Z prof. Arkadiuszem Nowakiem, biologiem z Uniwersytetu Opolskiego, rozmawia Jolanta Jasińska-Mrukot

Coraz więcej mówimy o ekologii i coraz bardziej dewastujemy środowisko. Jak Pan by to wytłumaczył?

Ekologia to nauka o relacjach między gatunkami a ich siedliskiem, w każdej encyklopedii można to przeczytać. Ale o takiej ekologii w ogóle nie rozmawiamy! A to, o czym się rozmawia w mediach, to ochrona środowiska, m.in. gospodarka odpadami, ochrona atmosfery, energetyka odnawialna. To jest wielość wszystkiego i miesza się wszystko kompletnie. Nie mieszajmy tego i zostawmy ekologię w przyrodzie. Cała reszta nie jest nastawiona na ochronę gatunków, ale na ochronę zdrowia człowieka.

Jeżeli ta ochrona środowiska dodatkowo powoduje, że populacja ludzka jest znacznie liczniejsza – a w tej chwili jest nas już osiem miliardów – oraz znacznie więcej konsumuje, jest zdrowsza, to właśnie mamy katastrofę ekologiczną w moim rozumieniu. Krótko mówiąc, moim zdaniem w ostatnich trzydziestu latach media i ochrona środowiska przyczyniły się do katastrofy ekologicznej, która z dekady na dekadę postępuje. Moja hipoteza jest wyolbrzymiona, ale ona nie jest nowa. Na wykładach z ochrony bioróżnorodności, ochrony przyrody na UO powtarzam to studentom od trzydziestu lat. Początkowo wszyscy szeroko otwierają oczy, a potem przyznają mi rację.

To dlaczego wszyscy mówią o ekologii?

Przyjęliśmy w latach osiemdziesiątych model amerykański, który okazał się skuteczny w egoistycznej populacji gatunku ludzkiego. Czyli nie nastawiamy się nie na zwierzęta i rośliny, bo tego nikt nie kupi. Nastawiamy się na nasze zdrowie, a dzięki temu rośliny trochę skorzystają.

 Czyli, tak jak mówiłam na początku, w tej niby-dbałości dewastujemy jeszcze więcej.

Właśnie tak. Po prostu jesteśmy silniejsi. Im więcej mamy czystej wody, czystego powietrza, więcej różnego rodzaju dóbr, tym więcej konsumujemy i te tak zwane kampanie ekologiczne są przeciwskuteczne. Mówimy od trzydziestu lat o plastiku jako problemie i wszyscy wiedzą, że on jest zły. Ale w ciągu tych trzydziestu lat konsumujemy go wielokrotnie więcej – plastrów, foliowych torebek i mnóstwa innych produktów plastikowych. Pamiętam, jak po ulicach Opola jeździł samochód, który reklamował ekologiczny plastik, to była kwintesencja tego bałaganu, który zrobiliśmy z ekologią. To my odczepiliśmy definicję od przyrody. Odkleiliśmy od relacji między siedliskiem, biotopem a gatunkami i wprowadziliśmy na szerokie wody nie wiadomo czego, do tego stopnia, że niektórzy wpadają na tak głupie pomysły jak ekologiczny plastik, bo rozkłada się o sto lat krócej niż standardowo jakieś tysiąc lat.

 Co w takim razie powinniśmy teraz zrobić?

Ja już wiem, że nie działa ten pomysł, który od trzydziestu lat realizujemy w Polsce, a wcześniej realizowały go kraje zachodnie. Są dwie drogi. Jedną z nich jest liczba ludności. Wirusy powstały w oceanach po to, żeby redukować liczbę ludności. I mówię to jako biolog! Co jakiś czas wydostają się na ląd i sieją spustoszenie. Nie są jednak na tyle skuteczne, żeby dla ekologii, stabilności ekosystemów świata coś z tego wynikało. Nawet jeśli ten wirus zredukuje populację człowieka o sto milionów, to jest bez znaczenia dla przyrody. I mówię to jako biolog. A przecież żaden kraj nie powstrzyma specjalnie rozwoju medycyny po to, żeby zredukować liczbę ludności.

 A druga droga?

Kto z nas jest gotów nie używać klimatyzatorów w samochodach, biurach? Jeżeli ludzie nie ograniczą konsumpcji – mówię tutaj o odrzuceniu zmian przez tak zwaną modę oraz cichych zmian powodowanych przez tak zwany rozwój na przykład klimatyzacji pomieszczeń – to nie będzie żadnej poprawy, a wszystko będzie zwykłym biciem piany. Pojawią się natomiast kolejne odkrycia, które doprowadzą do gorszego. Takich odkryć, także w zakresie szeroko rozumianej ekologicznej ochrony środowiska, mamy wiele i nie doprowadziły one do niczego dobrego. Przykładem są samochody elektryczne. Jeśli staną się powszechne, to straty dla środowiska będą znacznie większe niż te, które powodują tradycyjne samochody. Akumulatory i baterie do aut elektrycznych bardzo obciążają środowisko podczas produkcji, ale także podczas utylizacji, po wyczerpaniu. A to są krótkotrwałe produkty. Poza tym skąd będzie ten prąd do aut elektrycznych? Przecież w Polsce będzie pochodził z węgla! No więc co to za pomysł?

Domyślam się, że ma Pan alternatywę.

Jedynym sensownym pomysłem są panele fotowoltaiczne, niestety rząd blokuje sztucznie rozwój paneli fotowoltaicznych, obniżając kwotę skupowanego prądu i limitując moc tych instalacji. Gdyby to uwolnił, Polacy swoimi siłami problem węgla zlikwidowaliby w pięć lat. Tylko rząd nie chce na to pozwolić, bo jakie będą skutki społeczne i co się stanie po dojechaniu do Warszawy górników z Katowic?

 Czy w tej sytuacji możemy w ogóle coś zrobić?

Krótko mówiąc, sprawa jest skomplikowana, bo dopóki nas będzie osiem miliardów, a każdy z nas będzie rocznie konsumował dziesięć razy tyle, co ludzie sprzed pięćdziesięciu lat, których wtedy było trzy miliardy, to żadne metody, żadne technologie, żadne wyprawy w kosmos nie zatrzymają zniszczeń środowiskowych. Nic nie powstrzyma globalnych zmian, zamierania raf koralowych, katastrofy spowodowanej przez ludzi w Indiach, południowych Chinach czy na Borneo i Sumatrze, gdzie na naszych oczach wycinane są resztki lasów deszczowych. To samo zrobiono w Afryce, gdzie jest jedno wielkie pole orne. A na Śląsku Opolskim należałoby zapytać, kiedy powstał ostatni rezerwat przyrody. Nie powstał, bo Lasy Państwowe zaraz krzyczą weto. Bo wszyscy chcą się rozwijać, to znaczy produkować, konsumować, czyli zabierać kolejne przestrzenie życiowe ptaków, zwierząt, roślin, żeby mieć większe PKB. To jest przeciwko ekologii.

Zaskakuje Pan często, także opowiadając o piaskowniach i żwirowniach.

Czasem ludzie protestują, kiedy wycina się sośninę, a to od wielu pokoleń przez leśników uprawiana plantacja desek. Taka piaskownia jest bardziej ekologicznie czynna niż taka plantacja desek. Piaskownia ma zbiornik wodny, tam są płazy, ptaki, szuwary. Według ludzi wokół jest nieporządek, a to doskonałe siedlisko dla ekosystemu, taka piaskownia po wyeksploatowaniu staje się ostoją bioróżnorodności, przynajmniej w skali lokalnej. Dramatem jest to, że w Polsce od czterdziestu lat mamy tak zwaną edukację ekologiczną, która z ekologią niewiele ma wspólnego. Powinna być solidna edukacja przyrodnicza, a w to miejsce pojawiła się ta o jakichś odpadach, o elektrowniach.

Ludzie się w tym pogubili?

Ci, którzy to rozumieją, uznawani są za oszołomów albo są wyśmiewani przez ogół społeczeństwa, które traktuje takie sprawy jako niepoważne. Tutaj widzę rolę mediów, żeby wytłumaczyć, że bycie niemodnym nie jest niczym niedobrym.

Chodzi o trwałość produktów?

One mogą być sprzed wielu sezonów, nawet sprzed dziesięciu lat, byleby były trwałe. Takie ruchy na świecie już się pojawiają, wykorzystują to, co wtórne. I to nie jest cecha biednych krajów, tylko bardzo świadomych społeczeństw. I nie ma innej drogi! Musimy do tego wrócić! To będzie kosztowało PKB. Bo po co wymyślono modę? Po to, żeby zwiększyć konsumpcję, żeby ludzi bardziej kręciło. Każdy nowy ciuszek, a u panów każdy nowy samochód to jest kolejna eksploatacja surowców z ziemi, wody i energii. Tylko na dłuższą metę tego się nie da utrzymać!

No to wracamy do tego, co już w tym kraju było, czyli kupujemy produkt, np. płaszcz, buty, torebkę i rower, na wiele lat.

Tam, gdzie jest to możliwe, to zdecydowanie tak. Ale są przestrzenie, np. zdrowie publiczne, gdzie to trudno zrobić, bo nie wrócimy do strzykawek wielokrotnego użytku. W innych przypadkach rzeczy i przedmioty codziennego użytku trzeba tak wybierać, żeby można było je utylizować, żeby z tego wtórnie można było jeszcze coś zrobić. I powinniśmy schudnąć, to jest oczywista oczywistość, którą tłumaczę moim studentom. Jest nas osiem miliardów, a każdy ma nieograniczony apetyt. Teraz wszyscy są nastawieni, szczególnie w Polsce, żeby zjeść. Koszty naszej otyłości są coraz większe, zaczynając od kosztów leczenia i innych obciążeń, m.in. nieefektywnej pracy. Gdybyśmy zredukowali zjadanie mięsa do poziomu, który jest nam rzeczywiście potrzebny, wówczas mielibyśmy gigantyczną, gigantyczną poprawę w skali całego globu jakości środowiska. To byłoby więcej niż wszystkie nowoczesne elektrownie czy odejście od węgla. Wystarczy tylko tyle, zmienić dietę – i to dotyczy przede wszystkim krajów cywilizowanych. Wróćmy do swojej wagi, a to pomoże wszystkim. Przecież św. Franciszek z Asyżu dokładnie mówił, że mamy żyć skromnie i jeść tylko to, co jest nam rzeczywiście potrzebne. Wtedy wszyscy będziemy zadowoleni: przyroda, rośliny, zwierzęta. I my, bo poczujemy się zdecydowanie lepiej.

A jak żyje profesor Nowak, czy według właśnie tych wskazówek?

Zacznę od moich wad, polegających na tym, że ciągle kursuję, ciągle gdzieś jeżdżę, więc dużo spalam, czy to w samolotach, czy w samochodach. Staram się jak mogę. Jestem antymodny, w ogóle mnie to nie kręci i robię to z premedytacją. Jeżdżę samochodem do jego śmierci i nie zdarzyło mi się, że wymieniłem auto, bo się pojawił nowy model czy jakiś gadżet. Golfa miałem piętnaście lat, potem kupiłem czteroletniego golfa i jeżdżę nim już dziesięć lat. Trzymam wagę, która daje mi komfort poruszania się i uprawiania sportu. Od trzydziestu lat na przedmiotach różnorodności biologicznej, ochrony przyrody, ochrony środowiska, zrównoważonego rozwoju i zagrożeń cywilizacyjnych tłumaczę studentom, na czym to wszystko polega. I że to nie jest tak, że im większa różnorodność, tym lepiej, bo nie zawsze tak jest. I to nie jest też tak, że jeśli coś jest bardziej ekologiczne, to faktycznie zawsze służy przyrodzie. W konkretnym miejscu trzeba rozpoznać uwarunkowania środowiskowe, funkcjonowanie ekosystemów. Bywa, że ochrona środowiska stoi w sprzeczności z ochroną przyrody.

 Dziękuję za rozmowę

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.