– Załomotali do naszych drzwi, stanęło przede mną czterech dryblasów i zapytali o męża – tak 13 grudnia 1981 roku wspomina Irena Kirstein, żona zmarłego już działacza opolskiej Solidarności, Romana Kirsteina.

Pani Irena rocznicę wprowadzenia stanu wojennego wspominała w Izbie Pamięci Solidarności w Opolu. Spotkanie poświęcone rocznicy 13 grudnia było nietypowe, bo tym razem o tamtym czasie mówili nie opozycjoniści, związkowcy, ale… ich żony. Ciche bohaterki stanu wojennego.

Obecny na spotkaniu Stanisław Jałowiecki, przewodniczący opolskiej „S” w grudniu 1989 r., a później, w wolnej Polsce, marszałek województwa opolskiego, przyznał, że o kobietach, żonach opozycjonistów mówiło się mało. I nie dotyczy to tylko żon opozycjonistów okresu stanu wojennego, ale całej historii Polski.

– Tak jest, że huzarzy, czy żołnierze maszerujący w rogatywkach to barwne postacie, przykuwające uwagę – stwierdził. – A wychowanie dzieci w domu to nie jest barwne, kto chciał widzieć tą kobietę w kuchni? Historia jest historią widowisk. Za mało uwagi poświęciliśmy kobietom. Mieliśmy luksus, że mieliśmy w nich takie zaplecze. To było mocne zaplecze.

O tym, jak było 13 grudnia 1989 r., opowiadały m.in. Irena Kirstein, Maryla Szwed i Lucyna Kusyk.

– Załomotali do naszych drzwi, stanęło przede mną w naszym niedużym mieszkaniu czterech dryblasów, pytali o męża – opowiada Irena Kirstein. – Nie pamiętam jakoś, żebym była  przestraszona. Oni się rozsiedli, powiedzieli że zaczekają na mojego męża. Po chwili zapukał piąty, powiedział, że wie gdzie mąż jest. I poszli po Romka…

Pani Irena mówi, że w takiej sytuacji nie można być chojrakiem.

– Nie wiedziałam, czy oni będą w kraju, czy ich będą wywozić na wschód, do Związku Sowieckiego – tłumaczy. – Towarzyszyła mi świadomość, że mam troje dzieci, najmłodsze miało osiem miesięcy, więc jestem za nie odpowiedzialna.

Strach przed wywózką działaczy opozycji do ZSRR był duży. Związek Radziecki w ogóle był wielkim zagrożeniem dla Polski.

– W czasach jeszcze legalnej Solidarności, a później już zdelegalizowanej, prowadząc działalność opozycyjną trzeba było zapominać, że coś takiego za nami stoi – podkreśla Stanisław Jałowiecki. – Oni nie musieli do nas wchodzić, bo tutaj byli… W Polsce stacjonowało wówczas 200 tys. radzieckich żołnierzy. Zachodni politolodzy nie wyobrażali sobie wtedy, że Związek Radziecki może upaść. A słowo „niezależność” (odnosi się do nazwy NSZZ Solidarność przyp. aut.) było kluczem, bo wcześniej wszystko było zależne od partii.

Maryla Szwed, kiedy aresztowano jej męża, nie wiedziała, co będzie dalej. Początkowo jej mąż trafił do aresztu przy ul. Sądowej w Opolu. Później przewieziono go więzienia w Strzelcach Opolskich. Czuła strach, nie wiedziała, czy mąż w ogóle kiedykolwiek wróci, czy jej nie wyrzucą z pracy…

– Ale spotkałam się z bezmiarem życzliwości u siebie w pracy, w przedszkolu, do którego chodziło dziecko – dodaje pani Maryla Szwed.

– Mężczyźni są od wystawiania piersi, ja wolę posprzątać,  ugotować – dodaje Lucyna Kusyk.

Ale to panią Lucynę zaaresztowano.

Zanim została wywieziona do więzienia w Gołdapi, na przełomie grudnia i stycznia była za murami aresztu przy Sądowej w Opolu.

– Byłam protokolantem wszystkich zarządów opolskiej NSZZ Solidarność, wszystkich prezydiów – tłumaczy pani Lucyna Kusyk. – Potem na przesłuchaniach najwięcej mnie pytali o to, co zapisywałam. Było nieustanne straszenie… I ciągle nas przesłuchiwano. Ja mam taką naturę, że nie pamiętam tego, co złe. Tych złych sytuacji.

Po dwóch tygodniach zabrano jej pamiętnik, w którym pojawiła się wzmianka o tym, że całą noc za oknem ujadają psy.

– To była straszna zima, więc przynajmniej tyle, że przestano te psy wyprowadzać na zewnątrz – dodaje.

Kiedy wywożono je do Gołdapi, usłyszały, że jadą na wschód, w domyśle – do ZSRR. Esbecy chcieli je przestraszyć, bo wiedzieli, że kobiety obawiały się wywózki do Związku Radzieckiego, daleko od mężów i dzieci.

– W Gołdapi zamknięto znane nazwiska, takie, jak Gajka Kuroń, Ania Walentynowicz i Halina Mikołajska – wspomina Lucyna Kusyk. – One nam, młodym dziewczynom, mówiły, jak mamy się zachowywać podczas aresztowania i przesłuchań.

Podczas spotkania w Instytucie Pamięci Solidarności Kuba Kirstein, student muzykologii, wnuczek Romana Kirsteina, przejmująco zagrał „Mury”, pieśń śpiewaną przez Jacka Kaczmarskiego. Muzykę do pieśni stworzył hiszpański bard w okresie wojny domowej w Hiszpanii. Zmienione słowa do polskiej wersji napisał Jacek Kaczmarski.

Pieśni z okresu stanu wojennego przypomniał Piotr Kirstein, syn Romana. Opowiadał też, jaki był ich dom w okresie stanu wojennego, wówczas miał 10 lat.

 

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.