Film „Bohemian Rhapsody” był długo wyczekiwany przez fanów Queen. Ekranizacja historii zespołu rodziła się bowiem w bólach: zmiany personalne i różnice artystyczne wydłużyły jego powstanie do kilku lat. Co nam przyniosły?

Obraz Bryana Singera niewątpliwie wypełnia dużą lukę w kinematografii: Queen jako jeden z najbardziej kasowych zespołów wszech czasów dotąd nie doczekał się ekranizacji. Od śmierci Freddiego Mercury’ego mija 27 lat, a Brian May (gitarzysta) i Roger Taylor (perkusista) nawiązali w tym czasie szerszą współpracę z dwoma innymi artystami.

„Bohemian Rhapsody” jest nie tyle historią zespołu, co jego wokalisty – ekscentrycznego indywidualisty, niezwykle wrażliwego, momentami autorytarnego Farrokha Bulsary, który zostaje Freddiem Mercurym. Kiedy May, Taylor i Deacon mają podjąć decyzję, czy przyjmują przeprosiny Mercury’ego i wracają na scenę, drzwi zamykają się, a my widzimy jedynie wokalistę czekającego na ich decyzję. Nie poznajemy rodzin muzyków, o Johnie Deaconie (basiście) nie dowiadujemy się niczego poza tym, że jest inżynierem i napisał utwór „You’re My Best Friend”.

Scenariusz jest rekonstrukcją najbardziej przełomowych momentów z życia Mercury’ego, którym zazwyczaj towarzyszył zespół: Freddie przypadkowo poznaje dentystę i astrofizyka, po czym dołącza do ich zespołu, który nosił nazwę Smile; po pierwszych sukcesach powstaje „Bohemian Rhapsody”, któremu wydawnictwo nie wróży żadnego sukcesu – jest za długie dla radia, a publika nie przyjmie dziwactw typu „Galileo Figaro”; Freddie odkrywa w sobie biseksualność, którą w trudnej rozmowie wyznaje swej ukochanej partnerce, Mary; poznaje innego partnera, Jima Huttona; decyduje się na karierę solową, a w końcu dowiaduje się o tym, że ma AIDS.

Fan Queen nie może się oprzeć wrażeniu, że dla twórców filmu ważniejszy był odbiorca niezaznajomiony dotąd z historią kwartetu. Powyższym wątkom nie nadano żadnego znaczenia, a jedynie zrekonstruowano je tak, jak opisali je w książkach bliscy wokalisty. Nie uniknięto przy tym kilku błędów: zespół nie nagrał jeszcze utworu „We Will Rock You”, a Freddie już zdążył obciąć włosy i zapuścić wąsa. Queen rusza w trasę po USA jeszcze przed powstaniem albumu „A Night at the Opera”, a trasie towarzyszy nagrany dopiero kilka lat później utwór „Fat Bottomed Girls”. Zgodnie z relacjami członków Queen rozmowa, w której Mercury wyznaje im, że ma AIDS, nie miała nigdy miejsca (wszyscy wiedzieli, co się dzieje, a Freddie wprost miał o tym powiedzieć jakoś tydzień przed śmiercią).

Film nie porusza trudnych tematów, które obecne są w biografii wokalisty. Nie rozwija zmagań człowieka ze swoją seksualnością w realiach lat 80., nie podejmuje dyskusji nad znaczeniem choroby Mercury’ego dla dyskusji o AIDS. „Bohemian Rhapsody” jest rekonstrukcją sukcesu wokalisty Queen przemieszanym z jego życiem prywatnym. Singer niemal całkowicie unika tego, co może być trudne – do tego stopnia, że jego film kończy się popisowym występem zespołu na koncercie Live Aid. Szkoda, bo etap choroby i zmagań wokalisty z własnymi ograniczeniami w całej historii Queen mógłby być najciekawszy.

Pomimo, a być może właśnie ze względu na łatwą drogę obraną przez reżysera, „Bohemian Rhapsody” niewątpliwie ogląda się przyjemnie. Okraszony dużą ilością muzyki Queen budzi całą gamę dobrych skojarzeń. Jednocześnie jednak nie mówi niczego interesującego, choć życie Mercury’ego aż się o to prosi. Dla kina film zamyka temat biografii wokalisty Queen co najmniej na kilka lat, pozostawiając go w dość spłyconej formie. Wciąż zatem pozostaje w nim wiele do dodania.

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

O Autorze

Zawsze Pewnie, Zawsze Konkretnie