Ziemia jest łasym kąskiem dla rolników, ale także dla tych, którzy chcą ją traktować jako kapitał. KOWR dwoi się więc i troi, żeby było sprawiedliwie, ale wiadomo, że zawsze będzie ktoś niezadowolony.

Jeszcze ćwierć wieku temu, kiedy likwidowano PGR-y, nie było wielu chętnych, żeby zagospodarowywać opuszczaną ziemię. Wszystko się zmieniło w 2004 roku, kiedy Polska wstąpiła do UE i nastąpił boom w rolnictwie, a ceny ziemi zaczęły błyskawicznie rosnąć i rosną do dziś. W niektórych regionach Polski cena hektara jest podobna, jak np. w niemieckiej Brandenburgii. Spektakularny również był wzrost dochodów rolniczych, którzy wzbogacili się na produkcji żywności. Wtedy też okazało się, że wygrali na tym ci, którzy wzięli w dzierżawę popegeerowskie grunty.

Należą one do państwa, a zmieniały się tylko nazwy rządowych agencji, które zarządzały tą ziemią. Najpierw była to Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa, potem Agencja Nieruchomości Rolnych, a teraz Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa. Obecnie w dyspozycji Oddziału Terenowego KOWR w Opolu jest 52 tys. ha gruntów na Opolszczyźnie.

Dzierżawią je spółki i spółdzielnie rolnicze oraz rolnicy indywidualni. Areał dzierżawionej ziemi ma sporą rozpiętość, w przypadku niektórych rolników jest to tylko 0,5 ha, w przypadku spółdzielni i spółek nawet kilka tysięcy hektarów, a na samym szczycie jest TOP Farm Głubczyce, który gospodaruje na 10000 ha po dawnym Kombinacie POGR Głubczyce.

Teraz czas tych długich, ponad 20-letnich dzierżaw dobiega końca, co wzbudza na wsi rosnące emocje. Wielu bowiem ma chrapkę na ziemię dzierżawców, a często to ci, którzy w połowie lat 90., czasie zapaści rolnictwa, nie odważyli się na ten krok. Jest też wielu młodych ludzi, którzy chcą uprawiać ziemię, ale tej dla nich dotąd u nas brakowało w ilości wystarczającej na funkcjonowanie nowoczesnego gospodarstwa. Ci młodzi to szansa na generacyjną zmianę warty w opolskim rolnictwie, a także na przetrwanie indywidualnego rolnictwa w naszym regionie.

Oni wszyscy chcą jednego – żeby nie przedłużać umów z dotychczasowymi dzierżawcami. Zrozumiałym jest, że największa chrapka na ziemię jest na południu Opolszczyzny, bo tam są dużo bardziej żyzne gleby, niż na północy, m.in. w powiatach oleskim, kluczborskim, czy namysłowskim. Plony na południu są trzykrotnie wyższe, niż na północy.

– Spółdzielnie rolnicze, czy rolnicy indywidualni, to dla nas  wszystko jest naszym opolskim rolnictwem, tutaj nie ma lepszych, ani gorszych dzierżawców – przekonuje Krzysztof Polak, dyrektor Oddziału Terenowego Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa w Opolu (KOWR). – A jeśli dużemu dzierżawcy kończy się czas dzierżawy, to zanim podejdziemy do wyłączenia gruntu, wcześniej konsultujemy się z opolską Izbą Rolniczą, bo nie chcemy kogoś skrzywdzić.

Okazuje się bowiem, że w niektórych województwach, kiedy upływał termin użytkowania ziemi, wielkoobszarowi dzierżawcy byli automatycznie pozbawiani gruntu. Tylko że potem często pojawiały się problemy z zagospodarowaniem tej ziemi, bo wbrew wcześniejszym deklaracjom rolników, że są chętni do dzierżawy, ostatecznie się na to jednak nie decydowali.

– A nam zależy, żeby ziemia nie leżała odłogiem, żeby każdy hektar ma być zagospodarowany – podkreśla dyrektor KOWR w Opolu.

Nierzadko w podobnych sytuacjach KOWR, w oparciu o opinię Izby Rolniczej, wyłącza tylko jakąś część gruntów dzierżawnych dla rolników indywidualnych.

– O tym, czy pozostawić całość dzierżawy dotychczasowemu dzierżawcy, decyduje szereg czynników – wyjaśnia Krzysztof Polak. – M.in. to, czy są tam zatrudnieni ludzie, czy jest hodowla, lub czy dzierżawca ma zobowiązania finansowe. Chodzi o to, żeby dzierżawcy nie osłabić, wyłączając mu ten konkretny grunt spod dzierżawy. Nie możemy np. wyłączyć gruntu z dzierżawy hodowcy mleka, bo w konsekwencji doprowadzimy do tego, że mleko będziemy sprowadzać z Nowej Zelandii. Zawsze wyłączając grunt musimy mieć podejście indywidualne, żeby nie popełnić błędu w zagospodarowaniu ziemi.

Przetargi na dzierżawę organizowane przez KOWR mają charakter ofertowy, albo licytacyjny.

W przetargu ofertowym promowani są przede wszystkim młodzi rolnicy. Zdobywają punkty m.in za deklarację prowadzenia hodowli bydła lub trzody chlewnej.

Przetarg licytacyjny jest już dla rolników ze średnim gospodarstwem i większymi możliwościami  finansowymi.

– Była licytacja gruntu wyłączonego z dzierżawy w powiecie nyskim – opowiada dyrektor Polak. – Wyszło około 500 zł za hektar dzierżawy. I jest to opłata roczna. W obrocie prywatnym te opłaty są wyższe, ale nam chodzi o to, żeby nasz rolnik się wzmacniał i rozwijał. Założenie jest takie, żeby po opłaceniu kosztów dzierżawy zostawało mu na rozwój gospodarstwa.

A walka o dzierżawę jest duża.

– Dlatego, że kupić ziemię trudno, bo jej cena jest zaporowa – tłumaczy Marek Froelich, prezes Izby Rolniczej w Opolu i członek Rady Społecznej KOWR. – Tak wysoka, że jedno pokolenie nie jest w stanie spłacić tego zakupu, więc jedno pokolenie spłaca, a dopiero następne może się z tego cieszyć.

Prezes opolskich rolników dodaje, że pogodzenie interesów dotychczasowych dzierżawców i rolników głodnych ziemi może być trudne, bo zawsze któraś ze stron będzie miała pretensje. Jako przykład podaje sytuację w jednym z powiatów.

– Pytaliśmy rolników, jakie jest zapotrzebowanie na grunt na ich terenie, a oni nam mówią, że jest głód ziemi – opowiada Marek Froelich. – Chcieli, żeby dotychczasową dzierżawę 300 ha podzielić na mniejsze kawałki, bo jest prawie 30 chętnych. Ale jak doszło co do czego, to się okazało, że w rzeczywistości zdecydowanych jest dwóch, trzech rolników.

Okazuje się też, że wielu rolników ubiega się o przetarg licytacyjny.

– A to błąd, przed czym przestrzegam – podkreśla prezes Froelich. – Wybierają licytacyjny, a nie ten ofertowy, który im sprzyja. Bierze on m.in. pod uwagę odległość dzierżawionego gruntu od ich własnego pola. Znamy w Izbie takie przypadki, kiedy młody rolnik z „gorącą głową” bierze udział w przetargu licytacyjnym, a potem okazuje się, że nie stać go na utrzymanie ziemi, więc po dwóch latach chce oddać, a wziął ją na osiem. Więc pojawia się problem.

– Młodzi mają gorącą głowę, kiedy słyszą, że jest coś do wzięcia – dodaje Marek Froelich. – Szczególnie, kiedy patrzą na wielkoobszarowego sąsiada, który tanio dzierżawi grunt, bo te stare dzierżawy sprzed 20 lat są za niewielkie pieniądze. Dziś jednak te stawki są zdecydowanie wyższe. Przy podejmowaniu decyzji o dzierżawę powinien też brać pod uwagę park maszynowy, którym dysponuje. Czy da radę obrobić nim dużo większy areał. A takiego myślenia często im brakuje…

To, że KOWR poważnie traktuje opinię organizacji rolniczych, potwierdza także Danuta Bajak z Opolskiego Związku Rolników i Organizacji Społecznych, członek Rady Społecznej przy KOWR.

– KOWR z nami współpracuje, ma to wpływ na dalsze postępowania w sprawie działek, którym się kończą dzierżawy – mówi Danuta Bajak.

Pani Danuta dodaje, że dla niej podczas głosowania w radzie społecznej KOWR nad tym, czy przedłużyć kończącą się dzierżawę, czy nie, istotne jest to, czy ten duży dzierżawca oprócz dbałości o swoje gospodarstwo jest także wzorcem dla innych rolników.

Danuta Bajak przyznaje, że pojawia się rodzaj niechęci i wrogości pomiędzy rolnikami, a firmą, która wzięła w dzierżawę ziemię w chwili, kiedy nikt jej nie chciał.

– Naturalne, że ludzie chcą mieć większy areał ziemi – mówi Danuta Bajak. – Nie wszyscy jednak potrafią ją dobrze spożytkować, bo brakuje im zmysłu przedsiębiorczości w rolnictwie.

W tym trendzie, żeby dać wszystkim jak najwięcej, żeby się rozwijali, nie zawsze jest sens, bo często rolnicy na powiększonym areale decydują się na produkcję typowo roślinną,  której i tak mamy duże nadwyżko w kraju.

– Rolnicy często są przekonani, że jak więcej ziemi, to będą zamożniejsi – dodaje Danuta Bajak. – A to tak nie działa, o czym już dawno mogli się przekonać rolnicy na zachodzie.

W organizacjach rolniczych coraz częściej słyszy się też głosy, że w gospodarowaniu pomogłyby rolnikom maszyny kupowane wspólnie dla kilku gospodarstw, tak, jak to robią rolnicy na zachodzie. U nas każdy ma ambicję, żeby posiadać komplet maszyn, które często pracują potem tylko kilka dni w roku.

– Szkoda, że u nas nie podejmuje się wspólnych zakupów maszynowych, bo ludzie nie mają do siebie zaufania – podkreśla prezes Marek Froelich, prezes Izby Rolniczej.

Jolanta Jasińska-Mrukot

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.