– Zapraszam na godzinę  20, na wspólne zapalenie świecy na balkonie czy  przed domem . Wyraźmy w ten sposób nasz lęk przed tym, co może nas spotkać i solidarnie wyraźamy nasze zaniepokojenie sytuacją na świecie. To moja własna inicjatywa. Prześlij ją do wszystkich, którzy myślą tak jak ja. Wiesz jak myślę. Razem jesteśmy mocni. Pozdrawiam – Malteser Bernhard – napisął do mnie ostatnio.

W obecnej sytuacji dwoi sie i troi by pomóc. Tysiące maseczek i rękawiczek trafiły za sprawą Bernharda Serwuschoka do Polski. Musiał odwołać zapowiadany przyjazd:  „W związku z Coronavirusem muszę odwołać transport na Śląsk Opolski, który miał być w dniu 27.03.20 .Transport będzie przesunięty na inny termin” – napisał na FB.

W ostatnich dniach, gdy trudno było już jeździć wielkie paki wysyłał kurierem i płacił prawie 350 euro za przesyłkę. Jesteśmy w stałym kontakcie.

Witam i pozdrawiam. Zarówwno ja jak i  rodzina czujemy się dobrze, czego życze także panu. W ostatnich dniach wysyłałem 27000 masek i 7500 rekawic do Nysy bo w Dworze Biskupim jest DPS a Maltańska Służba Medyczna ma tam dzięki Robertowi Leszczynskiemu,  reprezentującego właściciela Dworu Biskupiego siedzibę. Za jego pośrednictwem maski trafią do szpitala i starostwa. U nas w powiecie mamy już 33 zakazenia i 185  w kwarantannie . Życze zdrowia,  uważaj pan na siebie. In Italien w ostatnich 24 godz.793 osoby odeszły

Serwuschok zawsze na posterunku. Przysyła maseczki, rękawice…

Jak sie u nas dowiedzieli że mam około 70000 masek to musiałem 40000 oddać do magazynu słuzby zdrowia . Tak samo rekawice. Tak więc szybko jeszcze GSL wysylalem dla DPS i Maltańczykom  dla szpitala w Nysie . Mam juz pusto. A u was juz 627 chorych. Od jutra  będę pytać o łóżka, bo mam okolo 100 szt., a beda potrzebne. Życzę zdrowia. Pozdrawiam – Bernhard

Bernhard Serwuschok, Maltańczyk z niemieckiej Vechty, wcale nie pochodzi z Czarnowąsów, choć media często tak go przedstawiają. Jako wolontariusz w Malteser Hilfdienst w Niemczech przygotowuje transporty darów m.in. do Kosowa i Białorusi. Na własną rękę załatwia i wozi całymi tirami rzeczy do swojej małej ojczyzny ale także do stacji Maltańskiej Służby Medycznej w Nysie i Wieluniu. Wszyscy go tu znają i z niecierpliwością wypatrują jego kolejnego przyjazdu. O mały włos doszłoby do awantury, gdy goście Wigilii dla Starszych i Samotnych 2017 w Czarnowąsach dowiedzieli się, że tym razem nie przyjechał…

Urodził się i wychował w Zębowicach. Gdy jego wuj wyjeżdżał do RFN, jeszcze w czasach komuny, musiał się do zera rozliczyć, a miał budynek w centrum Czarnowąsów przy ulicy Wolności. Budynek przypadł Berhardowi. Dopiero wówczas wydali wujkowi paszport i mógł na stałe wyjechać. W 1979 roku bernard sprowadził się do tego domu.

-A ponieważ jestem takim trochę niespokojnym duchem, to znaczy nie potrafię usiedzieć na miejscu bezczynnie, rozpocząłem działalność w straży pożarnej z Piotrem Leją. Byłem ponadto czynny w radzie sołeckiej, udzielałem się, gdzie się dało – śmieje się.

Trwało to wystarczająco długo, by wrosnąć w tę wieś. – Wyjechałem z Polski w październiku 1988 roku. Nie żeby mi tu było źle, ale nie widziałem przyszłości dla moich dzieci. Mieliśmy ich już trójkę, a calutka moja rodzina była już po drugiej stronie – trzy siostry, brat i rodzice – ja tutaj gasiłem światło. Tego budynku w Czarnowąsach nie musiałem się wówczas pozbywać, ale i tak po kilku latach go sprzedałem, bo co tylko przyjeżdżałem, to wkładałem w niego pieniądze, a pożytku z niego nie miałem żadnego. W tym czasie też mój syn na zachodzie zaczął budować duży dom, więc pieniądze poszły na budowę i dla pozostałych dzieci – opowiada Bernhard

Ponieważ znał dobrze język niemiecki, nie miał problemów, na które napotykali polskojęzyczni emigranci. W ciągu dwóch tygodni po przyjeździe do Niemiec miał pozałatwiane wszystkie papiery.

– Niektórzy w tych lagrach byli po dwa trzy lata. Ja byłem jeden dzień. Byłem tam już dawno zameldowany w Czerwonym Krzyżu, miałem swój numer i na podstawie tego numeru docierali do rodziców i do wszystkiego, co było niezbędne. Pracę znalazłem po dwóch tygodniach. Stawiałem kurniki. Przeważnie byłem za granicą: Francja, Finlandia, Norwegia. Czasami te pobyty się wydłużały do miesiąca. No ale jak się zajedzie z jedna torbą i szczoteczka do zębów, zostawiwszy cały życiowy dorobek, to trzeba zaczynać wszystko od początku. Musiałem zacząć przyzwoicie zarabiać. To było życie właściwie od hotelu do hotelu. To trwało trzy lata. W końcu zgłosiłem się do jednej z fabryk produkujących części samochodowe. Akurat pamiętam, jak przyjechałem z Norwegii, gdy do mnie zadzwonili i powiedzieli, że mogę od poniedziałku zaczynać. No i tam pracowałem 28 lat. – Teraz juz Serwuschok jest na emeryturze.

Serwuschok zawsze na posterunku. Przysyła maseczki, rękawice…

Jego syn ma żonę spod Wrocławia. W 1997  żenił się, akurat gdy zaczęła się wielka powódź. Serwuschok jako były strażak widział co się dzieje i chciał ludziom, którzy ucierpieli podczas powodzi, pomóc. Żonie zakomunikował, że w tym roku święta będą nie tak wystawne jak zawsze. – Widziałaś, jak ludzie potracili wszystko. Musimy im pomóc.

Zaczął zbierać pralki, lodówki, różnego rodzaju sprzęt – najpierw od znajomych. Napisał artykuł do lokalnej gazety opisujący sytuację powodzian. Zaapelował do mieszkańców Vechty o pomoc. Bardzo wiele osób się zgłosiło. Powstał problem: jak to wszystko, co u siebie zgromadził, przewieźć. Poszedł do Zakonu Kawalerów Maltańskich, bo wiedział, że oni mają duże samochody. Ci się od razu zgodzili, ale pod warunkiem że jeżeli będą potrzebować jakiejś takiej pomocy od niego, to im nie odmówi. – Zgodziłem się bez wahania. Tak się zaczęła ta moja maltańska służba.Serwuschok zawsze na posterunku. Przysyła maseczki, rękawice…

Dziś jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych Maltańczyków. – Wiele firm ma spore nadwyżki produkcji. Żeby się nie zmarnowały, przywożą je do mnie. Ja mam dwa duże magazyny i z chęcią wszystko biorę, bo wożę nie tylko na Śląsk Opolski. 14 razy byłem na Białorusi, dwa razy w Kosowie. Tam szedłem śladami Matki Teresy z Kalkuty, bo moja żona zajmuje się inwalidami i pracuje z ułomnymi.

Co żona na to, że tak się tak włóczy po świecie?

– 43 lata jesteśmy małżeństwem, Znamy się od dziecka, chodziliśmy do jednej klasy. Nasze wspólne życie nie zaczęło się w szkole. Tam nienawidziliśmy się jak pies z kotem. Też jest z Zębowic, choć urodzona w Opolu. Ale później tak się właśnie ułożyło, że wzięliśmy ślub.

Żona pamięta, jak w Polsce było biednie. Zdaje sobie sprawę, ile taka pomoc znaczy dla ludzi. W rodzinnym domu pamięta takie czasy, kiedy tylko po kościele w niedzielę dostawali kawałek parówki na gorąco, do tego chleb z masłem. Ojciec sam pracował, a miał sześcioro rodzeństwa. – Nie mam chyba potrzeby opisywać jaka to była bieda. To było jeszcze w Zębowicach.Serwuschok zawsze na posterunku. Przysyła maseczki, rękawice…

Jest już sześciokrotnym dziadkiem. Po przyjeździe do Niemiec zdecydował się z żoną na jeszcze jedno dziecko. – Ponieważ swoje lata już mieliśmy, zrobiliśmy specjalistyczne badania. Lekarze stwierdzili, że możemy sobie na to pozwolić, że nie ma żadnych przeciwwskazań. Na cześć straży pożarnej najmłodszy dostał na imię Florian. Żona chciała Marcel – no to jest Florian Marcel – i on też już ma 26 lata. Myśleliśmy, że na starość będziemy mieć kogoś koło siebie, ale się okazuje, że nawet wnuków nie mamy do kołysania, bo te które są, też już wyrosły – najmłodszy ma piętnaście, a najstarszy dwadzieścia trzy. A od Floriana jeszcze wnuka nie mamy.

– Mam ogromną satysfakcję. Uśmiechnięte twarze tych dzieci czy starszych, którym mogę pomóc… Jak jadę do Sowczyc do domu dziecka – jak te dzieci się cieszą… Te omy na wigiliach. Ten uśmiech, ta ich radość – to jest największa zapłata. A gdy udaje mi się taką bardzo konkretną rzecz komuś załatwić, bo ludzie dzwonią i proszą na przykład o elektryczne łóżko szpitalne, elektryczny wózek inwalidzki, albo jakiś inny sprzęt, to już w ogóle jest wspaniałe uczucie gdy widzę, że to co przywiozłem jest potrzebne, że ułatwia komuś życie.

– Na wigilię dla starszych i samotnych w Czarnowąsach zawsze przywoziłem paczki, które potem goście zabierali do domu. Także coś na stół. To jest warte wszystkich pieniędzy. Zorganizowałem już ponad 300 transportó, a za każdy trzeba zapłacić, choćby paliwo. Na ogół znajduję sponsora, ale zdarza się, że i ze swoich się daje…

– A całe to powiększenie Opola, Pan wie, bo spotykaliśmy się nawet gdy razem z czarowąsianami drogę blokowałem. To skandal, jak tych ludzi potraktowano, jak usiłuje się odebrać im ich tożsamość i prawo do decydowania o sobie. A wybory teraz urzadzać ? To już jest niewyobrażalne… i tutaj Bernhard powiedzial coś, czego nie napiszę.

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

4 komentarze

  1. Jadwiga Zielińska /

    Tyle dobroci,energii, chęci pomagania -podziwiam i po ludzku zazdroszczę.To nie na pokaz .To z serca i potrzeby dzielenia się z innymi .Pozdrawiam.

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarz, publicysta, dokumentalista (radio, tv, prasa) znany z niekonwencjonalnych nakryć głowy i czerwonych butów. Interesuje się głównie historią, ale w związku z aktualną sytuacją społeczno-polityczną jest to głównie historia wycinanych drzew i betonowanych placów miejskich. Ma już 65 lat, ale jego ojciec dożył 102. Uważa więc, że niejedno jeszcze przed nim.