Z Mateuszem Golombem o podróży do Japonii, pracy przy finale mistrzostw świata karate w Tokio, projekcie Okiem Sportowca i japońskiej nowoczesności mieszającej się z tamtejszymi tradycjami rozmawia Tomasz Chabior.

Czy według Ciebie Japonię powinien odwiedzić każdy karateka?

Nie tylko karateka! Sądzę jednak, że jeśli ktoś uprawia ten sport, to co najmniej jedna wizyta w Japonii jest wręcz obowiązkiem. Najlepiej przyjechać tu na mistrzostwa świata open. Ten kraj to kolebka karate, a jego kultura to część karateckich treningów.

Pamiętasz jeszcze siebie z białym pasem? Czy to nie wtedy rozpoczęła się ta podróż?

Mógł to być jej początek, ale wtedy jeszcze nieświadomy. Nie pamiętam już siebie z białym pasem, ale w mojej głowie zapisał się obraz chłopca w koszulce z kapslem Tymbarka. Byłem wtedy w czwartej klasie. Marzenie, żeby polecieć do Japonii, narodziło się natomiast, gdy miałem już niebieski lub żółty pas. Oglądałem wtedy mistrzostwa świata w Tokio, walki Japończyków, nokauty. Pomyślałem, że świetnie byłoby tam kiedyś wystartować. Karate od lat jest budowane właśnie na legendzie tych mistrzostw.

I poleciałeś tam, ale nie jako zawodnik, tylko jako Okiem Sportowca.

To zaczęło się od narodzin mojej siostry. Miałem wtedy 13 lat i chciałem, żeby miała nieco lepszą pamiątkę z dzieciństwa niż ja. Przyszedłem na świat w latach 90., gdy nie było takich technologii, więc jakieś tam pamiątki mam, ale niewiele. Pasja rozwijała się, aż w końcu zabrałem kamerę na zawody, nagrałem jedne i drugie, po czym bardziej niż na tym znów skupiłem się na treningach. Ostatecznie jednak zostałem filmowcem i fotografem.

Gdy już spełniałeś swoje marzenie, miałeś tremę?

Byłem tak zafascynowany Japonią, że ta trema była niewielka. Poza tym nie dostałem na te mistrzostwa żadnego zewnętrznego zlecenia. Razem ze Stefani, z którą tworzymy Okiem Sportowca, po prostu robiliśmy swoje. Większość kosztów wyjazdu pokryliśmy sami, w dużym stopniu wsparli nas też odbiorcy – za pośrednictwem internetowej zbiórki. Fakt, że ktoś wpłacał pieniądze, by pomóc nam zorganizować tę podróż, świadczył o zaufaniu do nas. Wiedzieliśmy też, że nikt nie ma wobec nas oczekiwań, a jedynie nadzieje.

Dlaczego mistrzostwa świata open są tymi najważniejszymi?

Odbywają się tylko w Tokio i jedynie co cztery lata. Startuje w nich 130 mężczyzn i 32 kobiety – absolutna elita, która walczy bez podziału na kategorie wagowe, a jedynie z podziałem na płeć. Wrzucamy wszystkich do jednej puli i niech wygra najlepszy.

Bez względu na to, czy waży 70 czy 120 kg?

Dokładnie tak, oczywiście według zasad karate kyokushin. Kto wygra, ten staje się legendą na lata!

Turniej przystawał poziomem do swojej rangi?

Tak, to były walki na bardzo wysokim poziomie, a Europa miała silnych reprezentantów. Bułgar Valeri Dimitrov zdobył srebro, a Litwin Edgard Secinski brąz. Wyprzedził ich tylko Japończyk Kembu Iriki. Ponadto świetnie zaprezentowała się polska kadra, w tym debiutanci. To chociażby Mateusz Dyniewicz, który na co dzień startuje w wadze lekkiej, a takim osobom na mistrzostwach open jest najtrudniej. To również Kamil Wróblewski, świeżo upieczony 18-latek, który wystąpił w walce otwierającej turniej i znokautował rywala kolanem.

Mistrzostwa niezapomnianych wrażeń?

Na pewno spełniły moje oczekiwania. Powiem więcej – w pewnym momencie wgniotły mnie w przysłowiowy fotel. Stało się to, gdy poszedłem na samą górę hali Tokyo Metropolitan Gymnasium, w której odbywał się turniej. Obiekt może pomieścić około 10 tys. osób, a stamtąd zobaczyłem, że jest wypełniony może w 90%. Karateka jest przyzwyczajony raczej do pustych trybun. Co ciekawe – były takie momenty walki finałowej Dimitrova i Irikiego, w których hala zastygała w zupełnej ciszy. Wtedy słychać było tylko odgłosy z maty, ale wraz z nadchodzącym rozstrzygnięciem było już tylko głośniej.

Nie było problemów w porozumiewaniu się z Japończykami?

Były, bo mało kto zna tam angielski. Młodzi niekoniecznie uczą się tego języka, ale mają przynajmniej podstawową wiedzę o porozumiewaniu się z cudzoziemcami. Są oczywiście tacy, którzy posługują się tym językiem świetnie, ale to i tak nieliczni. O dziwo lepiej po angielsku mówią starsi, na których w latach 70. i 80. spory wpływ wywarła kultura amerykańska. Czy to duży problem? Nie tak duży, jakim mógłby być. Na przykład w prawie wszystkich restauracjach funkcjonują tablety z menu w języku angielskim, za pośrednictwem których zamawia się jedzenie.

Takie technologie faktycznie napotyka się tam na każdym kroku?

Wszędzie obecne są neony, wielkie telebimy i mnóstwo kiczu. Jak odwiedziliśmy Kioto, Tokio i Osakę, to Tokio i Osaka są bardzo zindustrializowanymi i zurbanizowanymi miejscami. Do tego dochodzą gigantyczne elektromarkety – takie jak dwa piętra naszego opolskiego Solarisa. Jest w nich dosłownie wszystko, od pralek i odkurzaczy, przez konsole do gier, aż po taki specjalistyczny sprzęt jak obiektywy fotograficzne, które my widujemy głównie w Internecie. Można wszystkiego dotknąć, poczuć wagę, obejrzeć z bliska. Jeśli chodzi o sklepy, to równie duże, a może i jeszcze większe, są te z mangą i anime. Sześć lub siedem pięter z figurkami postaci i innymi powiązanymi z tym akcesoriami.

Japonia tak bardzo kojarzy nam się z nowoczesnością, że zapominamy, jak tradycyjnym jest państwem!

W Tokio odwiedziliśmy świątynię, w której odbywały się obchody tańca złotego smoka. Znajdowała się w otoczeniu wieżowców i neonów. To dość częsty widok w tym kraju – nowoczesność miesza się z bramami torii, świątyniami i shintoistycznymi obrzędami. Najbardziej tradycyjnym miejscem jest Kioto. Zobaczyliśmy tam buddyjskie świątynie kompleksu Kiyomizu-dera, las bambusowy Sagano i Złoty Pawilon. Przyjrzeliśmy się też miejscowym przesądom. Były tam trzy potoki, z których można było napić się wody. Każdy był inny, jeden przynosił szczęście w miłości, drugi w nauce, a trzeci dawał długowieczność, ale nie było wiadomo, który jest którym. To okazuje się dopiero po jakimś czasie.

Nie można było z trzech naraz?

Nie, bo to z kolei zachłanność! Należało wybrać tylko jeden. A z innych przesądów – były tam takie dwie uliczki, gdzie potknięcie na jednej zwiastowało pecha na dwa lata, a na drugiej na trzy. Można też było potrząsnąć puszką z ponumerowanymi patykami. Jak któryś wypadł, to czytało się jego numer i szło po wróżbę. Jeśli była pozytywna, zabierało się ją ze sobą, a jeśli negatywna, można było ją zostawić na drzewie. A to tylko niektóre japońskie przesądy…

Tradycyjne społeczeństwo żyjące w nowoczesnym świecie?

Tak, i bardzo te tradycje kultywujące.

Tyle o Kioto, a co odwiedziliście w Osace i Tokio?

Do Osaki pojechaliśmy na jeden dzień, do parku poświęconego filmom – Universal Studio. W Tokio natomiast przez trzy dni byliśmy na mistrzostwach, a pozostały czas wykorzystaliśmy na zwiedzanie. Klimatu tego miasta i jego rozrywkowej oferty dostarczyła nam dzielnica Shinjuku – pełna sklepów, neonów i automatów do gier, najbardziej imprezowa. Niezwykła była też Akihabara, kolorowa od sklepów z elektroniką mekka nerdów. Byliśmy też na słynnym skrzyżowaniu, którym dziennie przechodzi pół miliona osób.

Jak zagłębiać się w obcą kulturę, to i w jej kuchnię! Czego spróbowaliście?

Wszystkiego, co było w zasięgu. Jest tanio, smacznie i zdrowo. Na każdym kroku dostępne są ramen i mięso, ale niekoniecznie sushi. Wegetarianie nie mają tam łatwo, w Japonii funkcjonuje kultura mięsa, a szczególnie popularna jest wieprzowina. Sushi serwują tam inne niż u nas, rolki to rzadkość, a normą jest nigiri, czyli kulka ryżu przykryta łososiem. Jak już pojawiają się rolki, to głównie takie z jednym składnikiem. Japończycy są ponadto kawoszami – pełno tam różnego typu kawiarni. Do tego na miejscu można korzystać z automatów z ciepłymi napojami… w butelkach. Barwne etykiety sugerują, że to same słodkie soczki, ale jak się okazuje – na jakichś trzydzieści propozycji może tylko dwie są słodkie i niezdrowe.

Jakie jest tamtejsze społeczeństwo?

Bardzo kulturalne, uporządkowane i punktualne. Ale jeśli populacja samego Tokio jest zbliżona do populacji Polski, to porządek musi być, w chaosie nie dałoby się tam funkcjonować. Uporządkowane są też perony na dworcach – miejsca, gdzie znajdą się drzwi pociągu są odpowiednio oznaczone i obowiązuje schludna kolejka. Nie widzieliśmy też żadnego bezdomnego, natknęliśmy się tylko na miejscówkę jednego z nich, również niezwykle uporządkowaną. Japończycy są ponadto uczciwi i pomocni, o czym przekonałem się, gdy zgubiłem portfel.

Jak to się stało?

Finały mistrzostw odbywały się 15 października, czyli w dzień naszych wyborów parlamentarnych. Po zawodach pojechaliśmy więc zagłosować do ambasady. Gdy wracaliśmy autobusem, portfel musiał mi wypaść z kieszeni. A było w nim 1000 dolarów amerykańskich… No to wykonaliśmy kilka kroków, które zaprowadziły nas na komisariat policji. W międzyczasie pomagało nam kilka Japonek i Japończyków, a cała wizyta na komisariacie, wraz z formalnościami, trwała jedynie pół godziny. W końcu przyszła do nas pani, która powiedziała „Dzień dobry!”. Pomyślałem wtedy: „Nauczyła się na szybko powitania, sprytne…”. Ale ona kontynuowała: „Mam koleżankę w Białymstoku, umiem trochę po polsku”. (śmiech) Dalej rozmawialiśmy już po angielsku, a portfel odzyskaliśmy. Jego zawartość pozostała nietknięta.

Czy możesz na koniec zdradzić, jak wyglądają kwestie organizacyjne i finansowe takiej wyprawy?

Ceny są podobne do tych w Polsce, a najdroższy jest lot – w dwie strony dla dwóch osób to standardowo około 10 tys. zł. Planując zwiedzać większą część Japonii, warto wyposażyć się w bilet JR Pass na nielimitowane przejazdy szybkimi japońskimi pociągami. Jego koszt na siedem dni to około 1000 zł. Do tego warto też dokupić kartę do telefonu, która kosztuje jakieś 90 zł. Nocleg na 10 dni to z kolei koszt rzędu 3,5 tys. zł, również za dwie osoby. Najlepiej szukać takich blisko metra, bo to w Japonii jest potężne. Warto też dobrze zapoznać się z Google Maps, które świetnie współpracuje z japońską komunikacją publiczną. Poza tym trzeba mieć cierpliwość do języka angielskiego Japończyków i przestrzegać zasad ich kultury – chociażby nie rozmawiać głośno w pociągach i ogólnie szanować otoczenie.

Dziękuję za rozmowę!

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

W dziennikarstwie od 9 lat, w fotografii o rok krócej. Miłośnik narciarstwa, karate i siatkówki, spośród których nie uprawia tylko trzeciej z dyscyplin. Przez całe życie poświęca się sportowi, choć w Opowiecie.info zajmuje się też innymi tematami. W wolnym czasie fotografuje krajobrazy, szczególnie podczas podróży, które tak bardzo kocha.