Potrzeba powrotu do dawnego życia jest tak silna, że stała się natychmiast widoczna po poluzowaniu zasad wychodzenia z domów. Jednak to może być groźne dla zdrowia, jak i dla gospodarki.

Ludzie mają już dość izolacji, więc kiedy od poniedziałku rząd nieznacznie złagodził rygory co do spacerów i rekreacji, natychmiast tłumnie wylegli na chodniki i skwery oraz zapełnili parki. Tłoczą się też przed bankomatami. Znów pojawiły się korki na opolskich drogach. Obowiązek noszenia masek dał wielu złudne poczucie bezpieczeństwa. Zachowują się ryzykownie, nie trzymając przepisowej odległości od innych i nie przestrzegają zasad higieny, m.in. zalecenia noszenia rękawiczek. Jakby epidemia już minęła, tymczasem liczba chorych skokowo rośnie, wzrasta też liczba umierających z powodu koronawirusa. Ta  lekkomyślność może w krótkim czasie przynieść katastrofalne skutki.

Rygory związane z epidemią, z obowiązkiem przebywania w domach, wprowadzono, kiedy w Polsce nie było nawet stu przypadków zachorowań na COVID-19. Luzuje je się, kiedy mamy już blisko 10 tysięcy przypadków, a blisko czterysta osób zmarło. Zagrożenie zachorowania na COVID-19 jest większe niż było wcześniej, chociażby ze względu na zakażenia wtórne, tzw. poziome.

Rząd złagodził rygory, bo niektóre z nich były bezsensowne, a inne dlatego, bo rośnie frustracja Polaków zmuszonych do siedzenia w zamknięciu. Dając jednak ludziom większy „luz” zastrzegł, że tym bardziej trzeba przestrzegać zasad ostrożności. Trudno więc zrozumieć, dlaczego ludzie się gromadzą, choć nie wolno. Młodzi czwórkami jeżdżą na rowerach, a wielu z nich  maseczkę opuszcza na wysokość brody, żeby – jak powiedzieli Opowiecie.info – wciągnąć je wyżej, kiedy na horyzoncie pojawi się patrol policji. Ponieważ nosić trzeba, ale nie dlatego, żeby się chronić. Wiele młodych osób lekceważy zagrożenie koronawirusem.

Takie zachowania mogą być szczególnie niebezpieczne nie tylko dla innych ludzi, ale i gospodarki. Wielu pracodawców, widząc te lekceważące postawy, wprowadza teraz dodatkowe rygory w swoich firmach.

– Tłumaczymy pracownikom: „Nie bądź samobójcą i nie bądź mordercą” – mówi Roman Kozieł, właściciel firmy Agra oraz  prezes Stowarzyszenia Handlowców Ziemi Opolskiej. – Pomimo tylu różnych programów i naukowych publikacji, nadal wiele osób nie zdaje sobie sprawy z obecnego zagrożenia.

Swoim pracownikom przedstawił film edukacyjny, bo jak twierdzi, tylko twarde przykłady docierają do ludzi.

– Film pokazuje młodego człowieka, który wsiada do windy bez maski, łapie koronawirusa, a jedzie do swoich rodziców – opowiada Roman Kozieł. – Potem jest wykluczony z pracy, bo trafia do kwarantanny, a chorzy są jego rodzice. Pomimo tylu publikacji wiele osób w ogóle sobie nie zdaje sobie sprawy, że chociażby dotknięcie klamki, guzika w windzie, czy innych przedmiotów w miejscu publicznym niesie zagrożenie.

– Mówimy, że za chwilę wzrost zachorowań może być większy, więc duża część naszej załogi może trafić na zwolnienia, a w takich okolicznościach firma może zwyczajnie przestać działać – dodaje właściciel Agry.

Dlatego z przewidywanego przez ekspertów spadku gospodarczego, a potem mocnego odbicia może tak naprawdę nic nie wyjść. Bo co z tego, że firmy będą gotowe do działania, skoro nie będzie miał kto w nich pracować, a po drugie – zabraknie tych, którzy będą kupować to, co one wytworzą.

Ludzie nie będą kupować, czy korzystać z tego, co było dotychczas zamknięte, jeśli sami będą chorzy lub na kwarantannie, albo po prostu dlatego, że nie będą mieli pieniędzy, gdyż ich firmy będą bankrutować. Już obserwuje się zdecydowanie większą ostrożność w wydawaniu pieniędzy, co jest naturalną skłonnością w kryzysowych czasach. Ludzie zaczynają oszczędzać, bo nie wiedzą, czy nie będzie jeszcze gorzej.

Dlatego warto być jeszcze bardziej ostrożnym niż dotąd, darować sobie pogawędki twarzą w twarz z dano niewidzianymi znajomymi, trzymać dystans w sklepach, na ulicy i podczas spacerów. Inaczej, jako społeczeństwo, może przeżyjemy koronawirusa, ale wpadniemy w nędzę podobną do tej po 1945 roku.

Jolanta Jasińska-Mrukot

 

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.