Policyjne statystyki kryją tragedie rodzinne, związane z zaginięciem bliskiej osoby, która nigdy się nie odnajduje. Ale w statystykach są i takie historie, jak nastoletniej Julki z Kędzierzyna-Koźla, która odnalazła się w dniu zgłoszenia zaginięcia.

Zwykle osoby z kategorii „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie” znikają dłużej niż na jeden dzień, a okres zaginięcia to czasem kombinacja kilku czynników, m.in. wieku, pory roku, życiowych okoliczności i stanu psychicznego zaginionego. Np. Kacper z Kluczborka odnalazł się po kilku tygodniach, ale już w przypadku 44-letniej Diany Kowalczyk z Kędzierzyna-Koźla, z którą rodzina straciła kontakt rok temu, trudno powiedzieć, kiedy i gdzie się odnajdzie.

Polska policja każdego roku odnotowuje 17 tysięcy zaginięć, z czego trzy tysiące dotyczy dzieci. Wśród nich 600 to dzieci do 13. roku życia, a reszta to nastolatki, do 18. roku życia. Jeśli chodzi o Opolszczyznę, to w naszym regionie policja prowadzi 63 sprawy osób zaginionych.

Statystycznie poszukiwania nastoletnich i dorosłych zaginionych mają rzadko tragiczny finał, a te, które trwają długo, często wynikają z tego, że poszukiwana osoba stara się, by jej… nie odnaleziono.

Największe emocje i największy rozgłos zawsze wywołują zaginięcia dzieci. Na stronie Fundacji Itaka Centrum Poszukiwań Osób Zaginionych, jedynej organizacji pozarządowej, która poszukuje zaginionych i wspiera ich rodziny, są dzieci, które w chwili zaginięcia miały kilka lat, a jest nawet niemowlę.

Dzisiaj niektóre z nich dobiegałyby trzydziestki, a niektóre byłyby jeszcze starsze. Co się z nimi się stało? Nikt nie zna odpowiedzi, tak, jak nikt wie, co się stało z Marcinem Zioło z Brzegu, który, jeśli żyje, ma 43 lata.

Pół godziny i nie ma dziecka

18 marca 1983 roku Danuta Zioło około 15.00 odebrała swojego 6-letniego synka z przedszkola. Chłopczyk jak zwykle w drodze powrotnej do domu przy ul. Górnej 1 w Brzegu podskakiwał, co chwilę spoglądał za siebie dużymi brązowymi oczami i szeroko uśmiechał się do mamy. A ona zastanawiała się, skąd w tych ciężkich kartkowych czasach wziąć wiosenne buty dla dziecka i co jutro ugotuje na obiad. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że za chwilę to wszystko przestanie być ważne.

Zostawiła Marcinka pod domem, żeby chwilę pobawił się z kolegami, zanim przygotuje obiad. Ale kiedy zawołała go koło 15.30, nie usłyszała odpowiedzi z podwórka. Ubrała się i wybiegła na podwórko, potem do pobliskiego parku. Co jakiś czas dostawała zadyszki, bo była prawie w czwartym miesiącu ciąży z drugim dzieckiem.

Zrobiła jeszcze jedno okrążenie tą samą trasą. Zobaczyła tam jakieś maluchy, ale Marcinka wśród nich nie było. Usłyszała od dzieci, że jej synek pobiegł nad Odrę.

Wtedy jeszcze nie wiedziała, że niedługo z tego stresu poroni.

18 marca 1983 roku Brzeg postawiono na nogi – 120 żołnierzy, 60 policjantów, strażacy i harcerze szukali dziecka. Tego dnia i przez kilka następnych po mieście jeździła milicyjna „szczekaczka”, głos z megafonu informował o zaginięciu dziecka i apelował o pomoc w jego odnalezieniu. Marcinka szukano wszędzie, także w Odrze i na jazach. Miesiącami obserwowano rzekę, badając, czy nie wyrzuci gdzieś ciała.

Do końca wierzyła, że synek się znajdzie

23 grudnia 1983 roku, dzień przed Wigilią, pani Danuta zobaczyła Marcinka. Na ekranie, w migawce tłumu w telewizyjnych „Rozmaitościach”. W archiwum Komendy Powiatowej Policji w Brzegu jest zdjęcie z kliszy zrobione w studiu wrocławskiej TVP. To telewizyjne oraz dla porównania inne zdjęcie, z którego spogląda pogodny Marcinek, brzeska milicja przesłała do ekspertyzy. Ale przy ówczesnych możliwościach techniki eksperci z Komendy Głównej Milicji orzekli, że nie są w stanie ani potwierdzić, ani zaprzeczyć, że to jest to samo dziecko.

Rodzice Marcinka szukali pomocy u jasnowidzów, księży, wszędzie, gdzie to tylko było możliwe. Nie udało się jednak ustalić niczego konkretnego. Jeden z jasnowidzów przepowiedział pani Danucie, że jej syn się odnajdzie. Ale przepowiedział również wiele innych rzeczy, które nie sprawdziły się.

Danuta Zioło zmarła w 2015 roku, trzy lata wcześniej zmarł jej mąż. Wierzyła do końca, że jej Marcinek się odnajdzie. Póki żyła, przez wszystkie lata niemal co miesiąc kontaktowała się z policją. Pytała, czy nie ma jakiegoś sygnału o Marcinie, chociaż cała dokumentacja trafiła już dawno temu do archiwum, a policja już dawno przestała szukać chłopca.

Jak teraz wyglądałby Marcin

Kiedy dziecko od wielu lat widnieje w rejestrach jako zaginione, a szanse na odnalezienie go maleją niemal do zera,, stosuje się tzw. progresję, czyli na podstawie jego zdjęć z dzieciństwa odtwarza się poprzez symulację, jak wyglądałoby jako osoba już dorosła.

– Z takich technik korzystamy już od dawna i nie są to techniki z fejsbuka w stylu „zobacz, jak będziesz wyglądać za 20 lat” – podkreśla Izabela Jezierska-Świergiel z Fundacji Itaka. – Progresję wykonuje Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji Komendy Głównej Policji. Oni robią progresję wiekową nie tylko zaginionym, ale też poszukiwanym przestępcom. Laboratorium zbiera informacje, zdjęcia nie tylko zaginionej osoby, ale osób z nią spokrewnionych. To, co robią jest wiarygodne i jest duże prawdopodobieństwo, że ta osoba tak właśnie wygląda.

W 2008 roku progresji poddano zdjęcie Marcina z Opola. Zostało opublikowane, niestety, nie było żadnego odzewu, żadnej informacji o kimś podobnym… Ślad po Marcinie zaginął.

– Jeśli chodzi o tzw. długoterminowe zaginięcia dzieci, a przyjmuje się, że są to zaginięcia powyżej pięciu lat, to mamy 4 tysiące takich osób – mówi Izabela Jezierska-Świergiel z Fundacji Itaka. – Ta liczba właściwie cały czas się utrzymuje na podobnym poziomie. A dzieci, które odnajdują się po pięciu latach od zaginięcia, to często są już osoby dorosłe.

Boże, ty jeden wiesz, powiedz, gdzie te dzieci się podziały?!

Tak Marcin Zioło z Brzegu, najprawdopodobniej wygląda dzisiaj wynika z progresji wiekowej, techniki stosowanej przez Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji KGP Warszawa.
II fot. Marcinek, kiedy jeszcze był w rodzinnym domu w Brzegu.
fot. facebook

Dziś dzieci nie biegają samopas

Bywa, że kiedy zaginiony nastolatek kończy 18 lat, to sam zgłasza się na policję, bo jako pełnoletni ma już do tego już prawo, by prosić o zakończenie jego poszukiwań.

– Wówczas rodzina jest informowana, że dziecko jest, żyje… ale nie życzy sobie, żeby podawać, gdzie przebywa – tłumaczą pracownicy Fundacji Itaka.

Wtedy rodzice po raz drugi przeżywają tragedię, jest rozpacz, dlaczego dziecko nie chce ich widzieć.

Jednego z najdłużej zaginionych nastolatków szukano przez… czterdzieści lat!

Fundacja Itaka odnalazła go przez Facebooka za …oceanem, gdzie od dawna mieszkał w USA. Był bardzo zaskoczony, że ktoś go odszukał, ale z poszukującą go nadal matką nie chciał się już spotkać. Te więzi zostały przerwane, albo nigdy nie istniały.

Jeśli chodzi o przypadki długotrwałego zaginięcia małych dzieci, widniejące na stronie Itaki jako nadal poszukiwane, to  są to głównie sprawy z lat 70., 80. i 90. ubiegłego wieku.

Co się z nimi mogło stać? To zawsze mroczna tajemnica. Były za małe, żeby same zadbać o siebie, więc mogły zostać porwane, bo handel dziećmi, ich sprzedaży za granicę, zdarzał się i w czasach PRL. Ale w takim przypadku chociaż żyją. Gorzej, kiedy wydarzył im się nieszczęśliwy wypadek, np. utonęły, albo padły ofiarą jakiegoś przestępstwa.

– W tamtych latach dzieci pilnowało się inaczej – mówi Jezierska-Świergiel. – Biegały same po okolicy, buszowały po różnych zakamarkach i chodziły nad wodę. Dzisiaj dzieci same nie pozostają pod domem, na podwórku, tak, jak kiedyś. Rodzice starają się stale mieć je oku. Dlatego obecnie tych zaginięć dzieci, kiedy nie wiadomo, co się z nimi stało, jest zdecydowanie mniej niż w przeszłości. Te współczesne zaginięcia, to są głównie porwania przez któregoś z rodziców. Ale i takie przypadki, że ślad po nich zaginał, nadal się niestety zdarzają. Bo nie na wszystko mamy wpływ i nie zawsze wszystkiemu możemy zapobiec.

Jaki los spotkał Marcina Ziołę z Brzegu? Czy kiedykolwiek się tego dowiemy? Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie niech powie…

Jolanta Jasińska-Mrukot

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.