamy: zamiana naszego życia wspólnego w podręcznik do technologii zarządzania tłumem. Nieustanna wojna na frekwencję na wiecu, o wygranie „internetów”, pacyfikację na Twitterze, fake’owe virale, podstawowy program dla Polski: „Jak dopieprzyć tamtym”. Otóż rzygam tym. Nic się w tym kraju nie zmieni, od poziomu wywalania śmieci w lesie, do poziomu ulicy Wiejskiej, dopóki Polacy nie przypomną sobie, że na każdym, na jednostce ciąży odpowiedzialność, której nie da się ciągle delegować na jakieś zbiorowości, albo politycznych celebrytów, wciąż wyręczać się a to Kaczyńskim, a to Kukizem, a to Schetyną, a to Kijowskim, i – jak interaktywnej „Dynastii” – adorować ich, nienawidzić i obalać.
Nie po drodze mi z nimi. Po drodze mi ze sobą. Tylko w swoim imieniu, jednego z trzydziestu paru milionów, chcę więc jutro spokojnie, bez ciśnienia i krzyków, w ciszy, sam będąc swoim jedynym transparentem, wypowiedzieć moje stanowcze „nie”. To nie deklaracja polityczna, bo polityką nie jest powiedzenie polityce: stop, przekraczasz wyznaczone ci granice.
Być może za parę dni zobaczę na ulicy jeszcze jakieś auto z białą kartką, może będę jak ten dureń jeździł sam. Nic nie szkodzi. Nie mam wielkich złudzeń co do tego, w którym miejscu przewodu pokarmowego władza ma głos wszystkich, nie tylko „swoich” obywateli. I co, jeśli te nasze kartki oleją, i tak zrobią co chcą? Po pierwsze – pamiętam, co mówił Gandhi: „Najpierw cię ignorują, później się z ciebie śmieją, później z tobą walczą, później wygrywasz”. Po drugie: czasem w życiu trzeba robić rzeczy nie dlatego, że będzie sukces, ale dlatego, że to kwestia przyzwoitości. Nawet jeśli nie zmienisz polityków, lustra też przecież nie zmienisz. Chodzi o to, by pojutrze móc w nie spokojnie spojrzeć, tyle.
Pogodna stanowczość. Pojedyncza obecność. Biel kartki. Mam wrażenie, że w tej formule zmieścić się może wielu, również tych moich drogich znajomych, którzy generalnie sympatyzują z „Dobrą Zmianą”, ale czują – i widzą, że tu jest o krok za daleko. Moi drodzy, z wszystkich partii i parafii, nie macie wrażenia, że za długo byliśmy już wyborczym mięsem armatnim, elektoratami? Bądźmy jutro znowu choć przez chwilę wspólnie dumnymi (mądrą, pokorną dumą) z Polski i z siebie obywatelami.
(Pisownia oryginalna)
Rok temu wyszedłem manifestować na ulicę po raz pierwszy w 42 – letnim życiu. Jutro wyjdę po raz drugi. Nie mam nic…
Opublikowany przez Szymon Hołownia Poniedziałek, 23 lipca 2018