Nie chciałem kolejny raz pisać w „Beczce” o śmieciach, bo nie lubię w kółko kopać się z koniem. Nie wierzę, że władze państwa chcą rozwiązać mądrze tę sprawę. One chcą chyba tylko wykręcić pieniądze dla siebie. Władza jest silniejsza, jest koniem. Po co mam się z nim kopać?
Otrzymuję jednak sporo sygnałów, wysłuchuję różnych żalów i czuję, że jest jakieś oczekiwanie, bym poruszył w „Beczce” ten temat, bym skrytykował gminy za to, co robią w sprawie śmieci. Tymczasem pretensje do gmin są niesłuszne i dlatego piszę o tym jeszcze raz.
Oczywiście, zdarza się, że coś gdzieś w jakiejś gminie zostanie zaniedbane, coś tam gdzieś zrobi się nie tak, jak trzeba, ale nie w tym jest problem. Gminy wydają mi się tak samo ofiarami, jak ich mieszkańcy. Ktoś przywłaszcza sobie pieniądze na zbiórkę śmieci, a potem prawo każe gminom rozwiązywać problem bez tych pieniędzy. Na koszt mieszkańców.
Słyszę często pytanie: Dlaczego mam płacić za odbiór dużej ilości śmieci, skoro wytwarzam ich mało? Problem w tym, że zadają je zarówno ci, którzy rzeczywiście wytwarzają mało śmieci, jak i ci, którzy wytwarzają dużo śmieci, a wyrzucają je do jakiegoś rowu czy gdzie indziej. Jak gmina ma odróżnić jednych od drugich? Nie da się. Każdy wymyślony system opłat będzie dla kogoś niesprawiedliwy. Nikt na świecie nie znalazł jeszcze dobrego systemu. Są jednak systemy lepsze i gorsze.
Za lepsze uważa się te systemy, w których opłata za śmieci pobierana jest w cenie towaru w sklepie. Kupiłeś telewizor? – W jego cenie jest już opłata za utylizację. Nikt nie może brać od ciebie pieniędzy za odbiór starego telewizora, bo zapłaciłeś za to przy kupnie. Co więcej, jeśli sam odwieziesz ten telewizor do zbiornicy, to muszą ci jeszcze dać parę złotych za tę fatygę.
Kupujesz coś w butelce, słoiku, puszce, plastikowym woreczku – za każdym razem w cenie zakupu towaru policzono ci koszt opakowania i koszt jego odbioru po zużyciu. Nikt nie może chcieć za to kolejnych pieniędzy. No ale pieniądze, które zapłaciliśmy za śmieci w cenie towarów, chyba gdzieś wyparowały.
W poprzedniej „Beczce” wspominałem o berlińskim Karnawale Kultur. Oglądała go ponadmilionowa publiczność w gorącą niedzielę 19 maja. Ta publiczność wypiła ogromne ilości napojów z ogromnej liczby butelek. Dla wielu berlińczyków były to „żniwa”. Jeździli z wózkami wzdłuż trasy korowodu i zbierali butelki. Zarobią na kaucji za nie. Ćwierć euro za butelkę to dla wielu z publiczności kwota zbyt mała, by nosić pustą butelkę. Wystarczy jednak odstawić ją w widocznym miejscu, by zaraz ktoś ją zabrał.
Zmęczeni kilkoma godzinami głośnego korowodu, schroniliśmy się w pobliskim parku Hasenheide. Było tam mnóstwo piknikujących na trawnikach. Wzdłuż parkowych chodników stały ogromne kosze na śmieci, bo śmieci na takich piknikach powstaje bez liku. Zwróciłem uwagę, że odnoszący śmieci do koszy nie wrzucali tam kaucjonowanych butelek. Stawiali je obok koszy, by zbieracze nie musieli grzebać w śmieciach. Zdjęcie 1 pokazuje taki kosz, ze stojącymi obok kaucjonowanymi butelkami.
U nas wygląda to trochę inaczej. Na pojemnikach mamy groźne upomnienia „Nie kradnij zawartości pojemników!” (zdjęcie 2). Na niektórych jest nawet ostrzeżenie, że są pod obserwacją kamer (zdjęcie 3). Jak mam to rozumieć? Z jednej strony każe mi się płacić za odebrane plastiki, puszki, butelki etc., dając do zrozumienia, że odbierający będzie miał z nimi koszty, które muszę pokryć. Z drugiej strony pojemniki z tymi odpadami są pilnowane jak jakiś skarbiec.
Tekst i zdjęcia: Piotr Badura. Artykuł pochodzi z "Beczki" nr 8 (281) rok 2013 XXV.
Zdj. nr 1.
Zdj. nr 2.
Zdj. nr 3.