Prawo wprowadzone przez PiS, zwane Lex Czarnek, ograniczające naukę języka mniejszości narodowych i etnicznych z trzech do jednej godziny tygodniowo, uderza jedynie w mniejszość niemiecką. Gminy mniejszościowe na Opolszczyźnie postanowiły znaleźć w uszczuplonej kasie jakieś pieniądze, by dzieci kontynuowały jednak naukę trzech godzin tygodniowo. Ale nie wszystkie, bo jak mówią Opowiecie.info mieszkańcy gminy Strzeleczki, ich wójt Marek Pietruszka jest na ich prośby głuchy.

Rodzice dzieci z gminy Strzeleczki podkreślają, że wójt zna język niemiecki, a ich dzieciom ogranicza naukę.

– Proszę panią, ja doskonale znam język niemiecki, angielski i rosyjski, ale to nie są języki, których uczyłem się w szkole – mówi Opowiecie.info Marek Pietruszka, wójt Strzeleczek. – Znam też język śląski (gwary nie uznano oficjalnie jeszcze za język – aut.), bo moja rodzina tutaj mieszka od sześciu pokoleń.

W petycji do wójta rodzice powołują się na wzór innych gmin powiatu krapkowickiego, które znalazły pieniądze na naukę.

Niemiecki dylemat wójta Pietruszki– Nie do końca wiedziałem, co to znaczy „wzorem innych gmin”, w związku z tym złożyłem pytanie w drodze informacji publicznej, żeby mnie poinformowali koledzy z sąsiednich gmin, jak to będzie rozwiązane – tłumaczy wójt Pietruszka. – Od dwóch włodarzy z mojego powiatu nie uzyskałem żadnej odpowiedzi, a dwóch pozostałych deklaruje, że będą te godziny finansowali. Pytałem też włodarzy z innych powiatów, ale tam nie zapadły do końca decyzje. Chcę wiedzieć, jakie to w innych gminach będzie to rozwiązane, na które powołują się rodzice.

Ponadto wójt Pietruszka twierdzi, że chce zrobić jeszcze jedno rozeznanie, bo z jego wiedzy wynika, iż są rodzice, którzy absolutnie nie chcą, by ich dzieci uczyły się niemieckiego.

– Sporo takich informacji odbieram, więc żeby się dowiedzieć, ile jest takich rodziców, muszę skierować pismo do poszczególnych dyrektorów szkół – dodaje wójt Strzeleczek.

O samej nauce niemieckiego twierdzi, że nie jest klasyczną nauką języka.

– To jest nauka mniejszości narodowej, więc wszystko jest inne – twierdzi Marek Pietruszka. – W tym programie jest dużo lokalności. W skali roku kosztowałoby to naszą gminę 1,5 mln złotych.

Dwie godziny tygodniowo przez półtorej roku daje taką sumę? – Opowiecie.info pyta wójta z niedowierzaniem.

– Pani mnie łapie za słówka – odpowiada wójt. – Nie wiem, ale jeśli docelowo zlikwidują subwencję, to będzie spora kwota, więc może być te 1,5 mln złotych.

I twierdzi, że to, co się pojawiło na jego temat w sferze publicznej związku z dylematem dopłacać, czy nie, to nagonka.

– Tego tak nie zostawię, nie pozwolę, żeby ktoś mi coś imputował – odgraża się wójt Strzeleczek. – Mam wrażenie, że to zainteresowanie jest napędzane przez kilka osób. To jest nagonka sztuczna, bo nie jestem członkiem TSKN, a rodzice mają odwagę przyjść do mnie i powiedzieć, że nie chcą tego niemieckiego.

Rafał Bartek, przewodniczący TSKN na Opolszczyźnie przyznaje, że podstawa programowa języka wszystkich mniejszości obejmuje elementy kultury i dziedzictwa, ale wszystko się odbywa w języku niemieckim, więc dzieci tylko zyskują. Czy rzeczywiście w Strzeleczkach gmina będzie musiała wydać 1,5 mln złotych na naukę niemieckiego? Lider opolskiej mniejszości mówi, że to absolutnie nieprawda.

– To bardzo smutne, że wójt otrzymuje z trzech stron petycje od rodziców, od własnych radnych i zamiast zająć się treścią tej petycji, czyli oburzeniem faktem dyskryminacji, zabierania szans edukacyjnych dzieciom, zajmuje się kwestiami proceduralnymi i odrzuca petycje, bo ktoś niewłaściwie się podpisał – dodaje Rafał Bartek. – Zamiast zająć się sensem sprawy, szukać rozwiązań, tak, jak to robią włodarze sąsiednich gmin, które dokładają godzin w ramach własnych kompetencji, żeby dzieciom nie odbierać szans edukacyjnych. A wójt Strzeleczek pyta włodarzy sąsiednich gmin, z jakich funduszy oni dodają pieniędzy i dlaczego oni to robią, bo minister kazał wprowadzić jedną godzinę. Zna uwarunkowania gospodarcze regionu, to wie, jaką wartością jest znajomość języka. Szkoda, że nie robi tak, jak prezydent Gliwic, który jasno powiedział, że nie zgadza się na dyskryminację. A gmina Strzeleczki jest największa pod względem udziału mniejszości niemieckiej w Polsce.

Rafał Bartek podkreśla, że nie jest jeszcze za późno, żeby wójt Strzeleczek zmienił swoją decyzję. – I na to bardzo liczymy – przyznaje lider TSKN.

A co będzie z nauką w mateczniku mniejszości niemieckiej, czyli Gogolinie? Okazuje się, że zgłosiła się do nich zaprzyjaźniona gmina partnerska Schongau z Niemiec, chcąc im pomóc i finansować dzieciom dodatkowe godziny nauczania języka niemieckiego.

– Nawet tam odbiło się to szerokim echem – mówi Joachim Wojtala, burmistrz Gogolina. – Podziękowałem im za chęć tej partnerskiej i przyjacielskiej pomocy, kiedy znaleźliśmy się w potrzebie, i powiedziałem, że sami damy sobie radę.

Gmina znalazła już rozwiązanie na dłużej, takie, żeby nie ograniczać nauki języka.

– Dla mnie najważniejsi są ludzie – podkreśla Joachim Wijtala. – W naszej gminie chodzi się twardo po ziemi, a dzisiaj bez języków obcych nie da się funkcjonować. To, co z takim trudem tutaj zdobywaliśmy, to, co jest tutaj zakorzenione, mamy teraz poniechać? Nie po to tutaj ściągaliśmy kapitał, bo przy takim podejściu za chwilę w naszej strefy ekonomicznej zabraknie ludzi ze znajomością języka.

Burmistrz Joachim Wojtala twierdzi, że kiedy pojawiają się przeszkody, to rolą samorządu jest szukanie rozwiązań.

– I my je znaleźliśmy, będziemy dopłacać ze środków własnych, bo te dzieci za chwilę będą dorosłe i będą decydowały o rozwoju naszej gminy – podkreśla burmistrz Wojtala. – Smorząd ma się samorządzić, więc w naszej gminie nawet przez chwilę nie myśleliśmy, żeby ograniczać liczbę godzin niemieckiego.

Natomiast rodzice ze Strzeleczek obawiają się, że jak wójt sam zacznie sprawdzać w szkołach zainteresowanie dodatkowymi godzinami niemieckiego, to wyjdzie właśnie tak, jak wójt chce.

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Jeden komentarz

  1. poprawka do wypowiedzi /

    Panie Pietruszka,opowiada Pan glupoty!!!!!!!Bylam nauczycielka w Raclawiczkach,a jestem rodowita Dziedziczanka i wlasnie uczylam dzieci jez.rosyjskiego wiec co pan opowiada,ze nie bylo wtedy tego jezyka,niech sie pan nie osmiesza.Nauka jezykow obcych to dobrodziejstwo tego,ze mlodziez moze podrozowac po calym swiecie poslugujac sie tymi jezykami.Kto Pana wybral na wojta,czyzby mial Pan zakusy spolonizowania mlodziezy,bo Ja juz mialam takiego kierownika szkoly,ktoremu przeszkadzala piekna slaska mowai jez.niemiecki.To nie te czsy Panie wojcie.Chetnie z Panem podyskutuje,zycze powodzenia.

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.