Jakoś tak jest, że historia jest bardzo niesprawiedliwa. Nazwiska tyranów, którzy zgładzili miliony istnień ludzkich, znane są na całym świecie, natomiast nazwiska osób, które sprzeciwiały się tyranom, bywają zapomniane nawet w środowiskach, z których te osoby się wywodziły. Nie inaczej ma się sprawa z urodzonym w Starych Siołkowicach Johannem Pierschkie, który został ścięty w 1944 roku za to, że do końca swych dni pozostał wierny tym wszystkim wartościom, które wpojono mu w domu rodzinnym, a które nie pozwoliły jego sumieniu pogodzić się z ogromem bezprawia, jakie niósł z sobą faszyzm i ideologia nazistowska. Dlatego Czytelnikom "Echa Gmin Opolskich" chciałbym przybliżyć postać Johanna Pierschke, aby chociaż w ten sposób oddać mu należny hołd za to, że dał nam przykład tego, że ze złem nie wolno się godzić nawet wtedy, gdy wymaga to największej ofiary, jaką może złożyć człowiek. Ofiary z własnego życia.

Zgilotynowany za wierność swoim wartościom. Historia Johanna Pierschke ze Starych Siołkowic

Rodzina Pierschke pojawiła się w Starych Siołkowicach w 1815 roku, kiedy to posadę miejscowego nauczyciela, organisty i pisarza gminnego objął pradziadek Johanna Pierschke, noszący imiona Johann Bartłomiej. Z brzmienia nazwiska i na podstawie imion, jakie nadawał swoim dzieciom: Edward, Fryderyka, Rudolf, Heinrich, Ottilie, Emma, Carolus możemy przypuszczać, że był „ducha niemieckiego”. W latach 1840-1870 nauczycielem i organistą w Siołkowicach był jego syn, Edward Pierschke. Z kolei dwaj synowie Edwarda: Paweł i Stefan byli absolwentami Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Wrocławskiego. Paweł został księdzem. Obaj należeli do Towarzystwa Górnośląskiego, a jako że znali język polski w mowie i piśmie, prowadzili w ramach Towarzystwa działalność odczytową i instruktorską.
Zamordowany Johann Pierschke był synem Emila Pierschke, który był kuzynem wspomnianych dwu księży. Jego matka Paulina Bienienda pochodziła z Lubieni. Ojciec Johanna, który z zawodu był szewcem, przez wiele lat pełnił funkcję kościelnego w Siołkowicach. Jednocześnie był działaczem społeczno-oświatowym, a także w 1893 roku był założycielem i pierwszym przewodniczącym Towarzystwa Polsko-Katolickiego Oświata w Siołkowicach. Rodzina Pierschke mieszkała w Siołkowicach w pierwszym domu za szkołą, na początku ulicy Kopiec.
W takim rodzinnym klimacie i religijnej rodzinie 24 grudnia 1899 roku urodził się Johann Pierschke. Był piątym dzieckiem spośród dziesięciorga rodzeństwa (8 chłopców i 2 dziewczyny). Dzieciństwo, lata szkolne i wczesną młodość spędził w swej wiosce rodzinnej. Nie przejął zawodu ojca, lecz nauczył się zawodu mechanika-ślusarza i wyjechał, tak jak wielu mieszkańców naszej ziemi, do Berlina w poszukiwaniu pracy. W latach 1917-1921 odbył służbę wojskową w wojsku niemieckim. Trudne, kryzysowe lata po zakończeniu pierwszej wojny światowej oraz praca maszynisty kolejowego zbliżyły Johanna do środowiska robotniczego i związku zawodowego metalowców. W 1925 roku wstąpił do Komunistycznej Partii Niemiec. Tu warto napisać słowo wyjaśnienia: realny komunizm, jaki znamy z czasów późniejszych, pełen wypaczeń i milionów ofiar nie był zawarty w ówczesnej ideologii komunistycznej. Hasła sprawiedliwości społecznej, równości, współrządzenia i decydowania o swoim losie porywały umysły wielu młodych idealistów wierzących w możliwość ich realizacji. Dopiero późniejsza praktyka pokazała, że cała ta ideologia była tylko kolejną, wytęsknioną utopią.
Johann Pierschke, wraz z przyjaciółmi, walczył o prawa dla robotników i prostych ludzi, a także sprzeciwiał się ideologii nazistowskiej i zapłacił za to najwyższą cenę. W latach 1930-1934 był bezrobotny. Po dojściu nazistów do władzy, już na wiosnę 1934 roku, został aresztowany jako „polityczny buntownik” i osadzony na półtora roku w ciężkim, berlińskim więzieniu Plötzensee. Gdy na dzień przed swoimi 36. urodzinami miał być zwolniony, zatrzymano go w areszcie śledczym na kolejne pół roku, a następnie ponownie skazano na półtoraroczne odosobnienie, które tym razem miał spędzić w dopiero co organizowanym obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen (Oranienburg). Johann Pierschke był jednym z pierwszych więźniów tego obozu. Otrzymał numer „16”.
Na wolność wyszedł dopiero tuż przed wybuchem wojny. W lutym 1940 roku ożenił się z Margotą Stieberg. Wcześniej, w czerwcu 1932 ożenił się z Marthą Tappert, ale to małżeństwo uległo rozpadowi zaraz po pierwszym aresztowaniu Johanna. Potomstwa prawdopodobnie się nie doczekał. Wraz z Johannem w ruchu oporu uczestniczyli również, choć mniej aktywnie, jego dwaj bracia: Emil i Alfred. Prawdopodobnie dwaj inni bracia: Franz i Paul byli zwolennikami nazizmu. Takie to pogmatwane losy były udziałem wielu tutejszych rodzin.
Prywatne życie nie odciągnęło Johanna od walki politycznej i zaraz po wyjściu z więzienia rozpoczął, wraz z towarzyszami, odbudowę zdelegalizowanych struktur ruchu oporu w Berlinie. Nie dał się złamać i pozostał wierny swym ideałom do końca. Ponownie aresztowany w marcu 1942 roku na wolność już nie wyszedł. Za „zdradę stanu, ciężką niesubordynację polityczną i brak poszanowania ideałów i dokonań władzy narodowo-socjalistycznej”, jak napisano w uzasadnieniu wyroku, został 21czerwca 1944 roku skazany na karę śmierci przez powieszenie, zamienione następnie na ścięcie na gilotynie. Wszelkie starania o złagodzenie kary albo i o ułaskawienie zostały odrzucone. Wyrok wykonano 14 sierpnia 1944 roku w więzieniu w Brandenburgu. Tego dnia wykonano wyroki na ponad czterdziestu skazanych. Zajęło to oprawcom niecałe dwie godziny!
Ciała skazańców spalono, a prochy umieszczono w urnach. Na pisemną prośbę, rodzinie Johanna udało się odzyskać urnę z jego prochami. Po 1950 roku Johann Pierschke znalazł miejsce wiecznego spoczynku na „cmentarzu socjalistów” w Berlinie, w dzielnicy Friedrichhain, w pobliżu grobów Karola Liebknechta i Róży Luksemburg, swych ideologicznych przywódców. Na miejscu pochówku antyfaszystów umieszczono dużą tablicę z nazwiskami tych, którzy swą niezłomność i walkę ze złem przypłacili życiem. Nazwisko i imię Johana Pierschke też tam jest wyryte.
Zachował się dwustronicowy list, który 12 lipca 1944 roku w celi śmierci Johann Pierschke napisał do swojej rodziny. List niezwykle wzruszający, list, w którym dziękuje matce i rodzeństwu za całe dobro i miłość, której z ich strony doświadczył. W pierwszej części listu czytamy: „Moja droga matko, Anno i wszyscy kochani. Za wasz kochany list, który sprawił mi ogromną radość, serdecznie dziękuję. Bardzo ucieszyła mnie zawartość tego listu. Od mojej żony i od mojego rodzeństwa otrzymaliście już wiadomość, że zostałem skazany na karę śmierci. Mimo to, moi kochani, nie róbcie sobie z tego powodu zbyt wielkich zmartwień. Kochana mamo jeszcze raz w myślach głaszczę Twoje pełne miłości ręce i dziękuję Ci za wszystko dobro i miłość, które od Ciebie otrzymałem. Pozwól mi się jeszcze raz uściskać i przyjmij synowską miłość. O Twoich słowach kochana mamo ciągle myślę. I ty moja siostrzyczko daj się uścisnąć w duchu i miej mnie zawsze w serdecznej pamięci. Pozdrówcie ode mnie wszystkich bliskich. Odwiedzili mnie Emil i Alfred z żoną. Bardzo się z ich odwiedzin ucieszyłem. Mam do was prośbę, abyście napisali dla mnie prośbę o ułaskawienie. Margot napisze wam, gdzie ona taką samą prośbę już skierowała. Możecie wspomnieć wprawdzie o moich zasługach dla Ojczyzny i przeprowadźcie wszystkie te sprawy przez władze waszej Gminy, ale sprawy mają się i pozostają tak, jak wam o nich pisałem.” (pisownia oryginalna).
W dalszej części listu pisze, komu przekazuje swoje rzeczy osobiste i informuje, że sporządzi jeszcze testament. Pyta jeszcze najbliższych o ich zdrowie i prosi, aby w jego imieniu pozdrowili najbliższych i przyjaciół. List kończy słowami: „Tak więc kochana matko, Anno i wszyscy kochani, niech żyje wam się dobrze i długo, i pozostańcie prawdziwie szczęśliwi i zdrowi. Przyjmijcie tysiąckrotne pozdrowienia od Waszego Johanna. Do zobaczenia” (pisownia oryginalna).
Wiadomo, że takie listy były cenzurowane i nikt nie mógł, w tego typu listach, przedstawiać swych poglądów politycznych albo napisać, że został niesłusznie skazany. Taki list zostałby skonfiskowany. Jakiś cenzor skreślił jednak dwie linijki tekstu na drugiej stronie listu. Nie wiemy, co tam Johann napisał. Jednakże na podstawie słów: „sprawy mają się tak, jak wam o nich pisałem” możemy domyślić się, że Johann Pierschke pozostał niezłomny w swych poglądach, mimo że został za te poglądy skazany na śmierć. Należał do tej nielicznej garstki obywateli III Rzeszy, która sprzeciwiła się tyrani i obłędnej ideologii. Choć zginął, to jednak z pewnością czuł, że słuszność jest po jego stronie.

Byłem związany ze szkołą w Siołkowicach przez ponad czterdzieści lat. Do dziś Siołkowice noszę w swoim sercu. Nie przypominam sobie jednak, aby któryś z mieszkańców Siołkowic w rozmowach ze mną wspomniał kiedykolwiek imię tego lokalnego bohatera. Dopiero mój przyjaciel Martin Richau, urodzony i mieszkający w Berlinie, opowiedział mi jego historię. Byli ponoć i tacy, którzy Johanna Pierschke uważali za zdrajcę. Czy nie nadszedł już wreszcie czas, aby jego historię przywrócić miejscowej, zbiorowej pamięci? Przewrotna historia oddała Johannowi sprawiedliwość, a jednocześnie skazała go na zapomnienie. My jeszcze mamy szansę na to, aby ten proces odwrócić.

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Zawsze Pewnie, Zawsze Konkretnie