We wtorek 17 sierpnia mija czwarta rocznica zaginięcia ks. Krzysztofa Grzywocza w Alpach Lepontyńskich, w okolicy szczytu Bortelhorm na granicy między Szwajcarią i Włochami. Do dzisiaj nie wiadomo, co się z nim stało.

Tajemnica. Już czwarty rok, jak zaginął bez śladu ks. Krzysztof Grzywocz

fot. Ks. Krzysztof Grzywocz.pl

23 sierpnia 2017 roku zakończono oficjalne  poszukiwania i ks. Krzysztof został uznany za zaginionego. Zgodnie z procedurami szwajcarskimi, poszukiwania kończą się po trzech dniach od zaginięcia, jednak na prośbę Kurii Diecezjalnej w Opolu przedłużono je, ale dwa dodatkowe dni nie przyniosły nic nowego.

Szwajcarzy przeczesali kilka razy szlak, ale niczego nie znaleziono. Wówczas po przerwanej akcji poszukiwawczej biskup Andrzej Czaja powiedział: – Nie możemy ani powiedzieć, że ksiądz Krzysztof zginął, ani też nie możemy uznać, że żyje. Stwierdzamy, że zaginął, dlatego akcję ratowniczą przerwano.

Ks. Grzywocz był egzorcystą diecezjalnym, kierownikiem duchowym. Zapisał się w pamięci wielu jako rekolekcjonista, znany z konferencji m.in. poświęconych potrzebie przebaczenia i zranienia, depresji, czy patologii duchowości. Był pracownikiem naukowym na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Opolskiego, gdzie wykładał teologię duchowości.

Uważał, że współczesna dbałość o zdrowie fizyczne i psychiczne nie idzie w parze z troską o rozwój życia duchowego. Odpowiedzią na to była stworzona przez niego Szkoła Kierownictwa Duchowego. Pierwszy zjazd odbył się w październiku 2016 roku, zrealizowano cztery z dwunastu zaplanowanych sesji.

Dla ludzi gór ryzyko takiej śmierci jest wpisane w ich pasję. Choć głośno o tym nie mówią, to jednak ta myśl im towarzyszy, kiedy mierzą się z górami podczas wspinaczki. Teoretycznie rejon Alp, w którym zaginął ksiądz Grzywocz, uchodzi za bezpieczny, a szczyt Bortelhorn dla kogoś tak zaprawionego, jak ks. Krzysztof, to żadne wyzwanie. Jednak dla ludzi gór każda góra może w jakimś momencie zaskoczyć i ujawnić swoje najpaskudniejsze oblicze.

Chciał wrócić na kolację

Ks. Krzysztof Grzywocz, znany i lubiany opolski duszpasterz, był w szwajcarskim Betten na zastępstwie, od ośmiu lat w miejscowej parafii odprawiał podczas wakacji msze. 17 sierpnia po nabożeństwie o 9.00 widziano go, jak jechał w kierunku miasta Brig. Samochód zostawił na parkingu Berisal i poszedł do schroniska. Tam przeglądał menu z myślą o kolacji. Prosił właścicieli schroniska o wskazówki, jak iść w kierunku szczytu Bortelhorn, na wysokości 3198 m n.p.m.

Ze schroniska wyruszył dopiero około południa. Na górę prowadziły dwa podejścia – turystyczne i trudniejsze, wymagające sprzętu do wspinaczki. Jak się później okazało, sprzęt – liny, uprzęże, kaski i czekany – ksiądz zostawił na plebanii.

Na kolację do schroniska nie dotarł. Następnego dnia rano parafianie zawiadomili, że nie odprawił mszy. Do godziny 15 działała jeszcze komórka ks. Krzysztofa.

Wtedy uruchomiono helikopter ze specjalnym urządzeniem namierzającym, ale o 15.00 jego telefon przestał działać. Ks. Krzysztof to człowiek gór, miał na swoim koncie wiele zdobytych szczytów, nie zrobiłby niczego pochopnie.

Będą powstawać mity

Wszyscy, którzy go znali wiedzieli, że jeśli ciało księdza nie zostanie odnalezione, będą powstawały mity na temat jego zaginięcia. Tym bardziej, że był diecezjalnym egzorcystą. A wyobraźnia ludzka działa. Tak, jak powstawały opowieści po zaginięciu Wandy Rutkiewicz, himalaistki, która jako pierwszy Polak zdobyła ośmiotysięcznik Mount Everest, a której ciała do dziś nie odnaleziono. Jedna z takich opowieści mówi, że Wanda żyje, że zamknęła się w klasztorze buddyjskim, zrywając całkowicie kontakt ze światem.

Widać, że łatwiej uwierzyć w mit, niż pogodzić się z tym, że nie ma grobu, bo góra nie oddaje ciała. George Mallory w 1924 roku próbował zdobyć Mount Everest i zaginął. Jego ciało odnaleziono dopiero po 70 latach. Nawet nie wiadomo, czy zdobył ten szczyt… W 1995 wnuk Mallory’ego, George Mallory II, osiągnął szczyt Mount Everest.

Ks. Krzysztof Grzywocz kiedyś powiedział: „Jeślibym zaginął w górach, to bardzo proszę – szukajcie mnie, ale jeśliby nie było szans na znalezienie mnie żywym, to nie szukajcie”.

– Szukajmy go teraz w tym, co nam zostawił. Znajdziemy go w jego twórczości, w jego wywiadach – mówią ci, którzy go znali.

Jolanta Jasińska-Mrukot

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.