Są w kalendarzu daty, które mają w sobie dwa oblicza. 15 sierpnia to jedna z nich. Z jednej strony – poważny mundur, defilada, trąbka gra „Pierwszą Brygadę” i pamięć o bitwie, w której garstka żołnierzy zatrzymała marsz bolszewickiej rewolucji na Zachód. Z drugiej – plaża w Turawie, grill w ogrodzie i ostatnie tygodnie wakacyjnego luzu. To jedyny dzień w roku, kiedy można oglądać ułanów na opolskim placu Wolności… a potem wrócić do przypiekania karkówki.

Bo właśnie w tym jest paradoks 15 sierpnia: opowieść o heroizmie sprzed ponad wieku rozgrywa się w środku sezonu ogórkowego. Gdyby Bitwa Warszawska wydarzyła się w listopadzie, mielibyśmy ją w głowie obok zadumy listopadowej, mgły i grobów. Ale sierpień? To przecież czas, kiedy myślimy o wszystkim – tylko nie o wojnie.

A jednak w 1920 roku właśnie sierpień stał się miesiącem, w którym ważyły się losy Europy. Wyobrażam sobie młodych chłopaków z Mannlicherem czy Berthierm w ręku, którzy kilka tygodni wcześniej jeszcze kosili żyto albo flirtowali na jarmarku, a teraz stali w okopach pod Radzyminem. W upale, w kurzu, z perspektywą, że od ich wytrzymałości zależy coś więcej niż własne życie.

Dziś 15 sierpnia to także Święto Wojska Polskiego. Czasem mam wrażenie, że część ludzi widzi w nim tylko defiladę – kolorowy spektakl z pancernymi „gadżetami”. Ale prawdziwy sens tego dnia to raczej wdzięczność dla tych, którzy kiedyś i dziś są gotowi zrobić to, co w 1920 roku wydawało się niemożliwe: zatrzymać katastrofę.

No i jeszcze jeden element – Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny. Dla wielu to nie jest tylko dzień wolny „bo wojsko”, ale też ważne święto religijne. W małych miasteczkach można wtedy zobaczyć procesje i wianki z ziół, które pachną zupełnie inaczej niż asfalt nagrzany słońcem w mieście.

Może więc 15 sierpnia to właśnie taki polski dzień „wielowarstwowy”. W którym historia, religia i wakacje z grilla próbują się pomieścić na jednym talerzu. I choć trudno to pogodzić, to jest w tym coś bardzo naszego – trochę powagi, trochę luzu, a trochę tego przekonania, że nawet najtrudniejszą historię można opowiedzieć przy stole, najlepiej z widokiem na ogród i z szumem radia, w którym właśnie mówią o paradzie w stolicy.

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarz, publicysta, dokumentalista (radio, tv, prasa) znany z niekonwencjonalnych nakryć głowy i czerwonych butów. Interesuje się głównie historią, ale w związku z aktualną sytuacją społeczno-polityczną jest to głównie historia wycinanych drzew i betonowanych placów miejskich. Ma już 65 lat, ale jego ojciec dożył 102. Uważa więc, że niejedno jeszcze przed nim.