Masę historii z opolskimi wątkami i zabawnych anegdot opowiedział w czwartek (7 lutego) Michał Wiśniewski, wokalista i lider zespołu Ich Troje. Opolanie zdobyli też autografy, a ich idol chętnie pozował do zdjęć. Spotkanie w Muzeum Polskiej Piosenki poprzedza otwarcie ekspozyccji „Czy mogę prosić o autograf”, na której zobaczymy ponad 100 przedmiotów z podpisami gwiazd polskiej sceny. 

Sala zapełniona po brzegi, szczere opowieści i cięte riposty, a za nie śmiech i brawa – to wyróżniało spotkanie autorskie z Michałem Wiśniewskim.

– Jeśli ktoś w sposób niepoważny mówi o festiwalu piosenki w Opolu, to są tylko dwa powody. Nigdy nie miał okazji tu wystąpić, więc ma do tego absolutne prawo, najczęściej spowodowane frustracją – uważa Michał Wiśniewski.

– Wiadomo również, że festiwal jest raczej popkulturalny, więc trudno się spodziewać, że wystąpi tu Behemoth…

Po raz pierwszy Michał Wiśniewski z zespołem Ich Troje w Opolu wystąpił w 1997 roku.

Na pierwszym KFPP ze stresu charczałem

– Emocje nie do opisania, a byliśmy tylko gośćmi ze względu na złotą płytę, którą otrzymaliśmy – wspominał.

– Nie zdobyliśmy żadnej nagrody, ale te cztery minuty na scenie KFPP w Opolu zmieniły nasze życie. Co gorsze ze stresu nie śpiewałem a charczałem, a Magda [red., Femme], dziewczyna, która ma słuch absolutny zaśpiewała tak nierówno, że o to trzeba się naprawdę postarać.

Gość MPP z sentymentem wspominał klimat dawnych festiwali, dyskusje do białego rana mocno zakrapiane alkoholem, podkreślając że od pięciu lat jest całkowicie trzeźwy.

Jarosław Wasik, dyrektor Muzeum Polskiej Piosenki, który prowadził spotkanie przypomniał słynny występ Wiśniewskiego, gdy w 2002 roku Ich Troje zdobyli aż cztery Superjedynki (najlepszy zespół, przebój roku „Powiedz”, najlepsza płyta popowa, wydarzenie roku).

Wiśniewski wjechał wtedy na scenę opolskiego amfiteatru… motorem. Wokalista był ubrany w białym garniturze wysadzanym kryształami.

Nigdy nie wywarzałem nieotwartych już drzwi

– Nie ma w tym kraju reżysera, który sprostałby moim wymaganiom – zażartował muzyk, na pytanie jak z jego pomysłem musiał poradzić sobie reżyser i technicy koncertu.

– Proszę państwa, ja tak naprawdę nigdy jednak nie wywarzałem nieotwartych drzwi. Nie byłem pierwszym na świecie, który wprowadził tancerki na scenę. To również nie ja pierwszy założyłem kostium z kamieniami Swarovskiego. Ciężko sobie jednak wyobrazić, że w takim kostiumie na scenę wychodzi mój przyjaciel Michał Bajor. Nikt by przecież nie uwierzył w żadną jego piosenkę! Albo, że Ewa Demarczyk wlazłą na rampę i śpiewała z góry swoje utwory. 

Artysta przyznał, że wielki sukces może zawrócić w głowie.

– Jak wielu nam podobnych myśleliśmy, że będzie on trwał wiecznie. Stawaliśmy się odrobinę roszczeniowi – powiedział.

fot. Anna Konopka

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarka, redaktor wydania miesięcznika Opowiecie.info. Wcześniej związana przez 10 lat z Nową Trybuną Opolską w Opolu. Pisze o tym, czym żyje miasto, z naciskiem na kulturę. Fanka artystów i muzyków, brzmień pod każdą postacią oraz twórczych inicjatyw. Lubi dużo rozmawiać. W wolnym czasie jeździ na koncerty i festiwale, czyta książki i ogląda filmy – dość często o mafii.