– Jako wokalista zadebiutowałem w wieku dwóch lat – opowiada Henryk Lakwa. – Babcia zabrała mnie na Pasterkę. Byłem cichy i grzeczny do momentu gdy ludzie na koniec zaśpiewali „Cichą noc”. Śpiewali: „wszystko śpi”, a ja na to na całe gardło: „a joł ni!”. Do piątego roku życia babcia nie brała mnie kościoła…

osoby::
Henryk Lakwa, starosta opolski, jako jedyny w województwie opolskim pełni funkcję od momentu powstania powiatów. W 1998 odebrał w Warszawie akt erekcyjny dla powiatu opolskiego.
Klaudia Lakwa, nauczycielka, działaczka samorządowa (była przewodnicząca rady miasta Prószków), instrumentalistka.

miejsce:
dom Państwa Lakwów w Prószkowie,

otoczenie i warunki:
kafej, kołocz i ciasto z galaretką (jak są truskawki to musi być ciasto z galaretką), Leszek Myczka – konsument dóbr wszelakich, długopis.

Henryk nie miał w rodzinie tradycji muzycznych.  – Dopiero w szkole średniej zostałem zaproszony przez księdza do tego, żeby wziąć udział w religijnym zespole bigbitowym – czyli perkusja, gitara, gitara basowa.  Nie umiałem grać na niczym. Instrument miałem w gardle: miałem „gadane i śpiewane” – opowiada.

Zupełnie inaczej było u Klaudii. Tam w rodzinie wszystko grało i śpiewało. –  Od strony mamy królowała muzyka klasyczna – skrzypce, a od strony ojca – gitara i akordeon – opowiada Klaudia Lakwa. – Przy każdej okazji: odpust, urodziny, jakiekolwiek święto: grano i śpiewano na wszystkim. Miałam wujka, świętej pamięci Karola, który czego się chwycił to na tym grał, choć do żadnej szkoły muzycznej nigdy nie chodził. Harmoszka, akordeon, gitara, trąbka czy saksofon – nie miały dla niego żadnych tajemnic. Potrafił rozbawić każde towarzystwo. A śpiewało się wszystkie stare piosenki – dzięki temu je zapamiętałam. I polskie, i śląskie i niemieckie.

– Tam się zaczęło. W salce katechetycznej u nieżyjącego już proboszcza Szmigielskiego. Było nas ze dwadzieścia osób – prawie wszyscy wyjechali na stałe  do Niemiec. Ten zespół nazywał się „Genezaret”- wspominają. Wspominają także ówczesnego wikarego, który wbrew śląskiej tradycji, by po szkole jak najprędzej podjąć pracę, wyłuskiwał zdolniejszych i chodził do rodziców i namawiał: „on ma pójść dalej” , „ona ma się dalej uczyć” ” na studia”.

– I ta nasza grupa właściwie w stu procentach ukończyła wyższe uczelnie – opowiada Henryk – I wtedy Klaudia, żeby sobie dorobić, biedna studentka, grała w takim zespole zabawowym „Paradise” – czasami wesela, ale raczej wiejskie zabawy. Ja tam czasami do nich dochodziłem.

– To było takie granie całkowicie schematyczne. Wiadomo było, że jak jest ta funkcja, to potem musi być ta. – Ja grałam na tych moich przywiezionych organach Korg Poly 61.  To była maszyna warta „malucha”…

– Dlatego stałem się kumplem tej pani,  jak ona wróciła z tym sprzętem… A on miał na ówczesne czasy niesamowite brzmienie – śmieje się Henryk.

– Jeździłam na wakacje do babci do Niemiec. I tam, dzięki znajomości języka miałam pracę. Na koniec za wszystkie pieniądze kupiłam sobie ten instrument. Ale on spokojnie, wielokrotnie zarobił na siebie.

– Zarobił na nią i na nas, na tych co śpiewali, bo najważniejsi byli ci co grali. Bez śpiewania też można było tańczyć – śmieje się Henryk.

– Zawsze była gitara , jedna, druga, basowa perkusja i ja byłam z Korgiem. I potem trzeba było chłopaków pozbierać. A najgorzej było – jak dziś pamiętam raz w Rzymkowicach – och tam to sztachety leciały – opowiada Klaudia. – Taka tradycja na Śląsku była: jak była zabawa w remizie – to były bitwy o dziewczyny – sztachety ze wszystkich okolicznych płotów fruwały w powietrzu – dodaje Henryk.

– Różne były sytuacje. Chłopaki mieli ze mną dobrze. Raz graliśmy sylwestra już nie pamiętam gdzie. Wychodzę po imprezie a na szybie taka warstwa lodu. Wymyśliłam żeby czajnikiem z wrzątkiem to potraktować, ale na szczęście do tego nie doszło. A mi chodziło tylko o to, żeby mieć dziurkę w tym lodzie, żeby widzieć i żeby tych moich chłopaków po imprezie do domów rozwieźć. Oj mieli ze mną dobrze.

– Była jedyna niepijącą.. A wtedy duuużo się piło – przyznaje Henryk. – Tak się piło, że gdy my mieliśmy nasze wesele i zamówiliśmy zespół z Opola, to grał do 21, a potem przestał, bo już leżał… I wtedy szybko: państwo młodzi, rodzina i znajomi wskoczyli i zaczęli grać. Zagraliśmy ze dwa utwory a orkiestra widząc, że nie jest niezastąpiona wytrzeźwiała w try miga i do końca nie tknęła alkoholu.

– W 1993 proboszcz zaprosił nas, byśmy zaśpiewali w Prószkowie Różaniec po niemiecku, bo to akurat mniejszość zaczynała swoja działalność, nabożeństwa były w języku serca… No i zaśpiewaliśmy tak, że ludzie zaczęli płakać. W nagrodę za to, że zaśpiewaliśmy proboszcz zabrał nas na tourne do Mosbach w Niemczech. Drugi raz pojechaliśmy tam już na zaproszenie księdza arcybiskupa Nossola i śpiewaliśmy na Górze św. Anny, ale koło Kolonii.  – I śpiewaliśmy tam  na nabożeństwie a potem przenieśliśmy się  do innej sali i dalej śpiewaliśmy i śpiewaliśmy i w końcu przychodzi ksiądz i mówi:  – Dość. Koniec śpiewania, bo biskup nie ma wiernych na nabożeństwie popołudniowym.

– W 1996 radio Opole zorganizowało w Okrąglaku „Serduszka dwa”. Usłyszeliśmy, że uczestnicy śpiewają po śląsku. My mieliśmy w repertuarze stare piosenki niemieckie. I wtedy powstała pierwsza taka „Nudelkula’ , czyli „Wałek do ciasta”, śpiewana na znaną melodię „Serduszka dwa”. Z tym poszliśmy do radia i nagraliśmy w studiu kasetę u Andrzeja Czubińskiego. Nudelkula nie miała się na niej znaleźć – tam były same piosenki niemieckie. Ale Andrzej gdy ja usłyszał stwierdził : dawajcie – i  znalazła się na końcu kasety.

I wówczas skończyli z piosenkami niemieckimi. – Nagrywajcie coś po śląsku albo w języku literackim – powiedzieli nam. W 98 roku znów pojawiliśmy się w radiu Opole w programie „Nasz Heimat” u Andrzeja Russaka. nagrywaliśmy piosenki do jego programu . Ale Andrzej Czubiński, który znów realizował nasze nagrania, wpadł na genialny pomysł: – Przecież my walczymy o województwo napiszcie jakąś piosenkę o obronie Opolszczyzny. Klaudia napisała słowa w dwie godziny i tak powstało „Łostowcie nam Opolskie”. Nagraliśmy to po południu a o godzinie 21:00 już się pojawiło na antenie. Potem było emitowane co godzinę. W jeden dzień byliśmy sławni w całej Opolszczyźnie – śmieją się. – Byliśmy potem gwiazdą spotkań w obronie Opolszczyzny  Zapraszano nas na wszystkie możliwe imprezy w regionie. Nietaktem było nas nie zaprosić – śmieją się.

To trwało kilka lat. Później firma fonograficzna z która się związali wynalazła im kompozytorów – przestali więc  śpiewać covery. Mieli wreszcie swoja własna muzykę, a Klaudia tak jak dotychczas, pisała teksty.

No i pojawiły się zaproszenia z Polski. – Najpierw zaproszono nas do Szprotawy na festiwal „Ziemia i pieśń” – wspomina Henryk. – Pojechaliśmy oczywiście i śpiewaliśmy i jodłowaliśmy – a to były głównie zespoły kresowe, bo to przecież Dolny Śląsk. Dostaliśmy Grand Prix – to był zegar  plastikowy, biało czerwony Radia Zachód. Rok później znów dostaliśmy tam główna nagrodę, którą tym razem była sesja nagraniowa w ratuszu w Szprotawie. Za trzecim razem przewodniczący jury, to chyba był Józef Nowak powiedział, że chce nas zaprosić na Euro Folk do Sanoka. Pojechaliśmy, a tam nam proponują pole namiotowe… Pierwszy raz widziałem takie toalety – dziury w ziemi. Oj, mówię, my się nie umawialiśmy na takie warunki. Pokrzyczałem, pokrzyczałem i wykrzyczałem, że przerzucili nas do internatu.

– A na scenie to już było zupełnie co innego – wspomina Klaudia. – Zbyszek Namysłowski z nami, Trebunie tutki też. Dostaliśmy się do finału, z tym, że nad Sanokiem przeszła potężna burza zerwało linie energetyczne i odwołano koncert finałowy. Ale nas zaproszono do domu kultury gdzie wystąpiliśmy. Stamtąd zaproszono nas do Sulęcina na dni tego miasta. Poproszono nas, żebyśmy wstąpili jako kabaret i żebyśmy zaśpiewali piosenki biesiadne przetykane jakimiś żarcikami… A po nas gwiazda była – Halina Frąckowiak. A wieczorem zaprosili nas na jeszcze jeden koncert na granicy – Sulęcin – Frankfurt nad Odrą – i tutaj…

– tutaj ja musze powiedzieć, nie daruję sobie – wtrącił się Henryk. – Jest północ i spiker zapowiada: A teraz przed państwem grupa Proskauer Echo – Echo Prószkowa, która na pamiątkę tego, że w tysiąc czterysta którymś Niemcy wkroczyli tutaj i panowali przez ileś lat zaśpiewa  wam  „Sierra madre”…

– Raz nocowaliśmy w poradni psychologiczno-pedagogicznej i zrobiliśmy tam sobie nieopatrznie jakieś śmieszne zdjęcia w przebraniach… Pytano nas potem czy byliśmy pacjentami….

– Śpiewanie i granie zawsze nam towarzyszyło, zawsze było jakimś uzupełnieniem pracy zawodowej – mówi Henryk. – Nigdy nie było tak, że muzyka była na pierwszym miejscu ale my bardzo lubimy śpiewać. I ten brak odczuliśmy w czasie gdy doszło do rozpadu Proskauer Echo. Zostaliśmy sami , we dwójkę zaczęliśmy znów śpiewać w kościołach – wróciliśmy do piosenki religijnej.

– Właściwie nie mieliśmy żadnej przerwy  bo zapotrzebowanie podczas uroczystości kościelnych było duże – przyznaje Klaudia. A powrót do normalnego śpiewania nastąpił po propozycji ze Śląska. Choć musimy przyznać, że wystarczyła krótka przerwa by stracić popularność, którą się miało. Tyle, że tak jak kiedyś powiedział jeden dziennikarz tu na Opolszczyźnie: Proskauer Echo to taki zespół muzyki familijnej: może się przy nim bawić człowiek w każdym wieku.

– Dużo śpiewaliśmy zawsze z naszymi przyjaciółmi z Ukrainy, choć nie mamy  w repertuarze żadnej piosenki ukraińskiej. Ale po ukraińsku razem z nimi śpiewamy – zapewnia Henryk. – Teraz nam brakuje, e nie możemy im bardziej pomóc pomóc…

W tym roku obchodzimy już 29 -lecie naszej działalności artystycznej. Swoich własnych piosenek nagraliśmy ponad 100. Dla nas to jest hobby, na którym być może można by zarobić, ale ponieważ mamy prace zawodową, nigdy nie traktowaliśmy tego w ten sposób. Być może emerytka Klaudia dostanie jakieś tantiemy z ZAIKSu – bo już je otrzymuje za piosenki, które są emitowane w radiach i telewizjach. Był za to inny zysk: ten starosta był bardziej rozpoznawalny i  oprócz elektoratu normalnego jest jeszcze elektorat muzyczny…

A teraz? Jest taka telewizja na Śląsku czyli TVS z siedzibą w Katowicach. Oni mają taką szlagierową listęŚpiewają, bo to kochają… przebojów. W tej chwili mamy chyba już piątą piosenkę na tej liście. Wcześniej był „Franczesko” , który w podsumowaniu rocznym zdobył siódme miejsce, a w ubiegłym roku „Lat 50 już minęło” zdobyło drugie miejsce w rocznym podsumowaniu szlagierowej Listy przebojów TVS: Hit roku 2021.

– W tym roku kolejna nasza piosenka „Karuzela życia”, jest już na drugim miejscu.

W tym roku chcemy znów zorganizować kolejne wydarzenie w Ogrodach Meluzyny. Zamek aktualnie przechodzi potężny remont. Ma być wystawiona nowa scena i jesienią, będziemy znów chcieli zaprosić mieszkańców do obejrzenia efektu remontów i zmian w parku. Może uda się znów zaprosić naszych przyjaciół z Ukrainy no i może damy taki koncert tuz przed jubileuszem…

– Ach, i o jeszcze jednej rzeczy musimy opowiedzieć. Kiedyś zaproszono nas do Ursusa. Ćwiczyliśmy tam na otwartej próbie  dwie piosenki po niemiecku. Ale patrzymy, a widownia w wieku powstańców warszawskich. Z tej próby wszyscy – może nie demonstrując za bardzo – ale wyszli.  Później na koncercie prowadzący przedstawił nas :  mniejszość niemiecką reprezentuje zespół Proskauer Echo z Opolszczyzny, który zaśpiewa dwie piosenki. Gdy wyszliśmy na scenę postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce – wspomina Henryk. „Witamy państwa bardzo serdecznie, a zaśpiewamy wam piosenki, które teraz śpiewa się znacznie rzadziej a mowa w nich o dziewczynce, która w górach sobie zbierała kwiatki… ” I proszę sobie wyobrazić: nie dosyć, że nie wyszli, bili brawo a później przyszli do nas i pytali jak to jest, „czy żeby jechać na Opolszczyznę, to trzeba mieć paszport, bo ja tam wujka w Turawie mam…” Przepraszali nas, bo uważali, że to jakaś prowokacja organizatorów, bo zaproszono ich, a tutaj śpiewają po niemiecku… Z nimi lody zdecydowanie przełamaliśmy – zapewniają Lakwowie.

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarz, publicysta, dokumentalista (radio, tv, prasa) znany z niekonwencjonalnych nakryć głowy i czerwonych butów. Interesuje się głównie historią, ale w związku z aktualną sytuacją społeczno-polityczną jest to głównie historia wycinanych drzew i betonowanych placów miejskich. Ma już 65 lat, ale jego ojciec dożył 102. Uważa więc, że niejedno jeszcze przed nim.