– Od początku czułem, że jestem inny, bo potrzebuję faceta, a nie kobiety – przyznaje Bartosz. – Najgorsze było przełamanie bariery, by samemu sobie powiedzieć, jak jest. A miałem 13-14 lat, kiedy to odkryłem. Mieszkałem pod Prudnikiem, we wsi, gdzie żyje nieco ponad 600 ludzi.

Reportaż. Kiedy pan kocha pana…

– Naprawdę, jesteśmy szczęśliwi- mówi Bartosz, (z prawej strony).  fot. Jolanta Jasińska-Mrukot

– Teraz cała wioska praktycznie wie, że jestem gejem – dodaje 25-letni obecnie Bartosz. – Bywało trudno, ale przestałem z tego robić tajemnicę.

Czuł się źle, bardzo źle. Zawsze był otwartym człowiekiem. Zanim nastąpił jego coming out (tak homoseksualiści nazywają ujawnienie swojej tożsamości seksualnej – przyp. aut.) pomagał sołtysce w organizacji różnych imprez. Prowadził jazdy konne, miał w domu konie. W kościele był odpowiedzialny za sztandary, zawsze przy nich stał. Przyznaje, że potem, kiedy ujawnił swoją orientację seksualną, wiele się skończyło, a ludzie zaczęli go omijać.

– Ale ludzie w Opolu też potrzebują czasu, żeby zrozumieć, że świat nie jest jednakowy – dodaje po chwili i odwzajemnia uśmiech kelnerce, która stawia przed nim piwo. – Bywa z tym problem, ludzie czasem nie wierzą, że kobiety mnie nie interesują.

Obok Bartosza siada postawny brunet, dwukrotnie od niego starszy, są ze sobą od ponad dwóch lat, odkąd Bartosz wyjechał do Holandii. Teraz myślą o ślubie.

– Wyjazd z Polski to była taka szybka decyzja, rodzice myśleli, że to na dwa, trzy miesiące i wracam – wspomina. – Wyjazd był wtedy najlepszym wyjściem, bo było ostro w moim poprzednim związku, nie mogłem już z tym człowiekiem żyć. W gejowskich związkach też zdarza się przemoc, a taki to był mój związek.

Była chorobliwa zazdrość. Bartosz nie mógł wyjść z domu, ani na zakupy, ani do znajomych. Nawet z rozmowami na facebooku był problem. Jego były partner pojechał za Bartoszem, zamieszkał w pobliżu, ale musiał opuścić Holandię, kiedy Bartosz powiadomił o tym miejscową policję.

– Potem poznałem Fransa i nie zamierzam już wracać… – dodaje po chwili.

Teraz mieszkają w Belgii, a pracują w Holandii.

– W Belgii, czy Holandii nie chodzimy trzymając się za ręce,  absolutnie żadnych uczuć na mieście – zaznacza.

Wielu może to dziwić, bo przekonanie jest takie, że to kraje bardzo tolerancyjne i liberalne wobec osób LGBT.

– I tak jest, ale proszę nie mylić Amsterdamu, Antwerpii, czy jakichkolwiek dużych miast z prowincją, a mieszkamy przy granicy holenderskiej – podkreśla Bartosz. – Ludzie są tolerancyjni, ale nie podobają im ostentacyjne zachowania. Spacerujemy więc razem, ale za rękę nie chodzimy nigdy. To tam, więc proszę sobie wyobrazić, jak ludzie reagowali w mojej wiosce pod Prudnikiem…

Kiedyś w Antwerpii zaatakował ich jakiś Polak.

– Osłoniłem Fransa, a koleś po pierwszym moim ciosie się zmył – opowiada Bartosz. – Jak ktoś do mnie tak podchodzi, to leję po gębie. Przez jakiś czas  byłem zawodnikiem KSW, a poza tym jestem przecież ze wsi, więc często z chłopakami się lałem.

Ksiądz kazał mu się leczyć

Do końca gimnazjum był ministrantem. Zawsze blisko kościoła. Jego tajemnicę pierwsza odkryła babcia.

– Miałem 15 lat, jak przyłapała mnie z chłopakiem z sąsiedniej wioski, ale do śmierci o tym milczała – wspomina. – Tak, jakby to nie było takie ważne. Podobnie jest z osobami starszymi z mojej wioski, które przeżyły straszne rzeczy na Kresach, rzezie dokonywane przez banderowców. One inaczej patrzą na życie, normalnie ze mną rozmawiają. Bo młodsi nie odpowiadają nawet na „dzień dobry”.

Coming out Bartosza był powolnym wychodzeniem z „szafy” (takiego określenia używają homoseksualiści).

– Za każdym razem, jak chciałem powiedzieć o tym rodzicom, to pojawiała się jakaś przeszkoda – przyznaje.

Miał 18 lat, kiedy przeżył pierwszą szaloną miłość.

– Chłopak wyjechał, kontakt się urwał, trudno mi było się po tym pozbierać – opowiada. – Chciałem z kimś o tym pogadać, ale rodzice są bardzo religijni, podobnie jak cała rodzina.

Uznał, że trzeba się ze swojej orientacji wyspowiadać.

– Na spowiedź pojechałem do Opola, bo na mojej wiosce wydawało mi się to ryzykowne – tłumaczy. – Dla księdza w Opolu było oczywiste, że powinienem pójść na leczenie.

Zaczął się izolować od świata, popadać w odrętwienie.

– Wtedy zarejestrowałem się na profilu randkowym dla gejów, dodałem swoje zdjęcia – opowiada. – Kolega z wioski gej i jego partner zaczęli mnie szantażować, w taki różny sposób…

Na chwilę się zamyśla.

– Chodziło im, żeby dołączyć do nich… – dodaje mówi po chwili. – No, żeby uprawiać poliamorię. Wtedy pomyślałem, że nie odpuszczą, więc najwyższa pora wyjść z tej „szafy”.

Pierwszy coming out

– To było przed pierwszym marszem równości w Opolu – opowiada. – Moi rodzice byli w tym czasie u siostry za granicą, postanowiłem do mamy o tym napisać. Coś mi się jednak pomyliło w telefonie i wiadomość zamiast do niej, wysłałem do siostry. Odpisała, że się domyśliła. A kiedy rodzice wrócili, to była trudna rozmowa, płacz i rozczarowanie… Miałem już 21 lat. Bardziej przeżyła to mama. Rodzice prosili, żebym nie chodził na żadne marsze równości. Odpowiedziałem tylko, że to jest moje życie i nie będę patrzył na innych ludzi.

Dziś Bartosz ocenia, że w jego życiu późno to wszystko się stało.

– Byłem od trzech lat w związku z facetem, niemal codziennie się widzieliśmy, a ja po trzech latach się dowiedziałem, że on ma żonę i dziecko – mówi. – To bardzo zabolało, powiedziałem też o tym rodzicom.

Jeździł na marsze równości, gdzie tylko je organizowano, działał także w stowarzyszeniu „Tęczowe Opole”.

– Miesiąc po tym, jak zrobiłem coming out, pojechałem na marsz do Poznania – opowiada Bartosz. – Czułem się tam jak w innym kraju. Nikt na człowieka nie pluł, nie wyzywał. Teraz jest lepiej, nauczyłem się innego życia w mieście. Cała wioska praktycznie o mnie wie. Rodzice najbardziej drżeli o moją siostrzenicę, że negatywnie będzie na nią wpływać.

Nastoletnia siostrzenica do Bartosza oraz jego partnera zwraca się per wujku.

Całą noc ze sobą tańczyli

Bartosz w Polsce chodził do „mechanika”, mówi, że tam się bardzo męczył.

– Wkurzałem się, kiedy słyszałem od nauczycieli, jak o kim mówili: „To pewnie jakiś pedał” – wspomina. – Wszystko we mnie krzyczało, chciałem wtedy wstać i powiedzieć, że ja też jestem pedałem. W szkole mieliśmy transseksualnego chłopaka i wyglądało, że sobie radzi. W tym naszym środowisku są ciągłe depresje. Kiedy ja czułem ten „kanał”, to jechałem w góry, albo biegłem kilkanaście kilometrów. Jeżdżę konno, to moja pasja, dawała wytchnienie.

Bartosz jest świetnym tancerzem i niejednej dziewczynie na jej zaloty musiał powiedzieć „sorry Winnetou”. W oczach wielu widział rozczarowanie, ale nie mógł im powiedzieć, że woli mężczyzn. Nigdy się nie narzucał z tym „swoim tematem”, dzięki temu mógł liczyć na większy spokój.

– Z Fransem nie cierpimy gejów, którzy są przegięci, to znaczy z makijażem i torebeczką – dodaje. – Nieważne, czy jesteś gejem, czy hetero, nie rób z siebie pajaca. My jesteśmy parą facetów.

Teraz uczy się fryzjerstwa, ze szczególnym naciskiem na perukarstwo. Pracuje w salonie u Fransa.

– Mam częsty kontakt z osobami chorymi, dobieram im peruki – tłumaczy. – I odkryłem, że mam podejście do ludzi chorych i cierpiących. Jeszcze w Polsce, w domu, prowadziłem hippoterapię, wiem, jak w takich sytuacjach rozmawiać.

Przychodzą do niego ludzie z nowotworami, alopecią, a w Holandii coraz częściej to zdarza się młodym kobietom. Chorym robi peruki najczęściej z naturalnych włosów, te blond słowiańskie zdarzają się rzadko i są najwyżej cenione.

– Z Fransem jesteśmy razem praktycznie całą dobę i jeszcze się nie kłócimy, a jesteśmy już ze sobą przecież dość długo – zauważa Bartosz. Poznali się w klimatycznej kawiarni. Frans stał przy barze.

– Od pół roku byłem w Holandii, nie znałem języka, ale rozmawiałem po niemiecku – wspomina. – Start miałem niezły, bo moja siostra jest na stałe w Holandii. Ale było samotnie…

Stali po przeciwnych stronach i patrzyli na siebie.

– Do końca nie miałem pewności, czy nie patrzy na kogoś innego – mówi Barosz. Podszedł do baru, wychylił setkę wódki na odwagę i podszedł do Fransa.

– No i przetańczyliśmy całą noc – opowiada. – Rozstaliśmy się nad ranem, ale kiedy  się obudziłem, miałem już od niego pełno wiadomości w telefonie. A po kilku tygodniach zamieszkaliśmy ze sobą.

Trzeba człowieka ugościć

Bartosz o rodzicach Fransa mówi „teściowie”.

– Nie od razu mnie zaakceptowali, bo niezbyt im się podobało, że jestem z Polski – wyjaśnia.

Dobrze też nie było, kiedy przed laty usłyszeli od swojego syna, że jest gejem.

– W Holandii i Belgii jest większa otwartość społeczeństwa – włącza się do rozmowy Frans. – Ale w niektórych sytuacjach homoseksualistom też nie jest łatwo i wszystko zależy od kultury rodziny. Na pewno w młodszym wygląda to zdecydowanie lepiej.

Frans z ojcem przez dwa lata się nie spotykał.

– Teraz ma super kontakt z rodzicami, a oni, to znaczy moi teściowie, zaakceptowali mnie – podkreśla Bartosz. – Przestali mieć problem z tym, że jestem z Polski. Jakoś poszło.

Teraz pierwszy raz przyjechali z Fransem pod Prudnik.

– Początkowo moja mama powiedziała, że musimy spać w osobnych pokojach, ale odpowiedziałem, że nie ma takiej opcji – opowiada. – A jeśli mamy spać w osobnych pokojach, to w takim razie idziemy spać do hotelu, bo nie będziemy się wygłupiać.

Mówi, że wcześniej mama go pytała co Frans je, a czego nie.

– I jak przystało na dom z kresowymi korzeniami, to na przyjazd gościa nagotowała pierogów, gołąbków i bigosu – śmieje się Bartosz. – Napiekła ciast, które w naszej rodzinie są  od kilku pokoleń. Tak jak zawsze, pełny stół na przyjazd gościa.

Bartosz mówi, że Fransa z jego rodzicami dzieli bariera językowa.

– Ale jakoś się komunikują i nie jest źle, bo próbują łapać kontakt – opowiada. – Ale jak rozmawiamy o naszym ślubie, to słyszę: „Weź przestań…”. Uciekają od tematu.

Bartosz na chwilę się zamyśla.

– Byłem ministrantem do 14 roku życia – mówi. – Przecież teraz nikogo nie krzywdzę, a niektórzy po dwóch latach, jak przyjechałem na wioskę, unikali mnie jak ognia. Niech idą w cholerę, bo na świecie jest tyle cierpienia i oni tego nie widzą.

– Musiałem to wszystko przeżyć, żeby móc to spokojniej już powiedzieć – dodaje.

Co by powiedział takim osobom jak on?

– Nie bójcie się i walczcie o siebie – podkreśla. – Niech popatrzą, że premierka Finlandii została wychowana przez dwie matki, a sama jest hetero. Więc o co chodzi?

Jolanta Jasińska-Mrukot

 

 

 

 

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.