Jan Michał Cieślik od 17 lat organizuje fantastyczne koncerty w swojej restauracji „Stary Dom” w Domecku. Jest największym znanym mi fanatykiem bluesa. Poznałem go przy okazji pierwszego koncertu. W sobotę (18 listopada) u Cieślika wystąpi Zac Harmon z USA. Już w poniedziałek Harmon koncertuje w Wenecji…

Leszek Myczka: Poznaliśmy się siedemnaście lat temu, gdy zorganizowałeś pierwszy koncert.

Jan Michał Cieślik: Pamiętam, że przyjechałeś z ekipą TVP i chcieliście się podłączyć do miksera, ale nie mieliśmy (ani ja, ani wy) żadnych kabli.

LM: Ostatecznie  musieliśmy nagrywać na mikrofonie efektowym.

JMC: Ale materiał w „Studiu pod Bukiem” poleciał. Przy następnych koncertach wszyscy byliśmy już lepiej przygotowani.

LM: Nie było tłumów na kilku pierwszych koncertach. Ale bardzo prędko po Opolu (i nie tylko) poszła fama i z trudem można się było do ciebie dostać.

JMC: Mamy salę jedynie na 150 miejsc siedzących, ale, jak wiesz, na koncertach często bywa znacznie więcej ludzi.

Już w sobotę Zac Harmon w „Starym Domu” w Domecku. Z Janem Cieślikiem rozmawia Leszek Myczka

LM: Jak to się stało, że zajmujesz się właśnie tym, czym się zajmujesz? To nie jest zbytnio dochodowy interes.

JMC: Od szczeniaka kochałem muzykę. Pierwszy adapter miałem w trzynastym roku życia. To była radiola: takie radio z adapterem na górze. Nazywał się TWIST. Do dziś mam jeszcze jedną taką radiolę z lat 50., niemiecką. Zbierałem jako chłopiec pocztówki dźwiękowe – mam ich do dziś cały stos. Później, gdy chodziłem do średniej szkoły rolniczej we Wrocławiu, to się jeszcze bardziej rozwinęło. Kolega dostał płytę The Doors. To było czyste szaleństwo. Zbieraliśmy się tak, jak później opozycja w konspiracji, by jej słuchać. Druga płyta to było Colloseum.

LM: Pamiętam, mieć takiego longplaya to było coś.

JMC: To nie musiały być takie całkowite oryginały. Płyty AMIGI I Supraphonu – to były rarytasy. Aretha Franklin, B.B. King człowiek był gigant, gdy takie coś miał. Wszyscy byli kolegami… Mam do dziś tę czarna płytę AC/DC z 1980 roku. Mam z 1968 roku płyty The Tremeloes, The Maramalades. Puszczam je czasami na adapterze. To tysiąc razy intymniej brzmi niż te wszystkie dzisiejsze cedeki. Puszczam Styx, Midnight Oil czy Supertramp. Fantastycznie się tego słucha. Najbardziej pokochałem bluesa. I tak mi zostało.

Już w sobotę Zac Harmon w „Starym Domu” w Domecku. Z Janem Cieślikiem rozmawia Leszek Myczka

LM: A „Stary Dom”?

JMC: Sprzedałem dom po rodzicach i kupiłem to tutaj, kompletnie zrujnowane. Własnymi rękami doprowadziliśmy to do stanu używalności. Samo odgruzowanie trwało ponad rok. 17 lat temu – pierwszy koncert tutaj. Było jeszcze dość siermiężnie. Ale muzyka była fantastyczna. Gdy na swojej własnej scenie, tu w małej wioseczce pod Opolem, zobaczyłem i usłyszałem bluesmanów z Chicago – to był totalny odlot.

LM: Ile koncertów już zorganizowałeś?

JMC: Trochę straciłem rachubę, ale na pewno ponad sto. Byli tu artyści z całego świata. Z bluesowych gwiazd grali: Bernard Allison z zespołem (już dwa razy), Johny Rawles, Vance Kelly, „BIG” Joe Turner (ex-bas B.B. King), Julian Sas Band z Holandii (pierwszy raz w 2003 r.), grupa Nighthawks (wspólne koncerty z Muddy Watersem), Devon Allman and Honeytribe, Big „Daddy” Wilson, Eric Sardinas z zespołem „Big Motor” – był to jedyny koncert w Polsce. W grudniu 2013 r. przyleciał do Polski z Italii na jeden koncert w „Starym Domu” z zespołem Twin Dragons Nathaniel Peterson, gitarzysta basowy i wokalista amerykański. Pięć lat był liderem legendarnej grupy Savoy Brown. Nagrał wspólną płytę z Ericem Claptonem i Keith Richardsem. To tutaj, w „Starym Domu”, pierwszy koncert w Polsce dał kilka lat temu Danny Bryant & Redeyeband, młody i niezwykle sprawny gitarzysta z Wielkiej Brytanii.

LM: Rozumiem, że mógłbyś tak długo wymieniać. Na wielu z tych koncertów byłem i potwierdzam, że były fantastyczne. Natomiast absolutnie niezapomniany był dla mnie występ pewnego artysty ze środkowej Azji.

JMC: Z republiki Tuwy. Tuwiańczycy mają specyficzny sposób śpiewania. To jest tak zwany „śpiew alikwotowy”. Poszczególne składowe harmoniczne fali dźwiękowej ludzkiego głosu są nagłaśniane poprzez zmianę kształtu jamy ustnej, krtani i gardła. Zjawisko to pozwala śpiewakowi na wydobycie pozornie więcej niż jednej wysokości dźwięku w tym samym czasie. Ale to jest pozorne.

LM: Ten człowiek śpiewał trójgłosem. Pamiętam, że miałem potem trudności w telewizji, bo brzmiało to tak dziwnie, że nikt nie chciał tego emitować, ale ostatecznie się udało. Natomiast na żywo było to zjawisko niesamowite. Ale, ale… Czy z takiej organizacji koncertów da się żyć?

JMC: Nie żartuj – wiesz, że nie. Wszystkie pieniądze z biletów idą dla artystów. Utrzymujemy to miejsce właściwie z imprez na zamówienie, przyjęć weselnych. Dawniej nawet urzędy – marszałkowski i miasta – robiły u nas różne spotkania.

LM: Zatrudniasz kogoś?

JMC: Prowadzimy to razem z żoną. Chyba że na imprezy – wtedy mamy znajomych, studentów, sąsiadów, którzy występują w charakterze kelnerów. Dostałem za to, co robię złote spinki, ale i tak niektórzy mówią mi, że jestem wariat. Różni są pasjonaci. Były u mnie na obiedzie facet, który ma 4000 gwizdków na przykład.

LM: Tym razem zaprosiłeś Zaca Harmona – postać, która znana jest nie tylko amatorom bluesa.

JMC: Jak napisał o nim Kuba Chmiel w Magazynie Gitarzysta: to muzyk zamykający usta wszystkim malkontentom, którzy uważają bluesmanów z Missisipi za nudziarzy. Artysta ten, choć urodził się w Jackson, w samym sercu stanu, i od najmłodszych lat nasiąkał tradycją klasycznego bluesa, został w końcu przedstawicielem jego bardziej nowoczesnej formy. Próbkę swoich możliwości prezentuje na najnowszym albumie Music Is Medicine. Nazwa płyty przywołuje skojarzenia z The Healer autorstwa innego, nie bojącego się eksperymentów, bluesmana z Missisipi, Johna Lee Hookera. Zac Harmon Hookerem nie jest, ale on również ma swoje sposoby, by dotrzeć z bluesem do słuchaczy. Przede wszystkim czyni to za sprawą nowoczesnych brzmień. Nie ma co więcej mówić – tego trzeba posłuchać.

LM: A już na 8 grudnia zaprosiłeś cover band zespołu Led Zeppelin, Physical Graffiti z Holandii – już dwa razy tu byli.

JMC: I były tłumy. Przyjedź! Jak zamkniesz oczy, to wokalista wydaje się być prawdziwym Robertem Plantem!

Fot. melonik, arch.

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarz, publicysta, dokumentalista (radio, tv, prasa) znany z niekonwencjonalnych nakryć głowy i czerwonych butów. Interesuje się głównie historią, ale w związku z aktualną sytuacją społeczno-polityczną jest to głównie historia wycinanych drzew i betonowanych placów miejskich. Ma już 65 lat, ale jego ojciec dożył 102. Uważa więc, że niejedno jeszcze przed nim.