Od kilku dni Europa żyje Brexitem. Wszyscy, który w kooperacji ze Zjednoczonym Królestwem szukali polepszenia własnej pozycji w Europie, przeżyli głębokie rozczarowanie. Dziwnie i fałszywie brzmi krzyk z Warszawy, że Niemcy natychmiast zaprosiły najważniejsze kraje do Berlina na konsultacje, podczas gdy pamiętamy, jak wiele rząd zrobił, aby manifestować swoją eurosceptyczność, nie mając własnej wizji i stawiając punkt ciężkości na kooperacji z outsiderami.
Wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, że za Brexit odpowiedzialny jest Tusk, nie jest już śmieszna, tylko powinna należeć jak wszystkie zwyczaje do folkloru.
Zamiast jednak zajmować się zabawnymi reakcjami, mogę przypomnieć sobie moje myśli, gdy pisałem tutaj, że w Europie przestało się rozmawiać o przyszłości. Nie tylko w polityce wobec mniejszości ostatnim nowym krokiem była Europejska Karta Języków Regionalnych i Mniejszościowych, co po latach już nie może być wystarczające. Także na temat wizji europejskiej wspólnoty brakuje debaty.
Dlatego też odpowiedzi z Brukseli nie słyszą już ani eurosceptycy, ani entuzjaści. Stagnacja jest zawsze zła i niebezpieczna, gdyż mimo tego, że Europejczycy stanęli w miejscu i zajmowali się tylko ochroną Status Quo, to świat ciągle się zmienia. Ostatnio próbowano nie dyskutować wcale lub w zamkniętych gabinetach, aby uniknąć krytycznych wypowiedzi najpierw ze strony populistycznych partii z Francji, Danii czy Finlandii, a potem ze strony rządów z Budapesztu, Londynu czy Warszawy. To wszystko ma już swój kres.
W Europie musi paść otwarte pytanie o to, czego ona potrzebuje, czego oczekują obywatele. To pytanie nie może jednak brzmieć tylko „czego chcą obywatele?”, lecz raczej „czego potrzebuje wspólnota wartości, by być tym wartościom wierna?”. Ja jestem za dalszą i o wiele głębszą integracją w zgodzie z chrześcijańskimi wartościami, za Europą regionów. A wy?