Z Marcinem Oszańcą, prezesem opolskich ludowców, rozmawia Jolanta Jasińska-Mrukot

Państwowe spółki nie mogą dłużej żerować na biedzie Polaków

fot. Marcin Oszańca/archiwum własne

– Coraz częściej słyszymy, że zboże ukraińskie, przewożone tranzytem przez Polskę, które ma trafić do Afryki, jakimś cudem trafia na nasz rynek.

– Spadająca cena zboża, przy niskich tegorocznych plonach, wskazuje, że napływa do nas tańsze zboże z zewnątrz. Przez to nasi rolnicy nie mogą sprzedać swojego ziarna po godziwej cenie, żeby zwróciły się koszty produkcji. A one stale rosną, cena nawozów dzisiaj to 4 tys. złotych za tonę, a przewidywana na jesień 6 tys. złotych. Rząd nie zwolnił też rolników z podatku VAT od paliw, tak, jak osoby fizyczne.

– Naszych rolników dobije dużo tańsze ziarno z Ukrainy?

– Na pewno zboże ukraińskie do Polski wjeżdża, ale czy całe wyjeżdża? Stąd PSL złożyło do prezydium Sejmu projekt ustawy o ochronie interesu polskich rolników. Ustawa zakłada, że w momencie wjazdu zboża do Polski byłaby pobierana kaucja w wysokości tysiąca złotych od tony i do 24 godzin, z chwilą opuszczenia naszego kraju, ta kaucja byłaby zwracana. Wtedy nikt by nie kombinował, bo to by się nie opłacało. Ta ustawa leży w Sejmie już od trzech tygodni i czeka na procedowanie. A 34 tysiące wagonów ze zbożem czeka na ukraińsko-polskiej granicy. Gdyby ustawić te wagony w rzędzie, to jest odległość od Krakowa do Warszawy.

– Komuś nie zależy, by to zboże trafiło do Afryki?

Ono musi tam trafić! W przeciwnym razie czeka na nas fala emigracji. Głód wygoni tych ludzi z Afryki do Europy. Ukrainie trzeba pomagać, tworzyć korytarze eksportowe przez Polskę, tak, żeby zboże trafiało do Afryki. Francja, Holandia i Niemcy powinny się w to zaangażować, tworząc przez Polskę ten korytarz, żeby transporty z ziarnem trafiały do tamtejszych portów, które mają dużą przepustowość. Przecież fala uchodźców z Afryki w pierwszej kolejności trafi do krajów Europy zachodniej.

– Kto powinien się tym zająć?

– Konieczna jest współpraca naszego premiera, ministra spraw zagranicznych, ministra rolnictwa i naszego polityka w Brukseli, Janusza Wojciechowskiego (z PiS – aut.), który jest komisarzem unijnym do spraw rolnictwa. Czyli te cztery osoby powinny się w to zaangażować, żeby z jednej strony pomóc Ukraińcom, a z drugiej strony dbać o interes naszych rolników. Polska jest w stanie się sama wyżywić, gorzej jest z kukurydzą, która w znaczącej części była importowana z Ukrainy.

– A nasza, tegoroczna kukurydza jest niewydarzona z powodu suszy.

I to było kolejnym naszym postulatem, żeby na poważnie zająć się retencją w Polsce, a nie oczkami wodnymi, które wymyślił prezydent Duda na potrzeby kampanii wyborczej. Przecież wszyscy widzimy, że kraj pustynnieje bez małej retencji. Nie odbudujemy jej bez dużych pieniędzy, przydałyby się europejskie, na przykład z KPO, ale o nich już wiemy, że do Polski nie dotrą, co jest skandalem na niewyobrażalną skalę. Przecież grozi nam taki klimat jak w Afryce i to u nas może zabraknąć żywności.

– W ostatnich tygodniach to nie jedyne kuriozum, bo rząd PiS nas ciągle czymś zaskakuje. Teraz brakuje węgla, zimą może zabraknąć nam ciepła i prądu, a gdzie odnawialne źródła energii, w które inwestuje każde cywilizowane państwo? Znów wracamy do kopciuchów i węgla najgorszej jakości, zamiast nastawić się na słońce, wiatr i biogazownie.

Na nie jest teraz za późno. Był kiedyś taki program PSL, dziesięć lat temu proponowaliśmy biogazownię w każdej gminie. Wtedy obecny europoseł Patryk Jaki mówił, że odnawialne źródła energii tak, tylko, że one są niestabilne.

– Co to znaczy „niestabilne”?

Jak wiatr wieje, czy słońce świeci, to jest energia, a jak przestaje świecić i wiać, to brakuje tej energii. Tymczasem biogazownia jest jak najbardziej stabilnym źródłem energii, tam jest regulowany wkład roślinny i pozwierzęcy, może pracować w trybie 24-godzinnym jak elektrownia. Biogazownia o mocy 1 MW produkuje rocznie osiem gigawatogodzin energii elektrycznej, osiem gigawatogodzin energii cieplnej i trzydzieści tysięcy metrów sześciennych pofermentu, który jest idealnym naturalnym nawozem azotowym i może być wykorzystany do nawożenia pól przy tak drogich nawozach sztucznych. Właśnie teraz producenci bydła, trzody, drobiu i jaj obawiają się, że nie będą mieli dostępu do paliwa. Część z nich przeszła na gaz, część korzysta z oleju czy węgla, a ceny tych paliw są tak horrendalne, że oni się obawiają, iż produkcja żywności może być niemożliwa.

– Efekt jest taki, że teraz nie mamy ani węgla, ani gazu, ani odnawialnych źródeł energii (OZE).

– Rząd PiS miał 60 miliardów złotych ze sprzedaży praw do emisji dwutlenku węgla właśnie na dokonanie rewolucji w podejściu do energetyki. Można było przeznaczyć te pieniądze na modernizację sieci przesyłowych, które są przestarzałe. Ten, kto ma fotowoltaikę, to wie, że o godzinie 13 ona już się wyłącza i nie wpuszcza do sieci więcej energii, bo sieć nie jest w stanie jej przyjąć. Przestarzałe sieci sprawiają, że z każdej gigawatogodziny energii wytworzonej przez elektrownie do odbiorców końcowych trafia tylko 40 procent, reszta idzie na straty. Rząd mógł też te 60 miliardów przeznaczyć na budowę Odnawialnych Źródeł Energii. Gdyby zrealizowano ten program „Biogazownia w każdej gminie”, to dzisiaj nie mielibyśmy problemów z energią cieplną, czy elektryczną.

– Ale OZE nie zabezpieczy całego zapotrzebowania.

W stu procentach nie da się w Polsce zastąpić obecnie źródeł konwencjonalnych energią pochodząca ze źródeł odnawialnych. Trzeba jednak pamiętać, że każdy megawat energii z OZE to jest pół tony węgla mniej.

– Rząd miał 60 mld złotych, ale pieniądze rozpuścił. Jest teraz wyjście z tej sytuacji?

Trzeba natychmiast zlikwidować regulacje blokujące OZE, otworzyć furtkę dla energii prosumenckiej. I trzeba znieść ograniczenia związane z energią pochodzącą z wiatraków. Koniecznie trzeba wspierać zakładanie klastrów energetycznych i przekazać linie przesyłowych do powiatów, tak, żeby energia wytworzona w danym regionie zostawała w tym regionie. Jeżeli nie jesteśmy w stanie zmodernizować przestarzałych linii energetycznych do przesyłania prądu na dalsze odległości, to nie ma innego wyjścia.

– Przy obecnej władzy brzmi to nierealnie, realny będzie powrót do kopciuchów.

Niestety, wszystkie wysiłki samorządów, wysiłki organizacji pozarządowych, które edukowały i namawiały do zmiany źródeł ciepła na bardziej ekologiczne, poszły wniwecz. Bo jak będzie zimno, nikt nie będzie myślał o ochronie środowiska, tylko o tym, żeby ogrzać dom. Czymkolwiek.

– Czyli znów się cofamy.

To już zrobiliśmy. Chodzi o to, żeby tego nie zepsuć jeszcze bardziej. Musimy zapewnić ludziom możliwość ogrzania się w rozsądnej cenie. Jedyne, co można byłoby zrobić, to ograniczyć eksport węgla, bo nasz węgiel jest eksportowany do krajów zachodnich. Natomiast spółki skarby państwa zajmujące się handlem olejem opałowym i gazem muszą zejść z marży, tak, żeby nie żerować na biedzie Polaków. Bo dzisiaj koszty zakupu oleju opałowego w Orlenie to 7 złotych za litr, a do ogrzania domu potrzeba trzech tysięcy litrów, więc to jest około 20 tysięcy złotych za sezon. Kogo na to stać? A rządowej dopłaty będzie dwa tysiące… Spółki skarby państwa są po to, by państwo mogło regulować takie kwestie, a póki co umożliwia spółkom osiąganie krociowych zysków kosztem obywateli, co można odczytać w kwartalnych raportach. Na przykład Orlen chwali się, że jego zysk wzrósł o 30 procent w porównaniu do analogicznego okresu ubiegłego roku.

– Może władza zbiera pieniądze na wybory?

– Nie można przeznaczać kolejnych pieniędzy na propagandę, a na rewolucję energetyczną. Niemcy do 2030 roku zainstalują u siebie trzy miliony pomp ciepła i sto procent energii elektrycznej przeznaczonej na ogrzewanie ma pochodzić ze źródeł odnawialnych. Pokazują, w jakim trzeba iść kierunku.

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.